[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powinna być już smaczna i delikatna.Miesiącami się tuczyłem.– Poproszę sałatę – stwierdził Artur dobitnie.– Sałatę? – spytało zwierzę, przewracając z niezadowoleniem oczami.– Chcesz mi może dać do zrozumienia, że mam nie jeść sałaty?– Właściwie to znam wiele warzyw, które mają na temat bycia jedzonym jednoznaczną opinię.Dlatego też postanowiono rozwiązać ów skomplikowany problem raz na zawsze i wyhodować zwierzę, które naprawdę chce być jedzone i umie wyraźnie to powiedzieć.Efektem zabiegów hodowlanych jestem ja.Zwierzęciu udało się wykonać lekki ukłon.– Poproszę szklankę wody – zaordynował Artur.– Słuchaj no – przerwał mu Zaphod – chcemy coś zjeść, a nie napychać sobie brzuchy problemami.Poproszę cztery lekko wysmażone steki i, jeśli można, duchem! Nie jedliśmy od pięciuset siedemdziesięciu sześciu miliardów lat!Zwierzę dość niepewnie wstało.Wydało z siebie przyjazny bulgot.– Bardzo rozsądny wybór, proszę pana, jeśli mogę tak powiedzieć.Doskonały.Już pędzę się zastrzelić.– Zwierzę odwróciło się, zdążyło jednak przyjaźnie mrugnąć do Artura.– Niech się pan nie denerwuje, zrobię to możliwie najbardziej humanitarnie.Wolno poczłapało w stronę kuchni.Parę minut później kelner przyniósł cztery olbrzymie parujące steki.Zaphod i Ford rzucili się na nie bez zastanowienia.Trillian chwilę się wahała, w końcu wzruszyła ramionami i zabrała się za swój.Artur gapił się w talerz i robiło mu się niedobrze.– Hej, Ziemiaku, co cię zżera? – spytał Zaphod ze złośliwym uśmieszkiem na tych ustach, które właśnie nie były zajęte pochłanianiem mięsa.Zespół grał dalej.Ludzie i przedmioty w restauracji odprężyli/ły się i zaczęli/ły szczebiotać.Zewsząd słychać było gwar rozmów o tym i owym, wokół unosiły się najróżniejsze zapachy egzotycznych roślin, ekstrawaganckich potraw i podstępnych win.Wszechkatastrofa rozciągała się nieskończenie daleko w każdą stronę i zbliżała do oszałamiającego apogeum.Max spojrzał na zegarek i, tryskając humorem, wrócił na scenę.– A teraz, panie i panowie! – promieniał.– Czy ten ostatni raz świetnie się bawicie?– Tak!!! – zawołali ci, którzy krzyczą „tak!!!” za każdym razem, gdy komik pyta, czy świetnie się bawią.– To cudownie! – piał Max.– Absolutnie cudownie! Kiedy fotonowe burze skłębią się nad nami w wirujące chmury, by rozerwać na kawałki ostatnie czerwone, parzące słońce, wtedy niech wszyscy wygodnie usiądą i cieszą się wraz ze mną tym, co z pewnością dla każdej/go obecnej/go osoby/przedmiotu będzie przeżyciem niezwykle podniecającym i niepowtarzalnym.Zawiesił głos.Jego błyszczące oczy hipnotyzowały publiczność.– Proszę mi wierzyć, panie i panowie, tym razem nie będzie niczego przedostatniego!Znów zawiesił głos.Dziś wieczór wszystko idealnie zgrał w czasie.Wieczność za wiecznością prowadził to przedstawienie, wieczór w wieczór, choć pojęcie „wieczór” nie ma na końcu czasu zbyt wielkiego znaczenia.Istnieją jedynie nie kończące się powtórki momentu, w którym restauracja przechodzi przez koniec czasu – i wkrótce wraca.Dzisiejszy „wieczór” był mimo to dobry, publiczność wiła się w chorowitych dłoniach konferansjera.Zniżył głos.Wszyscy musieli się mocno wsłuchiwać, by go usłyszeć.– Oto naprawdę ostateczny moment, ostateczna lodowata beznadziejność, w której zapada się majestatyczny rozmach stworzenia.Oto, panie i panowie, koniec.Jego głos jeszcze ścichł.W panującej ciszy nie ważyłaby się odchrząknąć nawet mucha.– Potem – mówił – będzie nicość.Pustka.Cisza.Zapomnienie.Nie będzie absolutnie niczego.Znów pojawił mu się w oku błysk – a może mrugnął?– Niczego.oczywiście z wyjątkiem naszego wózeczka ze słodyczami i zestawem wybornych aldebarańskich likierów!Zespół zagrał pasujący do sytuacji tusz.Max wolałby, by dali sobie spokój – artysta jego klasy nie potrzebował pomocy! Sam umiał grać na publiczności jak na instrumencie.Roześmiał się z ulgą.Szedł za ciosem.– Tym razem nie musicie się bać, że jutro przywita was kacem, ponieważ nie będzie żadnego jutra! – zawołał wesoło.Promieniał do szczęśliwej, roześmianej publiczności.Jak każdego wieczora, gdy odwalał swój wyświechtany numer, spojrzał ku niebu, ale potrwało to jedynie ułamek sekundy.Polegał na niebu, że spełni swój obowiązek – tak zawodowiec polega na zawodowcu.– A teraz – zagrzmiał, stąpając po scenie – choć liczę się z niebezpieczeństwem, że nieco popsuję państwu wspaniały nastrój katastrofizmu i beznadziei, chciałbym powitać kilku gości.Wyciągnął z kieszeni kartonik.– Czy jest dziś z nami.– podniósł rękę, by powstrzymać okrzyki – czy jest z nami grupa z klubu brydżowego z Zansellkwazara Flamarion, położonego za próżniowymi wirami Quarne? Jesteście z nami?Całkiem z tyłu wybuchł aplauz, Max udawał jednak, że nic nie słyszy.Rozglądał się, próbując dojrzeć brydżystów.– Jesteście z nami? – spytał ponownie, by wyciągnąć ze słuchaczy jeszcze głośniejsze objawy zachwytu.Jak zwykle je wyciągnął.– No tak, są.A więc, chłopcy, otwierajcie ostatnie licytacje i nie oszukujcie.Pamiętajcie, chwila jest uroczysta.Chciwie wchłonął śmiechy ze swego dowcipu.– Czy jest z nami.czy jest.grupa pomniejszych bóstw mieszkających w przedsionkach Asgardu, niebiańskiego pałacu nordyckich bogów?W głębi sali po prawej stronie Maxa rozległo się dudnienie grzmotu.Przez scenę przeleciała błyskawica.Grupka strasznie zadowolonych z siebie zarośniętych osobników w hełmach wzniosła w stronę sceny toast.„Dowcipy z brodą” – pomyślał Max.– Tylko uważajcie na swe młoty! – rzucił w ich stronę.Ponownie pochwalili się sztuczką z błyskawicą.Max uśmiechnął się do nich, mocno zaciskając usta.– Po trzecie – ciągnął – po trzecie, grupa młodych konserwatystów z Syriusza B.Jesteście z nami?Grupa szykownie ubranych młodych psów przestała obrzucać się bułkami i zaczęła rzucać bułkami na scenę.Warczały i szczekały zupełnie niezrozumiale.– Oczywiście – skarcił je Max – to wyłącznie wasza wina, chyba zdajecie sobie z tego sprawę?Uciszył publiczność i przybrał uroczystą minę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]