[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kazał nam iść na górę, więc wziąłem Kathy za179rękę i pociągnąłem w stronę schodów.On tymczasem się pozbierał iprzełożył broń do drugiej ręki.Tam, gdzie trafiły go odłamki, miałrozdartą kurtkę, ale wyglądało na to, że się trzyma.Nagle drzwi frontowe otwarły się gwałtownie, z trzaskiem ude-rzając o szafkę na buty.Za nimi nie było nikogo widzieliśmy tylkodeszcz lejący się strumieniami z czarnego nieba.Z tyłu do pokojuzaczynał się wkradać ciemny, duszący dym.Daniels czekał bez ru-chu, wciąż w tej samej pozycji strzeleckiej.Zza krawędzi drzwi wyłoniła się dłoń.Trzymała pełną benzynybutelkę po mleku, w którą zatknięta była płonąca szmata.Daniels poraz czwarty pociągnął za spust, a butelka potoczyła się po podłodzew jego kierunku.Zerwał się na nogi, strzelił w ciemno w kierunkudrzwi, po czym popędził do schodów. Włazcie, kurwa, na te schody! ryknął, nadziawszy się na mo-je plecy.Popchnąłem Kathy.Wspinała się na czworakach, a ja i Danielskryliśmy tyły.Na sekundę wszystko zamilkło, a zaraz potem, jaktylko odwróciłem głowę, nastąpił wybuch.Dywan ognia pokryłdrewnianą posadzkę.Płomienie natychmiast pochłonęły kanapę. Czy z góry da się uciec przez okno? Daniels usiłował prze-krzyczeć huk pożaru. Z dużej sypialni odpowiedziałem.Potknąłem się, starając jaknajprędzej uciec przed gęstym, gryzącym dymem. Okno wychodzina ogród.Można wyjść na dach przybudówki. Idziemy tam.U szczytu schodów Kathy skręciła w prawo.Na piętrze świeciłosię światło było tak jasne, że na moment mnie oślepiło.Kathy po-pędziła do drzwi sypialni i otworzyła je na oścież.Biegłem tuż zanią, więc kiedy wpadła pokoju i nagle krzyknęła, natychmiast180znalazłem się w środku.Nie żeby to cokolwiek pomogło.W ciemnym pokoju stał zamaskowany mężczyzna zapewne tensam, który wrzucił pierwszą butelkę do kuchni.Obejmował Kathyramieniem wokół szyi, a wolną ręką przyciskał jej do twarzy lufęobrzyna.Cofał się do okna, zmuszając moją żonę, żeby cofała sięwraz z nim, nienaturalnie wygięta.Za nimi znajdowało się otwarteokno.Na dachu przylegającej do starej części domu parterowej przy-budówki z którego najwyrazniej ten człowiek dostał się tutaj zobaczyłem drugiego, identycznie ubranego mężczyznę.Chyba niebył uzbrojony.Poślizgnął się na mokrych dachówkach i upadł natyłek.Za mną pojawił się Daniels, więc odruchowo usunąłem się nabok.Zaklął, po czym uniósł broń. Nawet się, kurwa, nie waż, Daniels odezwał się mężczyzna zbronią.Natychmiast rozpoznałem jego głos; to był ten sukinsynMantani. Rzuć to albo ją zabiję. Puść ją, Mantani powiedział spokojnie Daniels.On sobiemógł pozwolić na spokój, w końcu to nie o jego żonę chodziło.Puść ją albo cię zastrzelę.Wiesz, że to zrobię. Daniels, błagam, rób, co on każe.Nie pozwól mu skrzywdzićmojej żony.Mantani wciąż cofał się w stronę okna, ciągnąc z sobą Kathy.Zo-stało mu już tylko półtora metra.Za nim ten drugi już się pozbierał ipowoli zbliżał w naszym kierunku. Jak się nie będziesz wtrącał, to cię puścimy powiedział Man-tani Danielsowi. Chociaż jestem ci coś winny po tym, co mi zrobi-łeś.Chcemy tylko Merona i jego paniusi, nic więcej.Daniels zrobił krok naprzód, potem następny.Do pokoju zaczynałnapływać czarny, duszący dym.Trzask płomieni z parteru był corazgłośniejszy.181Mantani docisnął lufę do policzka Kathy. Stój, bo ją rozwalę zagroził.Twarz wykrzywiał mu grymaswściekłości, widoczny nawet przez maskę. Zabiję ją.Dobrze o tymwiesz.Jeszcze jeden krok i po niej.Daniels zrobił kolejny krok. Daniels, kurwa, co ty wyrabiasz? wrzasnąłem piskliwym, nieswoim głosem. On ją zabije. Nie zabije.Prawda, że jej nie zabijesz, Mantani? Bo wtedy jazabiję ciebie, a widzę, że nie chcesz umrzeć.Teraz ja zrobiłem krok naprzód.W dłoni wciąż ściskałem nóż izastanawiałem się, co u diabła powinienem zrobić. Błagam, Daniels, nie ryzykuj.To jest moja żona. Daniels, ja ją zajebię.Wiesz o tym.Ona nic dla mnie nie zna-czy.Drugi mężczyzna dotarł już do okna.Zobaczył broń Danielsa inatychmiast uskoczył z linii strzału.Mantani oparł się o parapet.Kathy milczała.Usta jej drżały, rozszalały wzrok padał to tu, totam.Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem.Zdenerwowaną, zmar-twioną owszem, ale nigdy tak przerażoną.Czułem się bezsilny.Byłem pewien, że ten sukinsyn na moich oczach zamorduję mi żonę.A Daniels jeszcze go podjudzał.W pokoju robiło się już gęsto oddymu.Słyszałem kroki, ktoś wchodził po schodach.Byliśmy osa-czeni.Nogi się pode mną uginały.Zacząłem myśleć o dzieciach.Odniu, kiedy urodziła się Chloe, nasze pierwsze dziecko.O radości natwarzy Kathy; o radości, która na pewno była i na mojej twarzy.Otym, jak razem trzymaliśmy córeczkę po pierwszym ważeniu.Opoczątku nowej rodziny.A teraz to wszystko miało się skończyćwśród dymu, w płonącym domku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]