[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Peter wyraźnie widział napis FZA namalowany białą farbą na bokach maszyn.Munro natychmiast rozpoznał sylwetki śmigłowców.Amerykańskie hueye, bez uzbrojenia.- Wojsko.- pogardliwie wykrzywił usta.- Szukają powstańców.Godzinę później wyprawa dotarła do rozległej polany porośniętej maniokiem.Wśród zagonów stała prosta drewniana chata.Z komina unosił się dym, kilka świeżo wypranych koszul powiewało na lekkim wietrze, lecz nigdzie nie było widać mieszkańców.Munro uniósł dłoń, dając sygnał do zatrzymania.Murzyni zdjęli z głów bagaże, po czym bez słowa usiedli na trawie.Elliot wyczuwał panujące napięcie, choć nie potrafił zrozumieć przyczyny nagłego postoju.Munro i Kahega podpełzli na skraj zarośli.Z uwagą obserwowali otoczenie chaty.Po dwudziestu minutach bezczynności Karen zaczęła się niecierpliwić.- Nie rozumiem, dlaczego.Szorstka dłoń Munro zakryła jej usta.Były najemnik wskazał na polanę i wyszeptał jedno słowo:- Kigani.Oczy Karen zrobiły się okrągłe ze zdumienia.Munro cofnął rękę.Teraz już wszyscy wpatrywali się w cichą, pozornie pozbawioną życia budowlę.Karen zatoczyła ręką obszerne koło, proponując okrążenie niebezpiecznego miejsca i podjęcie dalszej wędrówki.Munro przecząco pokręcił głową.Był przekonany, że należy czekać.Wyciągnął palec w stronę Amy, po czym pytająco spojrzał na Elliota.Chciał wiedzieć, czy ukryte w wysokiej trawie zwierzę nie spowoduje jakiegoś hałasu.Peter ruchem dłoni nakazał małpie milczenie, choć Amy doskonale wyczuwała nastrój ludzi, i tak jak oni co jakiś czas zerkała niespokojnie w kierunku chaty.Upływały kolejne minuty.Ciszę upalnego popołudnia przerywało jedynie monotonne brzęczenie cykad.Wyprana bielizna łopotała na wietrze.Peter popatrzył na komin.Błękitne pasemko dymu zniknęło.Munro i Kahega wymienili porozumiewawcze spojrzenia.Murzyn zręcznym ruchem prześliznął się ku grupie tragarzy, otworzył jedno z pudeł i wyjął niewielki karabin maszynowy.Nakrył broń dłonią, by stłumić metaliczny dźwięk zwalnianego bezpiecznika, po czym powrócił na dawne miejsce.Wokół panował niczym nie zmącony spokój.Munro ostrożnie położył karabin na ziemi.Czekali dalej.Elliot zerknął na Karen, lecz kobieta nie odrywała wzroku od polany.Drzwi chaty otworzyły się z cichym zgrzytem.Munro oparł na ramieniu kolbę karabinu.Nic.Po jakimś czasie w blasku słońca pojawili się Kigani.Dwunastu muskularnych mężczyzn uzbrojonych w łuki i długie włócznie panga.Tułowie i nogi mieli pomalowane w ukośne pasy, a twarze całkowicie pokryte białą farbą, co nadawało im upiorny wygląd ożywionych szkieletów.Ostrożnie rozglądając się na wszystkie strony, weszli między wysokie pędy manioku.Po chwili zniknęli w dżungli.Munro nadal leżał bez ruchu.Dopiero po dziesięciu minutach wstał, potrząsnął głową i westchnął.- To byli Kigani - powiedział.Po tak długim milczeniu jego głos brzmiał nienaturalnie głośno.- Co tu robili? - spytała Karen.- Zabili i zjedli mieszkańców chaty - wyjaśnił Munro.- Większość okolicznych osad została opuszczona na pierwszą wieść o powstaniu.Dał sygnał do rozpoczęcia dalszego marszu.Nim weszli w głąb lasu, Elliot spojrzał przez ramię na samotny budynek.Co mógłby zobaczyć po wejściu do środka? W uszach dźwięczały mu beznamiętne słowa przewodnika: „Zabili.i zjedli mieszkańców chaty”.- Myślę, że mieliśmy sporo szczęścia - odezwała się Karen.- Już wkrótce taki widok będzie należał do przeszłości.- Wątpię - pokręcił głową Munro.- Stare zwyczaje trudno wykorzenić.W latach sześćdziesiątych, podczas zairskiej wojny domowej, doniesienia o przypadkach kanibalizmu oraz innych okrucieństwach szokowały opinię publiczną całego świata.Nikt nie pamiętał, że w Afryce Równikowej od niepamiętnych czasów pieniło się ludożerstwo.W 1897 roku Sidney Hinde zapisał, że „[.] przedstawiciele niemal wszystkich plemion z dorzecza Kongo są, bądź byli kanibalami.Wśród niektórych szczepów zjadanie wrogów cieszy coraz większą popularnością”.Był szczerze zdumiony, że tubylcy nie kryli się z owymi obyczajami.„Kapitanowie parowców zawijających do Afryki zapewniali mnie, że ilekroć chcieli zakupić nieco koźliny, miejscowi kacykowie żądali w zamian kilku niewolników.Niekiedy pojawiali się tubylcy obarczeni kością słoniową, którą usiłowali wymienić na żywy towar twierdząc, iż w okolicy panuje dotkliwy brak ludzkiego mięsa”.Tak pojmowany kanibalizm nie miał cech rytuału lub ceremonii religijnej; stanowił po prostu część codziennej diety.Wielebny Holman Bentley, który spędził w Kongo ponad dwadzieścia lat, cytuje w pamiętniku słowa pewnego tubylca:„Biali myślą, że najsmaczniejsza jest wieprzowina, bo nigdy nie próbowali mięsa człowieka”.W innym miejscu dodaje:„Żaden ze znanych mi Murzynów nie rozumiał moich protestów.»Ty zjadasz kury i kozy, my lubimy jeść ludzi.Gdzie różnica?« - pytali”.Podobna szczerość owocowała rozkwitem niecodziennych obyczajów.W 1910 roku Herbert Ward przedstawił opis targowiska, gdzie niewolników sprzedawano „niczym żywe kawały mięsa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]