[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jednej ze ścian, kamiennej, znajdowało się okno, dwie były drewniane, a czwartą niemal zasłaniały stosy worków.W środku czekało czterech czarno­księżników: dwóch Pierwszych i dwóch Drugich.Nowicjusz z rosnącym przerażeniem spojrzał na urządzenie podobne do bębna.Tortury?- Pospieszcie się! Wchodźcie! - rozkazał Czwarty, wskazując na drewnianą konstrukcję.Katanji nie zrozumiał, ale dwaj niewolnicy chwycili poprzecz­kę i wdrapali się na bęben wyposażony w krótkie łopatki.Chło­pak poszedł za ich przykładem i urządzenie zaczęło się obracać z donośnym skrzypieniem.Czwarty wziął skądś bat i ze świstem przeciął powietrze.- Pracujcie albo obedrę was ze skóry!Wszyscy trzej naparli na poprzeczkę, mocniej przebierając no­gami.Wał poruszał się coraz szybciej i hurgotał głośniej.Katanji stał pośrodku i zerkał na swoje chude ramiona między dwiema parami muskularniejszych, na wielką dziurę w podłodze, na liny.Wkrótce biegł, starając się dotrzymać tempa towarzyszom.Zasta­nawiał się, czy biegnie ku śmierci.Kiedy zobaczył, że liny idą w górę, a następnie nawijają się na bęben, stwierdził, że to nie jest żadna magia.Niewolnicy napędzali go własnymi mięśniami.Ro­bota była straszna.Gdy znowu trzasnął bat, Katanji nagle uświadomił sobie, że w przeciwieństwie do prawie wszystkich niewolników nie ma blizn na plecach.Czy ten fakt nie zastanowił czarnoksiężni­ków? Może będzie ich korciło, żeby mu zrobić parę szram, dla samej zasady?Szybciej i szybciej.Nowicjusz z trudem łapał oddech, twarz i szyja ociekały mu potem, serce waliło jak młot, w ustach za­schło.Pozostali dwaj mężczyźni też dyszeli, choć obaj byli od niego potężniejsi.Wkrótce w otworze pojawił się stos worków.Czwarty pociągnął za rączkę i bęben zatrzymał się, a trzej nie­szczęśnicy omal nie przelecieli nad poprzeczką.Czarnoksiężnicy wybuchnęli śmiechem, jakby na taki widok czekali.Niewolnicy wytarli twarze.Katanji powstrzymał się w samą porę.W tym pomieszczeniu było jaśniej niż na dole.Gdyby ktoś spojrzał uważniej na jego niewolniczą kreskę.A jeśli tłuszcz i sadza spłynęły razem z potem? Katanji trzymał głowę opusz­czoną, ręce na poręczy i odpoczywał.Bał się, że zaraz mu pęk­nie serce.Jego towarzysze również dyszeli ciężko.Młodsi czarnoksiężnicy ostrożnie układali worki w stos.Choć na pozór wszystkie wyglądały tak samo, czymś jednak się różniły, bo kładziono je w różnych miejscach wzdłuż ściany.- Gotowe! - krzyknął Czwarty.Zwolnił blokadę i wał przesunął się pod stopami Katanjiego.Niewolnicy zaczęli dreptać w miejscu.Opuszczenie platformy wymagało prawie tyle samo trudu co jej podniesienie.Pierwszy usłyszał, że na dole ładują na nią następne worki.Ze zgrozą przy­pomniał sobie wielki wóz załadowany po brzegi.Pomyślał o Szafirze.Co zrobi, jeśli statek odpłynie bez niego? Świsnął bat i mordęga zaczęła się od nowa.Cykl powtórzył się dwadzieścia razy.Katanji drżał z wyczer­pania.Nie obchodziło go już, czy ktoś odkryje jego tożsamość, byle tylko pozwolono mu gdzieś się położyć.W ustach miał smak błota, serce łomotało.Czasami w pomieszczeniu robiło się ciem­no.Wtedy wiedział, że jest bliski omdlenia.Gdyby upadł, zoba­czyliby jego twarz.Adept często strzelał z bata, ale go nie używał, mimo że wciąg­nięcie ostatnich ładunków trwało za każdym razem dłużej.Jeden z juniorów zaproponował, że pójdzie po świeżą siłę roboczą, ale Czwarty odparł, że nie warto, bo już prawie skończyli.Idąc