[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Don Luis i ja zawsze.Tamten przerwał mu machnięciem ręki.– Wszystko wiem – przypatrywał mu się z uwagą, jakby szacował swojego rozmówcę.Następnie zatrzymał wzrok na futerale z floretami, które don Jaime nadal miał pod pachą, i wskazał go palcem.– To pańskie instrumenta?Fechtmistrz skinął głową.– To moje florety.Jak wspominałem, don Luis i ja.To znaczy, każdego ranka tu przychodzę – Jaime Astarloa przerwał i spojrzał osłupiałym wzrokiem na policjanta.Absurdalnie zdał sobie sprawę, że dopiero teraz naprawdę zaczęło docierać do niego, co mogło się tu zdarzyć, jakby wcześniej zaćmiony umysł nie chciał dopuścić oczywistych sygnałów.– Coś się stało panu markizowi?Naczelnik policji spojrzał na niego zamyślony, jakby się zastanawiał, do jakiego stopnia szczere są emocje malujące się na oszołomionej twarzy mistrza szermierki.Po chwili odkaszlnął i sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął hawańskie cygaro.– Poważnie się obawiam, panie Astarloa.– zaczął oględnie, nakłuwając jednocześnie wykałaczką jeden koniec cygara.– Poważnie się obawiam, że markiz de los Alumbres nie będzie dziś w stanie zajmować się szermierką.Z punktu widzenia medycyny sądowej powiedziałbym, że nie miewa się najlepiej.Mówiąc to gestem dłoni zaprosił don Jaimego, by udał się z nim na pokoje.Fechtmistrzowi zamarł dech w piersiach, gdy wchodzili do maleńkiej salki, którą tak doskonale znał: to tu pojawiał się niemal codziennie od dwóch lat.Salka przylegała do galerii, gdzie z markizem ćwiczyli fechtunek.Na parkiecie w przejściu łączącym obydwa pomieszczenia leżało nieruchome ciało, przykryte kapą.Widać było długi ciemnoczerwony ślad, który rozdwoił się na środku pokoju, by na końcu stworzyć kałuże zaschniętej krwi.Jaime Astarloa upuścił futerał z floretami na krzesło i chwycił się oparcia.Na twarzy malowało mu się zupełne osłupienie.Popatrzył na policjanta, jakby to wszystko było jakimś wysoce niesmacznym żartem, który wymaga natychmiastowych wyjaśnień – ale tamten tylko wzruszył ramionami, zapalił zapałkę i zaciągnął się cygarem, cały czas nie spuszczając oka z jego twarzy.– Nie żyje? – spytał don Jaime.Zabrzmiało to tak idiotycznie, że naczelnik uniósł ironicznie jedną brew.– Zupełnie.Fechtmistrz przełknął ślinę.– Samobójstwo?– Proszę sprawdzić samemu.Po prawdzie chciałbym poznać pańską opinię w tej sprawie.Jenaro Campillo wypuścił z ust chmurę dymu, pochylił się nad trupem i odsłonił go aż do pasa, po czym wycofał się i obserwował wrażenie, jakie scena ta wywiera na Jaimem Astarloi.Na twarzy Luisa de Ayala pozostał ten sam wyraz, z jakim zaskoczyła go śmierć: markiz leżał twarzą do góry, prawą nogę miał zgiętą, na niej spoczywała noga lewa.Wpółotwarte oczy zasnuwała mgiełka, dolna zaś warga jakby zwisała, co było bez wątpienia śladem ostatniego grymasu agonii.Miał na sobie koszulę i prawie całkiem rozwiązany krawat.Po prawej stronie szyi widniał idealnie okrągły otwór, który kończył się z tyłu na karku.Stąd właśnie wyciekł na podłogę strumień krwi.Jaime Astarloa czuł się jak w jakimś złym śnie, z którego pragnął się jak najszybciej obudzić.Patrzył na trupa niezdolny do sformułowania jakiejkolwiek spójnej myśli.Wszystko – pokój, sztywne ciało, plamy krwi – zaczęło wirować.Czuł, że nogi mu wiotczeją, zaczerpnął głęboko powietrza, nie śmiać ani na moment puścić oparcia, którego się kurczowo uchwycił.Kiedy wreszcie zapanował nad swoim organizmem i zdołał zebrać myśli, pojął wreszcie, co tu zaszło.Poczuł nagły ból, jakby otrzymał cios w samą duszę.Popatrzył przerażonym wzrokiem na policjanta, który zmarszczył brwi i spojrzeniem dyskretnie zachęcił go do wyrażenia na głos tego, co odczytywał w jego twarzy.Profesor szermierki pochylił się nad trupem i sięgnął ręką ku ranie, jakby chciał jej dotknąć palcami, ale dłoń zawisła mu kilka cali wcześniej.Po chwili się otrząsnął, ale twarz wciąż miał osłupiałą, a oczy szeroko wytrzeszczone ze zdumienia.Oto miał przed sobą autentyczny koszmar.Ta rana nie mogła zmylić specjalisty.Luisa de Ayala zabito floretem za pomocą jednego, czystego pchnięcia w tętnicę szyjną: pchnięcia za dwieście eskudów.– Byłbym panu wdzięczny, panie Astarloa, gdyby mógł mi pan powiedzieć, kiedy ostatni raz widział pan markiza de los Alumbres.Siedzieli w sali przylegającej do pokoiku z trupem, w otoczeniu flamandzkich gobelinów i pięknych luster weneckich w złoconych ramach.Fechtmistrz wyglądał, jakby się postarzał o dziesięć lat: pochylony, oparty łokciami o kolana, objął twarz dłońmi, a szare, nieruchome oczy bez wyrazu wbił w podłogę.Słowa wypowiedziane przez naczelnika policji dobiegały go z oddali, przytłumione, jak spoza krawędzi złego snu.– W piątek rano – nawet dźwięk własnego głosu brzmiał mu w uszach obco.– Rozstaliśmy się nieco po jedenastej, po lekcji szermierki.Jenaro Campillo wpatrywał się przez chwilę w popiół cygara, jak gdyby bardziej obchodziło go prawidłowe spalanie liści tytoniu niż cała ta przykra sprawa.– Pamięta pan może jakiś znak? Coś, co pozwalałoby przewidzieć tak fatalny finał?– Zupełnie nic.Wszystko przebiegało normalnie, pożegnaliśmy się jak co dzień.Popiół lada chwila mógł spaść.Trzymając ostrożnie cygaro palcami, naczelnik policji rozejrzał się w daremnym poszukiwaniu popielniczki.Skierował więc ukradkowe spojrzenie w stronę drzwi pokoju, w którym spoczywał zamordowany, i jednocześnie dyskretnie strzepnął popiół na dywan.– Odwiedzał pan, hm, nieboszczyka dosyć często.Przypuszcza pan może, jaki był motyw zabójstwa?Don Jaime wzruszył ramionami.– Nie wiem.Może chodziło o kradzież.Jego rozmówca zaciągnął się głęboko cygarem i pokiwał przecząco głową.– Już przesłuchano obydwoje służących, stangreta, kucharkę i ogrodnika.Wizja lokalna wykazała, że nie brak żadnego wartościowego przedmiotu – tu policjant przerwał, Jaime Astarloa tymczasem, niezbyt zainteresowany jego słowami, usiłował zebrać własne myśli.Był w duchu przekonany, że posiada pewne klucze do tajemnicy.Pytanie tylko, czy przekazać je temu człowiekowi, czy może najpierw spróbować powiązać ze sobą niektóre luźne końce?– Słucha mnie pan, panie Astarloa?Fechtmistrz aż podskoczył i zarumienił się, jak gdyby naczelnik policji potrafił czytać w jego myślach.– Oczywiście – odparł z niejakim pośpiechem.– To by wykluczało kradzież jako motyw zbrodni.Policjant wsunął lekko palec pod perukę i delikatnie podrapał się nad lewym uchem.Na jego twarzy malowała się pewna rezerwa.– Częściowo, panie Astarloa.Tylko częściowo.Przynajmniej w kwestii tak zwanej kradzieży konwencjonalnej – uściślił.– Wizja lokalna.Wie pan, o co mi chodzi?– Przypuszczam, że chodzi o badanie, którego dokonuje się na miejscu za pomocą oczu.– Bardzo zabawne, słowo daję – Jenaro Campillo popatrzył na niego ze złością.– Winszuję panu poczucia humoru w tych okolicznościach.Ludzie giną zamordowani, a pan serwuje dowcipy.– Pan też.– Owszem, ale ja jestem kompetentnym organem.Przez moment wpatrywali się w siebie w ciszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]