[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tom przyglądał się temu spod tylnej ściany teatru.Rząd za rzędemwypełniały głowy, wpatrzone w scenę.W kulisach za kurtyną grupa małychchłopców czekała, żeby wprawić w ruch ryby i otworzyć konchę; tancerkiprzebrane za nimfy wodne czekały, by pojawić się na scenie, gdy Molly zacznieswoją piosenkę.%7łołądek Toma zacisnął się, jakby wróciły czasy Zielonego Jabłuszka, gdywłaściciel teatrzyku groził mu poderżnięciem gardła, jeśli występ zrobi klapę.Takwiele zależało od tego wieczoru.W ciemnościach widział zarys twarzy Josephine, która wpatrywała się wniego przez ramię, czekając na sygnał do rozpoczęcia przygrywki.W końcupodniósł rękę.Kiwnęła głową w odpowiedzi i zagrała głośne glissando.Kurtynapowędrowała w górę.Wszyscy na widowni zgodnie westchnęli z zadowolenia.Poczuł ulgę.Na scenie stała ogromna koncha, pofałdowana z przodu i z góry, świecącanieziemskim blaskiem.Drewniane wodorosty pomalowane na ciemnozielonoporuszały się, gdy chłopcy za kulisami przeciągali je na wózkach.Olbrzymie,barwne, egzotyczne ryby zwisały z sufitu jak gigantyczne latawce.Poruszał nimiprąd powietrza z miechów podwieszonych pod sufitem, uruchamianych przez innyzespół małych pomocników.Generał, stojący obok Toma, po prostu puchł z dumy.Te cudowne,przepiękne dekoracje były jego osobistym triumfem.Brakowalo jedynie skąpoodzianej piękności śpiewającej nieprzyzwoitą: piosenkę.Ale za moment i onamiała się pojawić.Josephine, podkreślając powagę chwili, zaczęła grać delikatną sonatę.Zatrzy takty pokrywa konchy uniesie się na linach i wreszcie& odsłoni Wenus.Josephine zagrała pierwszy takt&Potem drugi&I trzeci&I nic się nie zdarzyło.Grała dalej.Dzwięki sonaty rozbrzmiewały w teatrze, ale na scenie nikt się nie pojawił.Odgłosy z widowni nie wyrażały juz oczekiwania, a zniecierpliwienie.- Co tam się popsuło, do cholery? - szepnął Tom do Generała, którywyprostował się jak struna i czujnie obserwował scenę.Nagle w świetlistej szczelinie muszli pojawiło się jedno pulchne ramię.Widzowie westchnęli.Ramię przez chwilę wymachiwało na wszystkie strony, rozpaczliwie, jakbypróbowało zbadać otoczenie albo szukało pomocy.Po chwili zniknęło we wnętrzumuszli.Och, na litość boską!- Do jasnej cholery, to przecież nie jest Molly.To& to Daisy! - warknąłTom.- Zamorduję ją.Na widowni rozległ się pomruk rozczarowania.Takie pomruki oznaczałyzwykle straty finansowe.Josephine w panice wpatrywała się w Toma, ale nie przerywała gry.Marzycielskie tony sonaty w dalszym ciągu brzmiały w teatrze, jak szum falbijących o morski brzeg.Nagle w szczelinie muszli ukazała się noga: stopa i apetyczna łydka odzianaw różową pończoszkę.Noga wierzgnęła.- Czy to coś& ją zjadło? - zapytał na głos ktoś z widowni, nie wiadomo, czyz niepewnością, czy z nadzieją.W ciemności Tom widział, jak na twarz Generała występują kropelki potu.Gen ruszył energicznie w stronę sceny, ale zaraz się cofnął, bo muszla skrzypnęła izaczęła się otwierać.W środku była rzeczywiście Daisy.Diwa klęczała i obiema rękami podnosiła nad głową górną część skorupy,jak jakiś cholerny Atlas.Jedną nogę wystawiła na zewnątrz.- Wielki Boże! - zaskrzeczał spanikowany Generał, łapiąc się za głowę.- Toprzez tych chłopaków.Co za cholerna banda.Wielokrążki! Co, u diabła&Daisy obdarzyła widownię promiennym uśmiechem, chociaż w jej oczachwidać było obłęd, a na policzkach wykwitły rumieńce z wysiłku.Mimo jej starań wieko muszli zaczęło po trochu, nieuchronnie opadać,skrzypiąc niemiłosiernie.Zanim zamknęło się całkiem, widownia, razem z Tomem i Generałem, mogła rzucić ostatnie szybkie spojrzenie na spanikowaną twarzDaisy.Obie połówki muszli zwarły się z klapnięciem i Daisy zniknęła.Widzowie ryknęli śmiechem.Przez cały czas w sali rozbrzmiewały słodkie tony sonaty, bo Josephinepracowicie grała dalej.- Zrób coś - warknął Tom do Generała.Generał pomknął za kulisy.Przez chwilę panowała cisza.Muszla tkwiła na scenie bez ruchu i lśniłakojącym, cudownym, różanym blaskiem, a dzwięki sonaty unosiły się w powietrzujak delikatny aromat.Publiczność czekała w napięciu.Tom wyczuwał jedoskonale.Nagle muszla uchyliła się odrobinę.Zaskrzypiała.Widzowie westchnęli i zamarli w oczekiwaniu.Muszla nagle zamknęła się znowu.Klapnięcie.Zbiorowy wydech.Muszla uchyliła się znowu.Zaskrzypiała.Wdech pełen oczekiwania.Muszla się zamknęła.Klapnięcie.Dobry Boże, to wyglądało jakby&- Ono ją zjada! Chyba chce ją dobrze pogryzć? - zdumiał się glos z widowni.No właśnie.Widzowie śmiali się do łez.Ogarnęło ich kompletne szaleństwo.Przez tłumprzetaczał się ryk śmiechu, rechot i wycie.Ludzie trzęśli się z radości i opadalibezradnie na siedzenia.Po chwili rozległo się zbiorowe klepanie się w kolana itupanie w podłogę.- To genialne! - huknął któryś z widzów - Shaughnessy, psiakrew, jesteśgenialny!Muszla znowu uchyliła się ze skrzypnięciem.Tym razem otwierała siępowoli, centymetr po centymetrze: dziesięć, trzydzieści, potem na pół metra. Widzowie trochę się uspokoili i patrzyli na to w napięciu, pochyleni doprzodu.Wreszcie z konchy wyłoniła się Daisy.Rozczochrana, z szaleństwem w oku iuśmiechem przyklejonym do twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •