[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szyk nie był zbyt ciasny, lecz dobre i to.Samolot chodził ciężko, obarczony dwoma zapasowymi zbiornikami paliwa pod każdym skrzydłem.Zbiorniki były wyposażone w stateczniki na dobrą sprawę przypominały bomby.- Mają ładunek, szefie.Dam głowę, że to migi-29.- Rzeczywiście - potwierdził Jackson, patrząc w ekran.- Pokład, mówi Pik, odbiór.- Mów.- Dzięki cyfrowym liniom łączności Jackson mógł wyraźnie rozpoznać głos komandora Richardsa.- Pokład, zidentyfikowaliśmy tych typów.Cztery migi-29.Mają coś pod skrzydłami.Kurs, prędkość i pułap bez zmian.W słuchawkach zapanowała na sekundę cisza.- Spuścić.Jackson poderwał głowę znad tablicy.- Pokład, powtórz.- Pik, tu pokład.Zestrzelić bandytów.Potwierdź.Jackson wiedział, że kryptonim “bandyci” oznacza samoloty przeciw­nika w czasie wojny.Richards musiał dostać nowe wiadomości.- Zrozumiałem, przechodzę do ataku.Wyłączam się.- Jackson zmie­nił częstotliwość.- Bud, leć za mną, atakujemy.- O, kurwa! - podniecił się Pilnik.- Propozycja, nacelować dwa phoenixy, prawą i lewą parę.- Zezwalam - odrzekł Jackson, ustawiając przełącznik uzbrojenia na szczycie drążka sterowego w pozycję AIM-54.Kapitan Walters programo­wał już rakiety w taki sposób, by ich radary włączyły się dopiero jedną milę morską od celu.- Gotów.Odległość piętnaście tysięcy.Pociski uzbrojone.Znaki wyświetlane na szybie przed oczami Jaeksona wskazywały, że wszystko odbywa się prawidłowo.Brzęczyk w słuchawkach poinformował pilota, że pierwsza rakieta jest gotowa do strzału.Jackson nacisnął spust, odczekał sekundę i nacisnął go po raz drugi.- O, rany! - wystraszył się Michael Alexander, czyli Lobo, w oddalo­nej o kilkaset metrów drugiej maszynie.- Weź się w garść - warknął na niego Sanchez.- Horyzont czysty.Nikt nam nie siedzi na piecach.Jackson zamknął oczy, by nie oślepił go żółto-bialy płomień z dysz pocisków rakietowych.Rakiety odskoczyły od samolotu i przyspieszając do pięciu tysięcy kilometrów na godzinę, półtora kilometra na sekundę, ruszyły w stronę przeciwnika.Jackson kładł już samolot do następnego ataku na wypadek, gdyby phoenixy z jakiejś przyczyny zawiodły.Arabow znów spojrzał na przyrządy.Żadnych niepokojących sygna­łów, wykrywacz radarów rejestrował jedynie pracę naziemnych sieci przeciwlotniczych, choć kilka minut wcześniej jedno z ech zniknęło na­gle z ekranu.Jeśli nie liczyć tego faktu, lot był zwykłą wycieczką ćwiczeb­ną, w prostej linii, bez zmian wysokości, od punktu A do B.Pokładowe wykrywacze nie zauważyły emisji z radaru NPW na pokładzie tomcata, który od pięciu minut ścigał cztery maszyny libijskie.Za to natychmiast zauważyły radar naprowadzający rakietę phoenix na cel.Na konsoli rozbłysła jasna czerwona lampka, a uszy rozdarł sygnał alarmowy.Arabow omiótł konsolę wzrokiem.Przyrządy działały prawid­łowo, ale przecież.W następnym odruchu odwrócił głowę.Zdążył jesz­cze zobaczyć półksiężyc żółtego światła i tlącą się wśród gwiazd, widmo­wą smugę dymu, a potem rozbłysk.Rakieta wycelowana w prawą parę samolotów eksplodowała dosłow­nie metr od maszyn.Rozpryskujące się od wybuchu sześćdziesięciokilowej głowicy odłamki metalu przecięły powietrze, rozszarpując oba migi, Ten sam los spotkał drugą parę samolotów.Powietrze wypełnił naraz płonący obłok benzyny lotniczej, przetykany wirującym żelazem.Trzech pilotów zginęło natychmiast; jedynie Arabow zdążył się katapultować z rozpadającej się maszyny.Spadochron otworzył się zaledwie siedem­dziesiąt pięć metrów nad wodą.Rosyjski major, który od niespodzie­wanego szoku katapultowania stracił przytomność, ocalenie życia za­wdzięczał projektantom, świadomym, że urządzenie ma ratować życie rannym pilotom.Nadmuchiwany kołnierz kapoka utrzymywał Arabowowi głowę nad wodą, nadajnik UHF zaczął wysyłać sygnały alarmowe do śmigłowców ratunkowych, a ciemne fale rozświetlił potężny, sinobiały snop z wirującej lampy stroboskopowej.Wokół majora unosiło się na wodzie zaledwie kilka plam płonącej benzyny, nic więcej.Jackson obserwował kolejne fazy eksplozji.Prawdopodobnie ustano­wił swoją salwą nowy rekord świata, lecz zestrzelenie czterech maszyn nie wymagało od niego kunsztu.Jak w Iraku, przeciwnik nie miał poję­cia, że znalazł się w ogniu walki.Każdy żółtodziób z aeroklubu umiałby powtórzyć ten wyczyn.Wojna przypominała Jacksonowi rzeź.Wojna? -zapytał sam siebie.Ale czy trwa wojna? Nie wiadomo było nawet, co się dzieje.- Strąciłem cztery migi - zameldował przez radio.- Pokład, tu Pik, strąciłem cztery.Wracam w pobliże tankowca, musimy nabrać paliwa.- Zrozumiałem, Pik.Masz tankowce nad głową.Odebrałem, że cztery strącone.- Hej, Pik, co się tam, kurwa, dzieje? - zapytał teraz kapitan Walters.- Sam chciałbym wiedzieć - odburknął Jackson, zastanawiając się, czy oddał pierwsze strzały w nowej wojnie.W jakiej znowu wojnie?Keitel, choć nie żałował gardła obsobaczając oficerów, musiał przy­znać, że radziecki pułk pancerny jest wyszkolony jak mało który.Czołgi, potężne T-80, wyglądały trochę jak zabawki.Wrażenie to powodowały klocki pancerza reaktywnego na wieży i przodzie, lecz i tak niskie syl­wetki wozów sprawiały groźne wrażenie, a długie lufy armat kalibru 125 mm nie pozostawiały wątpliwości, do czego służą pancerne pojazdy.Rzekomi inspektorzy rozdzielili się na trzyosobowe grupki.Najbardziej niebezpieczne zadanie przypadło Keitlowi, jako że kroczył razem z do­wódcą pułku.Idąc za nim, Keitel, vel pułkownik Iwanienko, spojrzał na zegarek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •