[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos brzmiał znajomo.Główny czarnoksiężnik zaczął wywrzaskiwać rozkazy.W tym momencie Wallie zrozumiał krzyk rozbrzmiewający w jego głowie: “Odwróć ich uwagę! Graj na zwłokę!".- Czcigodny.Ratharozo! - Odniósł wrażenie, że ma w ustach martwą rybę zamiast języka.Szósty umilkł i spojrzał na niego ze zdziwieniem.- Dobra robota! Jak.Zresztą mniejsza o to.Później mi powiesz.Wszystko powiesz.Odwrócił się w stronę szarżującego pojazdu.- Zwołano zjazd, czarnoksiężniku.Tym razem mężczyzna spiorunował go wzrokiem.- Nie możesz tego wiedzieć!- Bogowie mi powiedzieli.Myślisz, że twoje gołębie są lepsze od bogów? - Świat wirował coraz szybciej.- Atrament i pióra, miękka skóra?Zdobył punkt.Kilku czarnoksiężników spojrzało na niego z rozdziawionymi ustami.- Skąd o tym wiesz, Shonsu?- Siarka, węgiel drzewny, koński mocz.Na twarzach ukrytych pod kapturami pojawiły się gniew i strach.Dudnienie było coraz głośniejsze.Szósty się ocknął i zaczął wydawać rozkazy.Szermierz odepchnięty na bok drogi potknął się i upadł ciężko na stos pakunków.Poczuł ogień w plecach.Z gardła wyrwał mu się krzyk.Maszty zakołysały się, niebo pociemniało.Jeniec pomyślał, że zwymiotuje, ale opanował mdłości i wykręcił głowę, żeby widzieć, co się dzieje.Głuche dudnienie zbliżało się, wóz nabierał szybkości, okrzyki były coraz wyraźniejsze.Mimo mgły zasnuwającej oczy Wallie rozpoznał Oligarro.Potężny żeglarz kierował końmi, trzaskając z bata.Chudzielcem, który wrzeszczał i wywijał mieczem, okazał się Nnanji.Kucyk powiewał za nim jak czerwona chorągiew.Oprócz szczurów wodnych ze statków wysypywali się uzbrojeni szermierze, w tym kilku wolnych w pełnym rynsztunku.Oligarro nie był jedynym kłamcą w porcie.Rydwan Bogini jechał coraz szybciej, zabierając po drodze wojowników.Nagle jeniec spostrzegł, co próbują zrobić wrogowie.Ośmiu czarnoksiężników ustawiło się w poprzek drogi.Wszyscy trzymali w rękach pistolety.Katanji stał chwiejnie tuż za nimi, zbyt oszołomiony, by zrozumieć, co mu grozi.Wallie dźwignął się z ogromnym wysiłkiem.Głowa pękała mu z bólu.Podskoczył do chłopca, chwycił go za skute nadgarstki, odciągnął na skraj pirsu i powalił na ziemię.- Gotowi! - krzyknął Szósty.Magowie wyciągnęli przed siebie ręce.Wóz pędził dalej pośród kurzu, hałasu i zamieszaniu.Wallie dostrzegł przerażone ślepia koni.- Cel! - ryknął dowódca.Gdy otworzył usta do ostatniej komendy, Wallie rzucił się na najbliższego czarnoksiężnika.Ten zatoczył się na sąsiada.Gdyby Siódmy nie był półprzytomny i osłabiony, powaliłby cały szereg jak kostki domina, a tak odbił się od przeciwnika i upadł z impetem, waląc głową w deski.W tym momencie huknęły pistolety, wypuszczając kłęby dymu.W powietrzu błysnęły noże.Połowa czarnoksiężników upadła, wóz staranował resztę.Przez długą chwilę słychać było tylko triumfalne wrzaski zwycięzców.Potem dym się rozwiał, hałas ucichł.Walliego ostrożnie dźwignięto z ziemi - może niezbyt delikatnie - i postawiono na nogi.Ośmiu martwych czarnoksiężników i tłum szermierzy.Wolni w kiltach, wodne szczury w przepaskach biodrowych, żeglarze, Tomiyano, Holiyi i Maloli, a nawet parę kobiet - wszyscy śmiali się i wiwatowali.Nnanji objął mentora ramieniem, roześmiany i szczęśliwy.- Udało się, bracie! Zabiliśmy wszystkich!- Dobra robota - szepnął Wallie.- Dzielnie się spisaliście! Chyba nikt go nie usłyszał.- Do wieży!Czwartego natomiast usłyszało wielu.- Do wieży! - podjęli bojowy okrzyk.- Nie! - zawołał Wallie.Rzucił się za Nnanjim i aż syknął z bólu.Wieża była pełna pułapek.Działa, kartacze, szrapnele.- Nie możecie tam iść! Wracajcie na statki! Bogowie! Nawet mówienie sprawiało mu ból.Odpowiedziały mu pomruki gniewu i rozczarowania.Ranny wsparł się na protegowanym.- Wracajcie na statki! - powtórzył słabo.- Bracie! Musimy wykorzystać zwycięstwo.Sutry.Łomot w głowie.Wallie nie mógł nawet myśleć.Język odmawiał mu posłuszeństwa.- Jestem.Siódmym - wymamrotał.- Bracie!- Siódmym!Kolana miał jak z waty.Słyszał zawodzenie wiatru.Zwycięzcy niechętnie ruszyli ku statkom, szemrząc pod nosem.- Katanji?Deski kołysały się pod nogami, przyprawiając o mdłości.Burza zagłuszała wszelkie odgłosy.- Dochodzi do siebie.Nnanji miał coraz bardziej zaniepokojoną minę.- Straty?- Tylko Oligarro jest ranny, bracie.Nic poważnego.Trzęsienie ziemi.Nabrzeże unosiło się i opadało wielkimi falami.- Ma w ramieniu niewielką okrągłą dziurkę - poinformował adept z dużej odległości.- Nic mu nie będzie, jeśli rana nie zacznie gnić.Wallie miał coś bardzo ważnego do powiedzenia, ale nie mógł sobie przypomnieć co.Osunął się na kolana.Świat przesłoniła szara mgła.Gdy niesiono go na Szafir i ujrzał trupy czarnoksiężników, pomyślał, że niezbyt dokładnie wypełniono jego rozkaz, żeby tylko ranić wrogów, a nie zabijać.Chciał przykazać Nnanjiemu, żeby zebrał broń, ale jeśli nawet wydobył z siebie głos, nikt go nie usłyszał.Ułożono go na pokrywie luku i statek wypłynął z portu.7Przez jakiś czas przyglądał się wiadru z piaskiem, kilka minut albo dłużej.Nie zdawał sobie sprawy z tego, że był nieprzytomny.Pamiętał, jak zdejmowano mu kajdanki oraz pasy z bronią i ostrożnie kładziono na pokrywie.Teraz leżał na boku, a głowę trzymał na kolanach Jji Opóźniony szok nerwowy? Reakcja niegodna bohatera.Próbował się odwrócić, żeby spojrzeć na niewolnicę, ale z powodu bólu zadowolił się wykręceniem głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]