[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inczu-czuna tozuch, Winnetou również.Najdrobniejszy ich ruch był dokładnie obliczony.Nie wymówili anisłowa i porozumiewali się na migi.Kiedy byłem o dwie mile od miejsca, gdzie ujrzałem ichpo raz pierwszy, zapadł wieczór.Wtedy Indianie zsiedli z koni, przywiązali je do palików izniknęli w lesie, gdzie mieli zostać do rana. I wy tam podsłuchaliście, co mówili?  zapytałem. Tak.Jako rozumni ludzie, nie rozniecili ognia, a ponieważ91 Sam Hawkens jest równie mądry jak oni, więc nie zdołali go dojrzeć.Posuwałem sięzwolna coraz to dalej i dalej pod drzewami na własnym brzuchu, bo innego nie miałem, aż siędo nich zbliżyłem i usłyszałem wszystko, o czym rozprawiali. A zrozumieliście wszystko? Nierozsądne pytanie! Potrafię chyba usłyszeć, co się mówi? Myślę o tym, czy posługiwali się żargonem indiańsko-angielskim? Mówili, jeśli się nie mylę, dialektem Mescalerów, który od biedy rozumiem.Przybliży-łem się do obu wodzów, którzy zamieniali z sobą co pewien czas kilka słów krótkich wpraw-dzie, zgodnie z indiańskim zwyczajem, lecz pełnych treści.Dowiedziałem się dostateczniewiele i wiem, czego się trzymać. To wystrzelcie już raz z tym, co wiecie!  prosiłem, gdy zrobił pauzę. Więc idzcie na bok, sir, jeżeli chcecie, by mój strzał was nie dosięgną! Apacze zawzięlisię istotnie na nas i pałają żądzą pochwycenia nas żywcem. A więc nie będą zabijali? Owszem.Chcą nas zabić, ale nie od razu.Będą się starali nas tylko pojmać i zabrać po-tem do wsi Mescalerów nad Rio Pecos, gdzie nas poprzywiązują do słupów i żywcem upieką.Well, zupełnie jak karpie, które się przynosi do domu, wkłada do wody i karmi, aby je potemugotować z różnymi korzeniami.Ciekawym, czy smaczne będzie mięso ze starego Sama,zwłaszcza gdy go całego wsadzą do rynki i usmażą razem z bluzą myśliwską, hi! hi! hi!Zaśmiał się w zwykły swój sposób i mówił dalej:_ Szczególnie godzą na mr.Rattlera, który siedzi tu z wami w niemym zachwycie i patrzyna mnie w upojeniu jak gdyby niebo razem ze wszystkimi swoimi szczęśliwościami tylko naniego czekało.Tak, mr.Rattler, nawarzyliście sobie piwa i musicie je wypić.Nadzieją was narożen, wbiją na pal, strują, zakłują, zastrzelą, połamią kołem i powieszą, jedno po drugim, aza każdym razem tylko troszkę, żebyście od razu nie zginęli i mogli z należnym smakiemskosztować wszystkich rodzajów męczarni i śmierci.A jeśli nie umrzecie mimo to wszystko,położą was razem z zastrzelonym przez was Kleki-petrą do grobu i żywcem zakopią. O nieba! Czy tak powiedzieli?  zapytał Rattler zbladłszy z przerażenia. Rozumie się.Zasłużyliście na to, a ja wam w tym nieszczęściu nie pomogę.%7łyczę wamtylko, żebyście po przebyciu wszystkich rodzajów śmierci nie popełnili już nigdy tak niecne-go czynu.Sądzę, że tego zaniechacie.Zwłoki Kleki-petry oddano czarownikowi, aby je zabrałdo domu.Musicie wiedzieć, że południowi Indianie umieją świetnie konserwować zwłokiswych zmarłych.Widziałem mumie dzieci indiańskich, które po upływie przeszło stu lat wy-glądały tak, jak gdyby dzień przedtem jeszcze żyły.Gdy nas wszystkich pojmają, zrobią namtę przyjemność, że zobaczymy, jak mr.Rattlera zamienią żywcem w mumię. Ja tutaj nie zostanę!  zawołał wymieniony. Uciekam! Mnie nie dostaną!Chciał się zerwać, ale Sam go przytrzymał i upomniał: Ani kroku stąd, jeśli wam życie miłe! Powiadam, że Apacze obsadzili już całą okolicę.Wpadlibyście im prosto w ręce. Czy naprawdę tak sądzicie, Samie?  spytałem. Tak.To nie pusta grozba, mam prawo to przypuszczać.Nie pomyliłem się i pod innymwzględem.Apacze wyruszyli już także przeciwko Keiowehom.Jest tam całe wojsko, z któ-rym obaj wodzowie mają się połączyć, kiedy uporają się tu z nami.Tylko w ten sposób moglitak szybko do nas powrócić.Nie jezdzili po wojowników aż do wsi, lecz spotkali w drodzeoddział który wyruszył przeciw Keiowehom.Oddali więc zwłoki Kleki-petry czarownikowi ikilku ludziom, by je odwiezli do domu, a sami wybrali pięćdziesięciu dobrych jezdzców nawyprawę przeciwko nam. Gdzie się znajduje oddział przeznaczony do walki z Keiowehami? Nie wiem.Nie słyszałem o tym ani słowa.Jest to zresztą obojętne.92 Tu stary Sam nie miał słuszności.Nie było nam to wcale obojętne, gdzie się znajdował tennajliczniejszy oddział.Mieliśmy się o tym przekonać już w najbliższych dniach.Sam ciągnął dalej; Usłyszawszy wystarczająco dużo, byłbym się od razu wybrał do was, ale nocą trudnozatrzeć ślad; mogli go rano zobaczyć, a poza tym chciałem się im jeszcze przypatrzyć.Dlate-go pozostałem w leśnym ukryciu i wstałem dopiero, kiedy odeszli.Szedłem za nimi w odle-głości około sześciu mil stąd, a potem okrążyłem ich, aby powrócić niepostrzeżenie do was.Well, oto wszystko, co wam mogę oznajmić. Więc nie pokazaliście się im wcale? Nie. I postaraliście się, żeby nie odkryli waszych śladów? Tak. Wszak powiedzieliście, że się im pokażecie i. Wiem już, wiem! Byłbym to zrobił, ale okazało się to zbyteczne, gdyż, bo.pst, czyściesłyszeli?Trzykrotny krzyk orła przerwał mu mowę. To zwiadowcy Keiowehów  rzekł. Siedzą na drzewach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •