[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale nie do zastąpienia – odrzekł.– Szkodniki.– Przeszłość potrzebuje przyszłości.Przyszłość potrzebuje przeszłości.– Szkodniki, powiadam, które postanowiłam ochronić.– Paidhi zgadza się.Jak się nazywają?– Wi’itkitiin.Taki wydają dźwięk.– Wi’itkitiin.– Popatrzył na następnego lotnika pokrytego łuską i piórami, zadając sobie w duchu pytanie, czy Ziemia znała coś podobnego.– Nic innego nie wydaje takiego dźwięku.– Nie.– To wystarczający powód, by je oszczędzić.Usta Ilisidi zacisnęły się, sugerując rozbawienie.Wdowa zjadła kilka łyżek płatków zbożowych oraz parę cienkich plasterków śniadaniowego steku.Bren dotrzymywał jej kroku, świadomy, że nie mówi się do aiji-wdowy, kiedy ona myśli, a wspaniałe śniadanie stygnie.Kiedy się zastanawiał, w jaki sposób potrawy zostały podgrzane czy ugotowane, Cenedi powiedział, że przyrządzono je na ogniu z drewna.Przypuszczał, że dokonano tego w kuchennym kominku, jeśli tylko w kuchni jest kominek.Dudnienie, o którym Jago twierdziła, że to generator, ustało jeszcze w nocy.Może maszynie skończyło się paliwo albo się zepsuła.Pracownicy Elektrowni Maidingi przysięgali na swoje życie i honor, że Malguri będzie miało prąd, gdy tylko, jak mówili, przywrócą elektryczność w dzielnicy miasta Maidingi, w której tego ranka było ciemno i zimno.Tymczasem zamek jakoś sobie radził: ogień na kominkach ogrzewał sale i pozwalał gotować, świece oświetlały miejsca, do których nie docierało światło z okien – te systemy niegdyś były w Malguri obowiązujące.Aiji-wdowa poleciła nakryć do śniadania na balkonie, w chłodnym, górskim powietrzu letniego poranka.Jak to dobrze, pomyślał Bren, że z powodu zimna panującego w pokojach włożył grubszy kaftan.Z jego filiżanki unosiła się para.Było rześko – nie pamiętało się tu o dusznych nocach, stanowiących regułę w tym miesiącu w stolicy, i o burzach nadchodzących znad morza.Przy świecach, płonącym ogniu i wśród starożytnych murów łatwo mógł sobie tego mglistego poranka wyobrazić, że przeniósł się w inne czasy, że z mgły po drugiej stronie jeziora w każdej chwili mogą się wyłonić wiosłowe statki z herbami na żaglach.Przeleciała kolejna smoketka, wypatrując ofiary.Z wysokości spłynęło do nich jej żałosne wołanie.– O czym myślisz, paidhi? Wpadłeś na jakąś mądrą i odkrywczą myśl?– O statkach.O ogniu podsycanym drewnem.O tym, że Malguri nie potrzebuje niczego z zewnątrz, żeby przeżyć.Aiji-wdowa zacisnęła usta i oparła podbródek na zwiniętej dłoni.– Aei, jakieś sto osób personelu robi świece, zajmuje się praniem i nosi drewno – i zamek trwa.Kolejne pięćset osób do orania, oporządzania i polowania, żeby nakarmić tych, co robią świece, praczy, drwali i samych siebie.O tak, jesteśmy samowystarczalni! Poza kowalami i kopistami, którzy nas zaopatrują w swoje wyroby, oraz jeźdźcami i kanonierami, broniącymi tego wszystkiego przed osobami spoza Patronatu, którzy nie chcą włączyć się do pracy i wolą żerować na innych.W Malguri była elektryczność jeszcze przed waszym przybyciem, nadi, zapewniam cię.Napiła się herbaty, odstawiła filiżankę i machnęła serwetką na Cenediego, który stał w drzwiach i dyrygował służbą.Bren uznał, że śniadanie się skończyło.Chciał wstać, lecz Ilisidi pokazała ręką na schody prowadzące na dół z tarasu.– Chodź.Był schwytany, osaczony.– Błagam wdowę o wybaczenie.Moja ochrona absolutnie zakazuje mi.– Zakazuje! Oburzające.A może mój wnuk nastawił ich wrogo do mnie?– Nic podobnego, zapewniam cię z najwyższym szacunkiem.Wyrażał się bardzo pozytywnie.– To niech twoja ochrona ucieknie się do swojej słynnej pomysłowości.– Odsunęła krzesło.Cenedi podbiegł, żeby jej pomóc i podać laskę.– No już, pokażę ci resztę Malguri.Pokażę ci Malguri z twojej wyobraźni.Nie wiedział, co robić.Nie była wrogiem – przynajmniej miał taką nadzieję – i nie chciał, żeby nim się stała.Tabini, niech go diabli, wysyłając go, wiedział, że przebywa tu jego babka.Banichi robił mu ostre wymówki, że przyjął zaproszenie, nie wysłuchawszy jego niewątpliwie mądrej rady.Zdany na gościnność wdowy, paidhi nie widział innego wyjścia jak paść z jękiem na podłogę i oznajmić, że dostał bólów brzucha – co raczej nie stanowiłoby komplementu dla i tak zmartwionego kucharza – albo wstać od stołu, pójść za staruszką i obejrzeć to, co chciała mu pokazać.To ostatnie wydawało się mniej szkodliwe dla pokoju.Wątpił, czy Banichi doradziłby mu coś innego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]