[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstałem i podszedłem do okna, z którego tak często widywałem sierżanta Doakesa parkującego po przeciwnej stronie ulicy w rdzawoczerwonym taurusie.Nie było go tam.Wkrótce w ogóle go nie będzie, chyba że go znajdę.Chciał, żebym umarł albo poszedł dowięzienia, a ja czułbym się szczęśliwszy, gdyby on w ogóle zniknął - kawałek po kawałkualbo za jednym zamachem, to nie sprawiało mi różnicy A jednak pracowałem wnadgodzinach, zmuszałem potężną maszynerię mentalną Dextera do sążnistych susów, żebygo uratować - żeby on mógł mnie zabić albo uwięzić.I co tu się dziwić, że uważam, iż całaidea życia jest przeceniana?Prawie doskonały księżyc, poruszony być może tą ironią, wychynął spośród drzew.Aim dłużej się gapiłem, tym bardziej odczuwałem ciężar tego starego, nikczemnego księżycabełkoczącego z cicha tuż pod horyzontem i już czułem, jak dmucha mi gorącem i zimnem wkręgosłup, pili mnie do działania, aż przyłapałem się na tym, że biorę kluczyki do samochodui idę do drzwi.W końcu dlaczego nie sprawdzić? Nie zajmie mi to więcej niż godzinę i niebędę musiał wyjaśniać, jak to obmyśliłem, ani Debs, ani Chutsky'emu.Zrozumiałem, że ten pomysł spodobał mi się po trosze dlatego, że był szybki i łatwy ijeśli się opłaci, to zwróci mi ciężko wywalczoną wolność na czas, żebym zdążył na jutrzejsząwieczorną randkę z Reikerem - a nawet więcej, zacząłem mieć ochotę na przekąskę.Dlaczegonie rozgrzać się trochę z Danco? Kto mnie obwini, że zrobiłem z nim to, co on, jakżegorliwie, robił z innymi? Jeśli jednak muszę uratować Doakesa, żeby dopaść Danco? Cóż,życie nie jest idealne.I oto jechałem na północ, po Dixie Highway, a potem 1 - 95 do SiedemdziesiątejDziewiątej ulicy na grobli, a stamtąd prosto do obszaru Normandy Shores w Miami Beach,gdzie mieszkał Ingraham.Kiedy skręciłem, żeby przejechać powoli obok jego domu, była jużnoc.Na podjezdzie parkowała ciemnozielona furgonetka bardzo podobna do tej białej, którąDanco rozbił kilka dni temu.Stała obok nowego mercedesa i wyglądała bardzo nie na miejscuw tej eleganckiej okolicy.Otóż to, pomyślałem.Mroczny Pasażer zaczął pomrukiwać słowazachęty, ale ja pojechałem dalej, pokonałem zakręt za domem i zatrzymałem dopiero przypustej działce tuż za rogiem.Ta zielona furgonetka nie pasowała tutaj, sądząc po okolicy.Oczywiście, Ingrahammógł mieć w domu jakiś remont i robotnicy postanowili zostać, dopóki nie dokończą pracy.Ale wcale tak nie sądziłem i Mroczny Pasażer też był innego zdania.Wyjąłem komórkę izadzwoniłem do Deborah.- Chyba coś znalazłem - powiedziałem, kiedy odebrała.- Co ci zajęło tyle czasu? - zapytała.- Myślę, że doktor Danco pracuje w domu Ingrahama w Miami Beach - rzekłem. Krótka przerwa, a ja prawie widziałem, jak Deborah ściąga brwi.- Dlaczego tak sądzisz?Myśl, że mam jej wyjaśniać, że to tylko domysł, nie wyglądała szczególnie kusząco,po prostu więc powiedziałem:- To długa historia, siostrzyczko.Ale myślę, że mam rację.- Myślisz.Ale nie jesteś pewien.