korytarzem, Pierwszy wlókł się na końcu.Ledwo szedł.Nogi miał jak z ciasta.Dwie pary drzwi były teraz otwarte.Przechodząc obok nich, Katanji zwolnił i zerknął do środka.W pierwszym pokoju siedziała przy stole Druga.Obracała szyb­ko talerzem.Chyba rzucała czar.Sprawiała wrażenie znudzonej.Wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat, była całkiem ładna, ale mimo żółtej szaty miała na czole nie dwa tylko trzy znaki.I to nie ptasie pióra! Katanji nie wiedział co, ale z całą pewno­ścią nie pióra.W drugim pokoju nie zobaczył nikogo, tylko parę krze­seł i stołów.Na jednym z nich stały srebrne naczynia z wyso­kimi piórami w środku.Musiały mieć coś wspólnego z tatuaża­mi.Półki ciągnące się wzdłuż ściany były zastawione setkami brązowych pudełek różnych kształtów, zrobionych najpewniej ze skóry.Gdy dotarli do schodów, Katanji chwycił się kurczowo poręczy, bo nogi uginały się pod nim coraz bardziej.Płyn w kadzi syczał i bulgotał, ale tym razem chłopiec się nie przestraszył.Próbował dojrzeć więcej szczegółów, choć w ogromnym pomieszczeniu zajmującym chyba pół wieży panował mrok.W długiej ścianie znajdowały się dwa okna, a w dwóch krótkich po jednym.Przez całą długość sali biegły stojaki oraz półki z butelkami i pakunka­mi.Jak można było zapamiętać, co jest w którym? Pierwszy nadal dął w miechy.Inny nowicjusz mieszał coś w moździerzu dużym jak wanna.Na zbadanie wszystkiego Katanji potrzebował więcej czasu, ale nie odważył się zatrzymać.Ze zmęczenia mózg odmawiał mu posłuszeństwa.Przez szarą mgłę chłopiec dostrzegł w głębi pomieszczenia miedziany wąż, znacznie większy od tych, które niedawno widział, kamień szlifierski oraz mniejszą wersję zna­jomego kieratu, a przy drzwiach złotą kulę na kolumnie, dos­tatecznie dużą, żeby mógł w niej stanąć człowiek, gdyby była pusta w środku.Magiczny przedmiot czy posąg Boga Słońca? Obok wiły się jakieś rury, wisiały liny, stało parę stołów zawa­lonych rupieciami i leżały dwa stosy worków.Chwilę później Katanji wyszedł na rampę.Wóz już odjechał.Przy bramie cze­kali niewolnicy.Znalazł się w pułapce! Przystanął i rozmyślał gorączkowo.Je­go dwaj spoceni towarzysze skierowali się, kulejąc, do dwóch różnych grupek.Do której powinien dołączyć? Czarnoksiężnicy chcieli zamknąć bramę.Katanji udał, że coś wpadło mu do oka.Stanął na kracie z brązu i zawahał się.Tymczasem szefowie policzyli, że grupy są w komplecie i dali znak do wymarszu, nie zwracając uwagi na chłopca.Katanji ruszył z westchnie­niem ulgi za jedną z nich.Wrota zatrzasnęły się z głośnym hu­kiem.Deszcz rozkosznie chłodził rozpaloną skórę.Nowicjusz został w tyle za niewolnikami, potem schował się za tęgą matroną trzeciej rangi, jakby była jego właścicielką.W ten sposób dotarli do pierwszych budynków.Dalej chłopiec poszedł sam.Drżał z zimna.Szafir pewnie już odpłynął, a jego nieobecności mogli na pokładzie jeszcze długo nie zauważyć.Był szermierzem uwięzionym w mieście czarnoksiężników.Musiałby chyba pójść do świątyni.- Katanji?Chłopak aż podskoczył.- Dobrze się czujesz? - zapytała z troską stara Lae o pomar­szczonej macierzyńskiej twarzy.Katanji z trudem opanował szczękanie zębów.- Tak, w porządku.Właśnie wracałem.Opuścił głowę jak przystało na niewolnika.Piekły go oczy.Kobieta zrobiła zagniewaną minę.- Shonsu i twój brat wychodzą z siebie.O mały włos tu nie zo­stałeś! Zgadłam, że będziesz się kręcił w pobliżu wieży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •