[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądało na to, żeobecność cytadeli zaburzyła naturalny porządek rzeczy i odmieniła prawa rządzą-ce materią. No i co?  spytał Theleb K aarna, gdy oddalali się już od doliny. Wi-działeś kiedyś coś takiego?Elryk potrząsnął głową. W tym świecie nie, ale w ogóle, to owszem.Podczas ostatniej inicjacji oj-ciec zabrał mnie w astralną podróż do Królestw Chaosu.Studiowałem wtedy sztu-ki Melnibon.Zostaliśmy wówczas przyjęci na audiencji u mego patrona, LordaAriocha, władcy Siedmiu Mroczności.Theleb K aarna aż zadrżał. Byłeś w Królestwach Chaosu? A może to cytadela Ariocha?Elryk roześmiał się z pogardą. Też coś! W porównaniu z pałacami Władców Chaosu to ledwie szopa! No ale kto nią rządzi?  spytała niecierpliwie Yishana. O ile pamiętam, w czasach mojej młodości cytadelą nie rządzili bezpośred-nio Władcy Chaosu, ale jeden z ich sług.Może zresztą niedokładnie sługa.89  Ach! Zaczynasz mówić samymi zagadkami  stwierdził Theleb K aarnazjeżdżając ze wzgórza. Znam was, Melnibonaninów! Nawet głodni, wciążstrzępicie języki, miast poszukać strawy!Elryk i Yishana jechali parę kroków za nim, gdy nagle książę zatrzymał sięi wskazał za siebie. Ten, który tu panuje, to osobliwa postać, pełna sprzeczności.Jest jakby bła-znem na Dworze Chaosu.Mroczni Władcy poważają go, może nawet nieco boją,chociaż bawi ich kosmicznymi rebusami, wyśmiewa Dłoń, która trzyma szalkiKosmicznej Wagi, sypie zagadkami.Kpi z tego, co Władcy Chaosu miłują, bie-rze serio rzeczy, z których szydzą. Umilkł na chwilę i wzruszył ramionami. Tyle przynajmniej słyszałem. A co on ma tutaj do roboty? A co ma do roboty gdzie indziej? Zwykle udaje mi się przeniknąć motywydziałań Chaosu i Aadu, ale nawet władcy owych światów zwykle nie są w sta-nie przeniknąć myśli Błazna Bało.Podobno jemu jednemu wolno poruszać sięwedle woli pomiędzy Królestwami Aadu i Chaosu, chociaż nigdy nie słyszałem,by nawiedzał kiedyś Ziemię.Nigdy również nie dotarło do mnie, by ktokolwiekpodejrzewał go o aż tak niszczycielskie skłonności.To jedna wielka zagadka.Pewnie bardzo by mu się zresztą spodobała, gdyby wiedział, że się nad nią głowię. Jeden jest tylko sposób, by dowiedzieć się, o co mu chodzi  uśmiechnąłsię blado Theleb K aarna. Gdyby ktoś poszedł do cytadeli. Sam sobie idz, czarowniku!  warknął Elryk. Może nie cenię przesad-nie swego życia, ale na paru rzeczach mi zależy.Na mojej duszy, na przykład!Theleb ruszył dalej, Elryk wciąż jednak nie ruszał się z miejsca.Yishana trwa-ła przy nim. Wyglądasz na osobliwie zaniepokojonego, Elryku  powiedziała. Bo to jest niepokojące.Istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli wezmiemy sięna serio za badanie cytadeli, to wówczas możemy zostać uwikłani w jakiś spór po-między Bało a jego panami, a może nawet i Władcami Aadu.Takie mieszanie sięw ich sprawy może skończyć się dla śmiertelników raczej tylko w jeden sposób.Nie należy wchodzić pomiędzy szpady aż tak potężnych szermierzy. Ale nie możemy też spokojnie stać i patrzeć, jak Bało pustoszy nasze mia-sta i zagarnia coraz większy obszar Jharkoru!Elryk westchnął, ale nie odpowiedział. Nie znasz jakichś czarów, by odesłać Bało, skąd przyszedł i załatać dziurę,którą wniknął do naszego wymiaru? Nawet Melnibonanin nie może się równać siłą z Władcami DawnychZwiatów, a na dodatek moja wiedza to tylko ułamek umiejętności przodków.Moinajważniejsi sojusznicy nie służą ani Aadowi, ani Chaosowi.To pierwiastki ognia,ziemi, powietrza i wody, to ucieleśnienia zwierząt i roślin.Są dobrymi sprzymie-rzeńcami w normalnej bitwie, ale mały byłby z nich pożytek, gdyby przyszło90 potykać się z tym diabelskim błaznem.Muszę pomyśleć.Ostatecznie, gdybymprzeciwstawił się Bało, może nie wywołałbym gniewu moich patronów.Wzgórza przechodziły powoli w ciągnącą się aż po horyzont trawiastą równi-nę.Słońce lśniło na czystym niebie, na którym kołowały drapieżne ptaki.W oddaliwidniała drobna postać czarownika.Właśnie obrócił się w siodle i wołał coś, alejego słowa nie dolatywały do Elryka.Yishana wyglądała na przygnębioną.Zgarbiła się nieco i z opuszczoną głowąskierowała konia w dół, ku Thelebowi.Elryk ruszył za nią świadom swego niezde-cydowania, jednak niezbyt tym przejęty.Ostatecznie, cóż mogło go to wszystkoobchodzić, jeśli.Rozległa się muzyka.Z początku ledwie słyszalna, wypełniona jednak słody-czą.Przywoływała nostalgiczne wspomnienia, obiecywała spokój i jednocześnienadawała życiu nowy sens.Jeśli nawet dzwięki te płynęły z jakichś instrumentów,to nie były one ziemskie.Elryk poczuł, jak muzyka przyciąga go, skłania, by za-wrócił konia.Wiedział już, skąd dobiega i bez trudu oparł się jej czarowi.Yishanajednak najwyrazniej nie była na nią odporna.Z rozpromienioną twarzą obróciłasię w miejscu.Usta jej drżały, łzy płynęły z oczu.Elryk słyszał już taką muzykę podczas wędrówek po nieziemskich wymia-rach, wiele jej motywów znalazło odbicie w symfoniach starego Melnibon.Yishana jednak znalazła się w niebezpieczeństwie.Ruszyła już z powrotem, mi-jając księcia, który usiłował uchwycić cugle jej konia.Puścił je z przekleństwem, otrzymawszy niespodziewane uderzenie batem.Królowa pogalopowała na grzbiet wzgórza i błyskawicznie zniknęła po drugiejstronie. Yishana!  krzyknął za nią w rozpaczy, ale jego głos nie przedarł się przezpulsującą muzykę.Obejrzał się z nadzieją na Theleba, ale czarownik spiesznieoddalał się.Najwyrazniej wystarczyły mu pierwsze dzwięki, by zrozumieć nie-bezpieczeństwo i zrezygnować z wysłuchania koncertu.Elryk pogonił za Yishana.Wciąż krzyczał, by zawróciła, ale gdy dotarł nagrzbiet wzgórza, ujrzał ją pochyloną w pędzie nad końskim karkiem i gnającą kulśniącej cytadeli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •