[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem nie było żadnego dźwięku, tylko pojedynczy żółty błysk, a po nim pierwsze krople krwi.Wirikidor sprawiał wrażenie, że się waha.Nie zmienił się w pozbawiony życia metal, lecz raczej zatrzymał w powietrzu.Zdawało się, że wibruje lekko.Shatra nie był tak niezdecydowany.Dwie rany w prawej ręce, choć zaledwie draśnięcia, wpłynęły jednak na jego sprawność.Zmienił więc pozycję i zanim ponowił atak, przerzucił miecz do lewej ręki.Dzięki temu Valder miał dość czasu, by przyklęknąć na jedno kolano.Przez chwilę nie nadążał wzrokiem za tym, co się działo, choć jego prawa ręka była w centrum wydarzeń.Z początki shatra atakował, potem się bronił, gdy Wirikidor odbijał każdy atak i ripostował, a wszystko działo się zbyt szybko, by oko zdołało nadążyć.Miecz nie pozostawił ani jednej chwili shatra mógł się cofnąć i wyjść poza zasięg klingi.Krew spłynęła czerwienią po czarnej tunice północerza i spryskiwała trawę, potem nagle wszystko się skończyło.Valder, wciąż klęcząc - nie zdążył bowiem nawet wstać - trzymał miecz wbity w serce wroga - Patrzył, jak tamten wypuszcza broń, która pada na trawę ze lśniącą, nie splamioną klingą.Shatra jednak nie byli zwykłymi śmiertelnikami i północerz żył jeszcze.Spojrzał na ostrze przebijające mu pierś i chwycił je oburącz.Prawą ręką poruszał trochę niepewnie.Valder spoglądał na to z przerażeniem.Nie wątpił, że Wirikidor trafił shatrę w serce; ostrze weszło w pierś północerza po lewej stronie od mostka.A on wciąż żył.A może, pomyślał, shatra nie mają serca.? Przecież nie są ludźmi.Próbował wyrwać miecz, lecz ludzkie reakcje nie mogły się równać z ruchami demona.Dłonie chwyciły za ostrze Wirikidora.Miecz skręcił się, rozerwał pierś shatry i to rzeczywiście był koniec.Ręce demona opadły, północerz legł na plecach i zsunął się z magicznego ostrza.Leżał nieruchomo wśród zdeptanej trawy.Valder usiadł znowu, patrząc na trupa, jakby się bał, że wróci do życia.W rozdartej piersi widział dowód nieczłowieczeństwa shatry.Lśniło tam coś gładkiego, śliskiego i czarnego, zupełnie innego niż ludzkie ciało i kości.Na zewnątrz stwór wyglądał jak człowiek - wysoki i jasnowłosy jak większość żołnierzy Imperium.W końcu Valder zerknął na wciąż ściskanego w dłoni Wirikidora.Bolał go nadgarstek - w czasie walki miecz ciągnął za sobą jego rękę, wskutek czego poruszała się o wiele szybciej niż zwykle.Miecz go ocalił.Z początku się wahał, ale jednak ocalił.Valder wytarł ostrze skrajem tuniki martwego północerza, a potem z westchnieniem ulgi schował broń.O wiele lepiej trzymać ją w pochwie niż nagą w ręku.Zastanawiał się dlaczego miecz od razu nie próbował walczyć.Przecież shatra bez wątpienia był prawdziwym wojownikiem.Samo słowo “shatra” jest podobno dawnym określeniem wielkiego wojownika, choć wyraźnie nie w tym samym języku, którego pochodzi imię miecza.Miecz zawahał się po każdej z dwóch ran, które zadał, myślał Valder, wpatrzony w ciało wroga.Z obu niemal poleciały iskry - może klinga natknęła się na demoniczną część shatry i to ja spowolniło? Shatra byli na wpół ludźmi, na wpół demonami - może Wirikidor nie radził sobie z demonami? Valder uznał, że ma to jakiś sens.Kiedy z wolna przychodził do siebie, uspokajając oddech usłyszał cichy szelest i coś, co przypominało odległe ludzkie głosy.Odruchowo sięgnął po miecz, lecz opanował się szybko.Nie chciał znowu nosić nagiego ostrza, gdyby przypadkiem udało się uniknąć walki.Ostrożnie wstał i spojrzał za siebie, oczekując kolejnych północerzy.Nie dostrzegł żadnego.Szelest nie ustawał, a głosy były coraz bliżej.Valder zdał sobie sprawę, że dobiegają z przeciwnego kierunku.Odwrócił się i zobaczył pół tuzina ludzi, zbliżających się przez trawę; za nimi szli inni, a na horyzoncie następni.Jego nadzieje przygasły gwałtownie.Wirikidor bez żadnych kłopotów rozprawi się z pierwszym, ale jeśli teoria jednego wojownika na jedno dobycie miecza była poprawna, potem może liczyć tylko na własne siły.Wiedział, że przeciwko tak wielu me ma żadnej szansy.Wydawało się, że trafił na całą pomocną armię - Hej, ty! - krzyknął jeden z ludzi w dobrym ethsharyjskim.- Nie ruszaj się!Valder spojrzał na trupa leżącego u jego stóp.Przynajmniej powiedział sobie, zabił shatrę.Niewielu może się tym poszczycić.Westchnął i rozważał, czy lepiej się poddać, czy zginąć w walce.Był pewien, że umrze tak czy tak.Nie chciał, ale potrafił się z tym pogodzić, skoro nie miał wyboru.Słońce poczerwieniało na zachodzie, cienie wydłużyły się, a on miał za sobą wiele miesięcy samotności i spotkań z wrogiem.Może dlatego tak długo trwało, zanim zrozumiał sytuację.Dopiero kiedy sześciu ludzi z pierwszej grupy zbliżyło się na pięćdziesiąt sążni, rozpoznał ich mundury.Nie byli północerzami - byli przednią strażą ethsharyjskiej armii.Udało mu się.Wirikidor doprowadził go do domu.Część IINIECHĘTNY SKRYTOBÓJCArozdział 9Oczywiście zabrali mu broń.Mimo kłopotów, jakie sprawiał Wirikidor, niechętnie się z nim rozstawał.Nie dlatego, że przywiązał się do miecza, który tyle razy ocalił mu życie, ale raczej z powodu nieokreślonego uczucia niepokoju na myśl o tym, że ktoś inny będzie go trzymał w dłoni.Żołnierz, który skonfiskował mu broń, niechętnie brał Wirikidora do ręki.Wykonywał jednak rozkazy, więc przyjął go wraz ze sztyletem, procą Valdera i kuszą z pękniętą cięciwą.Po krótkiej dyskusji ktoś przyniósł mu parę butów, które Valder przyjął z wdzięcznością; nawet nieźle pasowały.Dowodzący grupą oficer w brązowym mundurze zadał mu kilka pytań: kim jest, jak znalazł się w tym miejscu i czy wie cokolwiek o pozycji nieprzyjaciela.Nie mając ochoty na długie tłumaczenia, Valder podał swoje imię, stopień i jednostkę, wyjaśnił, że kilka miesięcy wcześniej został odcięty od głównych sił i oświadczył, że jedynym stanowiskiem wroga, jakie zauważył, był niewielki obóz o dzień marszu na północny zachód.Zdawało się, że oficer przestał się nim interesować.Valder zawahał się.- Sir, kim jesteście? Co tu robicie? Wydawało mi się, że wciąż jestem za północerskimi liniami.Oficer spojrzał na niego podejrzliwie.- Nic ci nie mogę powiedzieć - odparł.- Możesz być szpiegiem.Valder musiał przyznać, że z punktu widzenia oficera była to całkiem realna możliwość.- Aha - mruknął.Widząc jego rozczarowanie, oficer się zlitował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]