[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Są tak odrażający.Tacy okropni.Sposób, w jaki skóra porusza się im wokół głów.Czy ktoś jest w stanie wyrazić to słowami?Duke pokiwał głową.- Zgadza się, dranie są wyjątkowo wstrętni.Wracałem właśnie do domu w Milton czerwoną linią metra, kiedy zobaczyłem pierwszego.Stał na peronie stacji Park Street.Minęliśmy go.Dobrze, że byłem w kolejce, która natychmiast odjechała, bo zacząłem wrzeszczeć.- I co było później?Uśmiech Duke'a przeszedł w grymas zażenowania.- Ludzie popatrzyli na mnie, a potem szybko poodwracali głowy.Wiesz, jak to jest w mieście.Na każdym rogu spotkasz świra, który wykrzykuje o tym, że Jezus kocha plastikowe naczynia kuchenne Tupperware.Pearson przytaknął.Dobrze znał to miasto; a raczej sądził tak do tego dnia.- Siedzący obok rudowłosy dryblas z milionem piegów na twarzy chwycił mnie za łokieć, identycznie jak ja złapałem cię dziś rano.Nazywa się Robbie Delray.Jest malarzem pokojowym.Poznasz go dziś wieczorem w “Kate's".- Co to takiego “Kate's"?- Specjalistyczna księgarnia w Cambridge.Sprzedają w niej kryminały.Spotykamy się tam raz lub dwa razy w tygodniu.To dobre miejsce.I w większości dobrzy ludzie.Sam zobaczysz.Tak czy owak, Robbie chwycił mnie za łokieć i powiedział: “Wcale nie oszalałeś.Ja też go widziałem.To coś istnieje naprawdę.To batman".- Tak - odparł Pearson, wracając myślami do porannego zdarzenia.Przystanęli na Storrow Drive, żeby przepuścić samochód cysternę, a następnie szybko przeszli przez pełną kałuż jezdnię.Pearson na chwilę osłupiał na widok wymalowanego sprayem na tyle parkowej ławki ustawionej frontem do rzeki napisu: OBCY WYLĄDOWALI.ZJEDLIŚMY 2 JAKO DANIE MORSKIE.- Miałem dużo szczęścia, że dziś rano akurat się przy mnie znalazłeś - oświadczył.- Miałem dużo szczęścia.Duke pokiwał głową.- Zgadza się, miałeś.Kiedy nietoperze dopieprzają facetowi, zdrowo go pieprzą.Po takiej maleńkiej hulance policja zbiera strzępy jegomościa do koszyka.Słyszałeś o takich przypadkach?Pearson skinął głową.__ Ale nikt nie wie, że ofiary łączy wspólna cecha: ograniczyły palenie do pięciu, dziesięciu papierosów dziennie.A to już szczegół zbyt subtelny nawet dla FBI.- Ale dlaczego nas zabijają? - zdziwił się Pearson.- Chodzi mi o to, że jeśli ktoś chodzi i rozgaduje wokół, że jego szef jest Marsjaninem, nikt nie wzywa Gwardii Narodowej.Facia po prostu ładują do czubów.- Daj spokój, człowieku, bądź realistą - odrzekł Duke.- Widziałeś przecież tych przyjemniaczków.- Oni.to lubią?- Tak, oni to lubią.Ale to stawianie wozu przed koniem.Są jak wilki, Brandon, niewidzialne wilki, które krążą w tę i we w tę pośrodku stada owiec.A teraz powiedz mi, czego wilki chcą od owiec poza tym, że zabijanie owiec sprawia im przyjemność?- No.o czym ty mówisz? - Pearson zniżył głos do szeptu.- Twierdzisz, że nas zjadają?- Pewne nasze części - odrzekł Duke.- Tak twierdził Robbie Delray tego dnia, gdy go spotkałem, i tak sądzi do dzisiaj większość z nas.- To znaczy kto, Duke?- Ludzie, do których cię prowadzę.Nie wszyscy będą, ale tym razem większość.Coś się szykuje.Coś dużego.- Co?W odpowiedzi Duke potrząsnął tylko głową i zapytał:- Możemy już łapać taksówkę? Nie masz dosyć wilgoci?Pearson miał dosyć wilgoci, ale nie był jeszcze gotów wsiadać do taksówki.Spacer dodał mu animuszu.nie tylko spacer.Nie sądził, że jest w stanie powiedzieć o tym Duke'owi - w każdym razie jeszcze nie teraz - ale cała sytuacja miała inny jeszcze aspekt.romantyczny.Czuł się tak, jakby trafił prosto "O jakiejś młodzieżowej powieści przygodowej, prawie wyobrażał sobie siebie jako dziewiętnastowiecznego badacza i handlarza, N.C.Wyetha.Popatrzył na aureole utkane z delikatnej mgiełki wokół ciągnących się szeregiem wzdłuż Storrow Drive ulicznych latarń i lekko się uśmiechnął.Szykuje się coś dużego - pomyślał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]