[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spadli ze skały, prawda? Albo coś podobnego.- Tak - powiedziała pani Oliver.- Coś podobnego.- No, kochana, tak dobrze cię widzieć, naprawdę.Musisz napić się herbaty.- Och.niepotrzebna mi herbata.Naprawdę nie, dziękuję.- Oczywiście, że potrzebna.Jeśli nie masz nic przeciwko, chodźmy do kuchni, dobrze? Teraz spędzam w niej większość czasu.Łatwiej się tam poruszać.Ale gości biorę zawsze do tego pokoju, bo jestem dumna z moich rzeczy.Wiesz, z moich rzeczy i z wszystkich dzieci.- Myślę - zauważyła pani Oliver - że ludzie tacy jak pani musieli mieć cudowne życie.Wszystkie dzieci, którymi się pani zajmowała.- Tak.Pamiętam, kiedy ty byłaś mała, lubiłaś słuchać moich historyjek.Jedna była o tygrysie, a druga o małpach na drzewie.- Tak - przyznała pani Oliver.- Pamiętam je.Ta było tak dawno temu.Cofnęła się pamięcią do czasów, kiedy miała sześć albo siedem lat.Szła w za ciasnych, zapinanych na guziczki butach drogą w Anglii i słuchała opowieści towarzyszącej jej niani o Indiach i Egipcie.To właśnie była niania.Pani Matcham była nianią.Rozejrzała siępo pokoju, idąc za gospodynią.Spojrzała na zdjęcia dziewczynek, chłopców w szkolnych mundurkach, dzieci ludzi w średnim wieku, przeważnie w swych najlepszych ubraniach.Na zdjęcia przesłane w ładnych ramkach, ponieważ wychowankowie nie zapomnieli o swojej niani.Prawdopodobnie to dzięki nim niania spędzała starość stosunkowo wygodnie, mając dość pieniędzy.Pani Oliver poczuła nagle łzy w oczach.To było tak niepodobne do niej, że powstrzymała się wysiłkiem woli.Weszła za panią Matcham do kuchni.Tam wyjęła przywieziony prezent.- No nie! Puszka Tophole Thathams.Moja ulubiona herbata.Miło, że pamiętałaś.Trudno ją teraz dostać.A to moje ulubione herbatniki.No, ale ty nigdy nie zapominasz.Jak to cię przezywali? Ci dwaj mali chłopcy, którzy przychodzili się bawić.Jeden nazywał cię Panią Słoniową, a drugi Panią Łabędziową.Ten, co to nazywał cię Panią Słoniową, siadał ci na plecach, a ty chodziłaś na czworakach po podłodze i udawałaś, że masz trąbę i że podnosisz nią różne rzeczy.- Nie zapominasz wielu rzeczy, prawda, nianiu? - spytała pani Oliver.- Och! - odparła pani Matcham.- Słonie mają dobrą pamięć.To takie stare powiedzenie.ROZDZIAŁ ÓSMYPani Oliver pracujePani Oliver przekroczyła próg sklepu Williams & Barnet, czyli dobrze zaopatrzonej apteki sprzedającej również kosmetyki.Zatrzymała się przy tacy z różnymi rodzajami plastrów, zawahała nad stosem gąbek, niezdecydowanie powędrowała w stronę lady i obok ładnie rozłożonych kosmetyków upiększających według koncepcji Elizabeth Arden, Heleny Rubinstein, Maxa Factora i innych dobroczyńców kobiecej urody.Zatrzymała się na koniec obok dość pulchnej dziewczyny i zapytała o szminkę, a potem wykrzyknęła ze zdumieniem:- Ależ to Marlene! To ty, nie mylę się?- Co za spotkanie.Pani Oliver.Tak się cieszę.To cudowne.Ależ wszystkie dziewczyny będą podekscytowane, kiedy powiem, że zaszła pani do nas coś kupić.- Nie ma potrzeby im mówić - odrzekła pani Oliver.- Jestem pewna, że zaraz przybiegną po autograf!- Wolałabym obyć się bez tego - powiedziała pani Oliver.- Jak ci się wiedzie, Marlene?- Jakoś leci, jakoś leci - odparła Marlene.- Nie wiedziałam, że nadal tu pracujesz.- Tu jest równie dobrze jak gdzie indziej i dobrze mnie traktują.W zeszłym roku podwyższyli mi pensję i teraz właściwie nadzoruję dział kosmetyczny.- A twoja matka? Dobrze się miewa?- O tak.Mama ucieszy się, kiedy jej powiem, że panią spotkałam.- Ciągle mieszka w domu przy.przy drodze za szpitalem?- O tak, dalej tam mieszkamy.Z tatą nie jest najlepiej.Był w szpitalu, ale mama naprawdę dobrze sobie radzi.Ucieszy się, że panią spotkałam.Zatrzyma się pani na dłużej?- Właściwie nie - odparta pani Oliver.- Po prostu przejeżdżałam tędy.Odwiedziłam dawną przyjaciółkę - Zastanawiam się - zerknęła na zegarek - czy twoja mama będzie teraz w domu? Mogłabym wpaść do niej.Zamienić parę słów, zanim będę musiała jechać dalej.- Och, proszę tak zrobić - powiedziała Marlene.- Tak się ucieszy.Przepraszam, że nie odprowadzę pani, ale raczej nie patrzono by na to zbyt dobrze.Nie mogę stąd wyjść jeszcze przez półtorej godziny.- No cóż, może innym razem - pocieszyła ją pani Oliver.- I tak nie pamiętam: to dom numer siedemnaście? Czy może ma jakąś nazwę?- Wawrzynowa Chatka.- A tak, oczywiście.Ależ ze mnie głuptas.Cóż, miło było cię widzieć, Marlene.Pani Oliver pospieszyła na zewnątrz z nową, niepotrzebną szminką w torbie i pojechała swoim samochodem główną ulicą Chipping Bartram, minęła garaż i szpital i skręciła w wąską drogę z ładnymi domkami po obu stronach.Zostawiła auto przed Wawrzynową Chatką i weszła do środka.Drzwi otworzyła pięćdziesięcioletnia chuda, energiczna kobieta o siwych włosach, która natychmiast rozpoznała gościa.- Pani Oliver! Nie widziałam pani od wieków.- Minęło dużo czasu.- Proszę wejść do środka.Wypije pani filiżankę herbatki?- Raczej nie - odparła pani Oliver.- Piłam już herbatę u przyjaciółki, a muszę wracać do Londynu.Zaszłam do apteki i spotkałam Marlene.- Ma bardzo dobrą pracę.I bardzo ją tam cenią.Mówią, że jest przedsiębiorcza.- To bardzo miło.A jak pani się miewa, pani Buckle? Bardzo dobrze pani wygląda.Niewiele się pani postarzała od ostatniego czasu.- Nie powiedziałabym.Siwe włosy, no i sporo schudłam.- To najwyraźniej dzień, kiedy spotykam przyjaciół, których znałam dawno temu - powiedziała pani Oliver, wchodząc do domu.Została zaprowadzona do małego raczej przeładowanego saloniku.- Nie wiem, czy pamięta pani panią Carstairs.Panią Julię Carstairs.- Oczywiście.Mniej więcej.Musi być już stara.- Tak, w rzeczy samej.Ale rozmawiałyśmy o starych czasach.Mówiłyśmy nawet o tej tragedii, wie pani.Ja wtedy byłam w Ameryce, więc niewiele wiem.Para nazwiskiem Ravenscroft.- Dobrze ich pamiętam.- Pracowała pani dla nich kiedyś, prawda?- Tak.Trzy razy w tygodniu, rano.Bardzo mili byli z nich ludzie.Wie pani, prawdziwa żona oficera dżentelmen, można by rzec.Stara szkoła.- To była prawdziwa tragedia.- Tak, rzeczywiście.- Pracowała pani wtedy u nich?- Nie.Zrezygnowałam.Moja stara ciotka Emma zamieszkała z nami, a była prawie ślepa i niezbyt zdrowa, więc nie miałam już czasu, żeby pracować u innych.Ale byłam u nich jeszcze miesiąc czy dwa przed tragedią.- Taki okropny wypadek - zauważyła pani Oliver.- Sądzono, o ile wiem, że to było samobójstwo.- Nie wierzę - odrzekła pani Buckle.- Jestem pewna, że nigdy nie popełniliby razem samobójstwa.Nie oni.Nie ktoś, komu żyje się tak przyjemnie.Oczywiście, nie mieszkali tu długo.- Też mi się tak wydaje - powiedziała pani Oliver.- Zaraz po powrocie do Anglii zamieszkali chyba gdzieś koło Bournemouth.- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]