[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dochodziło do aktów przemocy.Nic dziwnego, że krążyły plotki o tajemniczych zniknięciach szermierzy w czasie podróży.Oczywiście, na każdą z historii wartych powtórzenia mogło przypadać sto nie zakłóconych żadnymi incydentami, a nawet przyjaznych spotkań.Lecz co do ogólnej tendencji nie było wątpliwości.- Wystarczy! Dziękuję, Nnanji.- Znam dużo więcej opowieści!- Wystarczy.Nieprzyjemna banda, co? Nnanji odruchowo skinął głową, żując chrząstkę.Raptem przełknął ją, omal się nie dławiąc, i wytrzeszczył oczy.- Masz na myśli żeglarzy, panie?- Nie.Wallie wstał i oddalił się, zostawiając protegowanego z ustami otwartymi ze zgrozy.- Panie, już nas nie potrzebujesz.- Garadooi nie miał wątpliwości.- Uczennica Quili i ja wrócimy do domu, jeśli pozwolisz.- A czarnoksiężnicy?- Nie zrobią jej krzywdy, panie.Ani mnie, jak sądzę.- Nie możesz tego wiedzieć.Wallie spodziewał się zabrać tych dwoje ze sobą, kiedy statek wróci.Gdyby nie przypłynął, rzeczywiście byliby bezpieczniejsi z dala od jego kompanii, ale młodemu budowniczemu nie o to chodziło.- Mój ojciec jest jednym z ich głównych popleczników wśród mistrzów gildii - stwierdził niechętnie Trzeci, a potem się uśmiechnął.- Poza tym, nie zrobiłem nic złego.D majątku przybyli trzej zabłąkani szermierze.Najkrótszą drogą wyprowadziłem ich z terytorium czarnoksiężników.- Jestem wdzięczny wam obojgu.Skoro chcecie, jedźcie z moim błogosławieństwem, ale zażądam od ciebie przysięgi, budowniczy.- Nic im nie powiem, panie!- Powiesz im wszystko! Odpowiesz na każde pytanie.Musisz mi to przyrzec, bo inaczej tu zostaniesz.Nie chcę, żeby cię torturowali.Na chudej twarzy młodzieńca pojawił się znajomy fanatyczny wyraz.- Pomagam sprawie Bogini.Ona mnie obroni!Na wszelki wypadek Wallie odebrał od Garadooiego uroczystą i przysięgę.Nie znając pisma i innych form umów, Ludzie bardzo poważnie traktowali tego rodzaju zobowiązania.- Zabierzecie wóz?Budowniczy wyglądał na zaskoczonego.- Dwa wystarczą? Resztę od ciebie kupię.- Ale.Siódmy położył palec na ustach.Twarz Garadooiego rozjaśniła się w uśmiechu.- Nigdy nie było o tym mowy! Nie wezmę twojego złota, lordzie Shonsu.“Moja rodzina może sobie pozwolić na oddanie kilku szkap.Zgubiłem je, babciu".Wallie tym razem ustąpił.Leżąca na uboczu przystań mogła posłużyć nie tylko jako droga ucieczki, ale również jako tylne wrota do kopalni czarnoksiężników i Ov.Była idealnym miejscem na przeszkolenie małej armii.Wydawało się prawdopodobne, że wierzchowce raczej nie uciekną z tego końskiego raju i jeszcze kiedyś się przydadzą.Garadooi objuczył dwa konie zapasem jedzenia i namiotem.Wallie odprowadził budowniczego i Quili na szczyt urwiska i pomógł zaciągnąć wóz na płaski teren.W rzecznej dolinie ciągnącej się za jeziorkiem nie było śladu czarnoksiężników.Drugiego konia Garadooi przywiązał za wozem.Widać zamierzał jechać na koźle obok Quili.Wallie podziękował im jeszcze raz, przekrzykując ryk wodospadu.On również dostrzegł teraz zmianę w małej kapłance.W obojgu młodych, którzy stali blisko siebie i mieli miny, jakby pragnęli wreszcie zostać sami.Życzył im powodzenia i z rozpędu omal nie złożył gratulacji.Uznał jednak, że może byłyby przedwczesne.Wtem dostrzegł, że na molo podskakuje i wymachuje ramionami malutka postać.- Muszę iść.Jeszcze raz podziękował przyjaciołom, uścisnął Garadooiemu rękę i pocałował Quili.Dla niej może był to zaszczyt, dla niego niewątpliwa przyjemność.Dziewczyna zapłoniła się, ale nie obraziła.Wallie ruszył w dół na przystań.Ekspedycja znowu liczyła siedem osób.Zanim dotarł na molo, Szafir podpłynął na tyle blisko, żeby przez wodę niosły się na brzeg gniewne głosy.Wiatr zupełnie.j ustał, żagle zwisały bezwładnie w południowym upale.Statek, już nie tak mocno przechylony, dryfował do portu.Katanji miał przejętą minę, Nnanji triumfował.- Tylko na chwilę odwróciłem wzrok, panie, a w następnej ich zobaczyłem!- Tym razem zrobią to, czego Bogini od nich żąda, panie bracie!Wallie nie był taki pewien.Teraz wiedział, jak szermierze traktują żeglarzy i dlaczego wiadomość przyniesiona przez Matarro skłoniła ich do pospiesznego odpłynięcia.Bogini sprowadziła ich w to samo miejsce, ale na pokładzie wybuchła kłótnia.Wallie żałował, że nie może odróżnić słów.Najgłośniejszy spór toczył się na rufie.Z nadbudówki dziobowej wybiegli dwaj mężczyźni i po chwili ze zgrzytem opadła kotwica.Zatrzymała się tuż nad powierzchnią wody.Najwyraźniej zaklinował się łańcuch.Do brzegu dobiegły przekleństwa i okrzyki wściekłości.Szafir płynął prosto na molo.Wallie odwrócił się i zobaczył Honakurę nadchodzącego wolnym krokiem.- Nnanji! Spójrz!Na szczycie urwiska wymachiwał do nich ręką jakiś człowiek.Garadooi.Wallie mu pomachał.Gdy budowniczy upewnił się, że dostrzeżono jego znaki, wsiadł na konia i odjechał.- Zbliżają się? - spytał Czwarty.- Ta to wygląda.Ile czasu zajmie jeźdźcom okrążenie jeziorka? A zejście po zboczu? Może zresztą wcale nie będą się fatygować na dół, tylko z góry rzucą czar, wzywając demony.Wallie otarł pot z czoła.Słońce odbijało się od wody i ciemnych kamieni.Powietrze było nieruchome i duszne.Szafir znajdował się już bardzo blisko miejsca, do którego niedawno cumował.Kłótnie ustały, podobnie jak próby uwolnienia kotwicy.Dwaj mężczyźni wywieszali odbijacze, ale reszta załogi gdzieś zniknęła.Jja, Ybcini, Krówka i Honakura dotarli na pomost.Statek łagodnie przybił do molo.Wallie już czekał przy pachołku, ale nikt nie rzucił mu liny.Nie wysunięto trapu.Siódmy wskoczył na stos drewna.- Zapomnieliście czegoś? - spytał uprzejmie.Przez chwilę trwał pojedynek na spojrzenia.Wzdłuż burty, w pewnych odstępach od siebie, stało pięciu marynarzy gotowych do odparcia ataku.Ręce mieli opuszczone, tak że nie było widać, czy są uzbrojeni.Wallie widział tylko nagie brązowe torsy i gniewne twarze.Przyszło mu na myśl skojarzenie z drużyną zapaśników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]