- Za kilka minut będę.Zaparkowałem za rogiem, niedaleko tego domu.Przed nim stoifurgonetka, która w tej okolicy wygląda trochę nie na miejscu.- Nie ruszaj się stamtąd - powiedziała.- Oddzwonię.- Rozłączyła się, a ja zostałem,żeby pooglądać sobie dom.Nie stałem pod dobrym kątem do przeprowadzenia obserwacji.Nie mogłem przyjrzeć się dokładnie, nie nadwerężając sobie karku.Odwróciłem więcsamochód i zaparkowałem przodem do ulicy, gdzie stał ten dom i szydził ze mnie.i otopojawił się on.Wystawił nalaną głowę zza drzew, wylewał nabrzmiałe strumienie światła wdół, na zjełczały krajobraz.Ten księżyc, ta wiecznie roześmiana księżycowa latarnia morska.Oto był on.Czułem, jak wbijają się we mnie chłodne palce księżycowego światła i podżegająmnie, żebym zrobił jakieś głupie i cudowne coś, a ja już tak dawno nie słyszałemgłośniejszych niż w naturze dzwięków spływających mi po głowie, w dół kręgosłupa idoprawdy, czy komuś stanie się krzywda, jeśli całkowicie się upewnię, zanim Deborahoddzwoni? Nie chciałem popełnić jakiegoś głupstwa, jasne, ale tylko wysiąść z samochodu,pójść ulicą między domami, na ot taki spacerek w świetle księżyca wzdłuż szeregu domówprzy ulicy.A jeśli przypadkiem pojawi się szansa, żeby pobawić się z doktorem.Kiedy wysiadałem, zirytowało mnie, że mam trochę nierówny oddech.Wstydz się,Dexterze.Gdzie twoja słynna lodowata samokontrola? Może wymknęła się, bo za długo byłatrzymana w więzach, a może sama przerwa sprawiała, że zrobiłem się trochę zbyt gorliwy, aletak nie można.Odetchnąłem długo i głęboko, żeby się uspokoić, i poszedłem ulicą,zwyczajny, przypadkowy potwór na wieczornym spacerku idzie obok zaimprowizowanejkliniki wiwisekcyjnej.Witaj, sąsiedzie, piękna noc na odcinanie nogi, prawda?Z każdym krokiem przybliżającym mnie do tego domu czułem to coś rosnące itwardniejące we mnie, a jednocześnie stare, zimne palce zaciskały się, żeby utrzymać to namiejscu.To był ogień i lód ożywiony światłem księżyca i śmiercią, a kiedy zrównałem się zdomem, wewnętrzne szepty zaczęły narastać, bo usłyszałem słabe dzwięki dochodzące ześrodka, chór rytmów i saksofonu brzmiący bardzo podobnie jak Tito Puente i niepotrzebowałem chóru szeptów, żeby wiedzieć, że mam rację, że to naprawdę jest miejsce, gdzie doktor założył swoją klinikę.Był tu i pracował.I co miałem z tym począć? Oczywiście, najrozsądniej zrobiłbym, gdybym wróciłspokojnie do samochodu i zaczekał na Deborah - ale czyż była to noc rozsądku, z tymlirycznie szyderczym księżycem wiszącym tak nisko na niebie i lodem płynącym w żyłach,popychającym mnie do działania?Przeszedłem więc obok domu, schowałem się w cień sąsiedniego budynku i ostrożniezacząłem przemykać przez podwórko, aż zobaczyłem tyły domu Ingrahama.Z oknawydobywało się bardzo jasne światło, zakradłem się więc w cień rzucany przez drzewo.Byłem coraz bliżej i bliżej.Jeszcze kilka kocich kroków i prawie mogłem zajrzeć przez okno.Zbliżyłem się jeszcze trochę, stając tuż za linią, którą światło wyznaczało na ziemi.Stąd mogłem wreszcie spojrzeć w okno, w górę, pod lekkim kątem, na sufit [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •