[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi rozsunęły się i zamknęły za nimi, kiedy weszły do długiego piećdziesięciometrowego korytarza.Zamykająca go ściana również była wielkim lustrem.Idąc korytarzem Susan spostrzegła więcej drzwi, ale wszystkie były zamknięte.Z pewnością otwierały się automatycznie, bo nie zauważyła żadnych klamek.Kiedy znalazły się na końcu korytarza, drzwi rozsunęły się i Susan weszła do swojsko wyglądającego pomieszczenia.Na oko miało ono sześć na dwanaście metrów i wyglądało jak sala intensywnej opieki w zwykłym szpitalu.Stało tu pięć łóżek z tradycyjnym zestawem urządzeń, ekranami EKG, przewodami gazu itp.Cztery z nich nie przypominały jednak zwykłych łóżek, bo nie miały środków, a szerokość odstępu między krawędziami wynosiła około sześćdziesięciu centymetrów.Były to więc jakby dwa wąskie łóżka oddzielone sześćdziesięciocentymetrową przerwą.Nad nimi w suficie widać było skomplikowane urządzenia przypominające szyny.Na piątym łóżku, wyglądającym normalnie, leżał pacjent z podłączonym aparatem do oddychania, co przypomniało Susan o Nancy Greenly.- Przyjmujemy tu najbliższe rodziny pacjentów - wyjaśniła Michelle.- Kiedy rodzina ma odwiedzić pacjenta, przenosimy go tutaj.Po umieszczeniu go na specjalnym łóżku, po odpowiednich zabiegach, wygląda ono jak normalne.Tego odwiedzała dziś rodzina - powiedziała, wskazując na leżącego.- Z myślą o pani celowo nie odstawialiśmy go na główny oddział.- A wiec łóżko, na którym on leży, nie różni się od innych? - spytała zmieszana Susan.- Tak jest.Podczas wizyt sąsiednie łóżka zajmują inni pacjenci, tak że pomieszczenie to wygląda jak zwykła sala intensywnej opieki.Proszę za mną.Minąwszy łóżko z pacjentem, Michelle przeszła na koniec sali, gdzie automatycznie i bezszelestnie otworzyły się kolejne drzwi.Mijając łóżko, Susan była bardzo zdziwiona.Przypominało ono do złudzenia zwykłe szpitalne łóżko.Nic nie zdradzało, że główna jego cześć - środek - nie istnieje.Ale nie miała czasu, żeby mu się lepiej przyjrzeć, bo weszła za Michelle do następnego pomieszczenia.Przede wszystkim uderzyło ją panujące tu światło - było jakieś dziwne - a dopiero potem zdała sobie sprawę z ciepła i wilgoci.Kiedy wreszcie ujrzała pacjentów, zatrzymała się osłupiała.Było ich około setki, wszyscy zawieszeni w powietrzu ponad metr od podłogi, nadzy.Przyjrzawszy się uważniej, spostrzegła druty przechodzące przez kości ich rąk i nóg.Druty te były połączone ze skomplikowaną ramą i naciągnięte.Głowy pacjentów podtrzymywały inne druty, zwieszające się z sufitu i umocowane do śrub z wypukłymi główkami, które wystawały z czaszek.Miała nieodparte wrażenie, że są to leżące, groteskowe, uśpione kukły.- Jak pani widzi, pacjenci wiszą na napiętych drutach.Część naszych gości to szokuje, ale udowodniono, że w długoterminowym leczeniu ta metoda jest najlepsza, likwiduje bowiem całkowicie problem odleżyn i ogranicza do minimum pielęgniarską obsługę pacjenta.Pomysł zaczerpnięto z ortopedii, gdzie przewlekanie drutów przez kości stosuje się przy wyciągu.Badania wykazały pożytki, jakie płyną z faktu, że skóra nie styka się z żadną powierzchnią.Naturalną ich konsekwencją było zastosowanie metody ortopedycznej w leczeniu chorych na śpiączkę.- Wygląda to dość makabrycznie - powiedziała Susan, przypominając sobie nieboszczyków wiszących w chłodni.- Macie tu dziwne oświetlenie.- A, tak, jeżeli chcemy tu zostać dłużej, musimy włożyć okulary.Michelle sięgnęła po okulary ochronne, których kilka par leżało na stole.- Zastosowaliśmy w tej sali ultrafiolet o niskim natężeniu.Odkryto, że nie tylko ma właściwości bakteriobójcze, ale także korzystnie wpływa na dobre funkcjonowanie skóry.Podała Susan parę okularów i obie je założyły.- Utrzymujemy tu temperaturę trzydzieści cztery i siedem dziesiątych stopnia z dokładnością do trzech setnych.Wilgotność powietrza wynosi osiemdziesiąt dwa procent, z jednoprocentowym odchyleniem.Zapobiega to utracie przez pacjenta ciepłoty ciała, ograniczając tym samym jego potrzeby kaloryczne.Wilgotność zmniejsza niebezpieczeństwo zakażenia drogą oddechową, co - jak pani wie - ma podstawowe znaczenie dla chorych na śpiączkę.Zafascynowana Susan zbliżyła się do jednego z pacjentów.W różnych miejscach rąk i nóg przechodziły mu liczne druty, które biegnąc poziomo przecinały stalową ramę, wewnątrz której spoczywał, i wznosiły się do sufitu, gdzie łączyły się ze skomplikowanym urządzeniem zaopatrzonym w kółka.Biegły do niego wszystkie rurki intubacyjne, przewody kroplówek i aparatów kontrolnych.- Więc tutaj nie ma pielęgniarek? - spytała, zwracając się do Michelle.- Ja jestem pielęgniarką, a oprócz mnie pełnią dyżur jeszcze dwie i lekarz.To chyba wystarczająca proporcja jak na stu trzydziestu jeden pacjentów, prawda? Bo wszystko tu jest zautomatyzowane.Waga i temperatura ciała, skład i ciśnienie krwi, gospodarka wodna organizmu - a właściwie cała masa różnorodnych funkcji ustroju - są stale śledzone i porównywane z normą przez komputer.Jeśli zauważy on nieprawidłowości i odstępstwa od normy, uruchamia odpowiednie zawory elektromagnetyczne.Sposób ten jest znacznie lepszy od tradycyjnego.Lekarz zajmuje się jedynie pojedynczymi zmiennymi.Natomiast komputer robi to w sposób kompleksowy i dynamiczny, może bowiem kontrolować wszystko przez cały czas.Najważniejsze jest jednak to, że może on skorygować zmienne w dowolnej chwili.Pod tym względem znacznie przewyższa mechanizmy samoregulujące ciał.- Ależ to jest nowoczesna medycyna do ntej potęgi! Coś nieprawdopodobnego, zupełnie jak wcielona w życie fantastyka naukowa.Maszyna sprawująca pieczę nad wielką grupą pozbawionych świadomości istnień ludzkich.Ma się prawie wrażenie, jakby oni nie byli ludźmi.- To nie są ludzie.- Słucham?Susan przeniosła wzrok z pacjenta, któremu się przyglądała na Michelle.- Wprawdzie byli ludźmi, ale teraz są to tylko preparaty z martwymi mózgami.Nowoczesna medycyna i technologia medyczna zrobiły takie postępy, że życie tych organizmów można podtrzymywać, czasami w nieskończoność.Prawo opowiedziało się za utrzymaniem ich przy życiu, choć było to nieopłacalne.Dopiero technologia musiała rozwiązać ten problem zgodnie z poczuciem rzeczywistości.I rozwiązała go.Bo nasz szpital jest w stanie zająć się jednocześnie tysiącem pacjentów.W prezentowanej przez Michelle filozofii było coś, co niepokoiło Susan.Odnosiła wrażenie, że jej przewodniczce bardzo starannie wpojono przekonania i że nie zastanawia się ona nad tym, co mówi.Niemniej jednak nie wgłębiała się w zasady filozoficzne, jakie przyświecały instytutowi.Była przytłoczona tym, co tu zobaczyła.A chciała zobaczyć jeszcze więcej.Rozejrzała się po sali.Miała ona trzydzieści metrów długości i pięć, może sześć wysokości, a jej sufit był oszałamiającym labiryntem szyn.W drugim końcu sali znajdowały się jeszcze jedne drzwi, tym razem z normalnymi okuciami.Susan wywnioskowała stąd, że tylko drzwi, które dotąd mijała, były sterowane centralnie.Przecież większość gości i rodzin nigdy nie przekroczyła progów tego oddziału.- Ile sal operacyjnych jest w instytucie? - spytała nagle.- Nie mamy tu sal operacyjnych.Nasz szpital jest dla chronicznie chorych.Jeżeli potrzebny jest zabieg, odsyłamy pacjenta do szpitala, który go do nas skierował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]