[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dodał następnie: “To ważne, na­wet bardzo ważne, kto ma, a kto nie ma być Koronalem".Nie za­pomniałem tych jego słów i nigdy ich nie zapomnę.- Jak mu odpowiedziałeś?- Powiedziałem: “Tak", a potem dodałem: “Być może", a on na to: “Będziesz wahał się między «tak» a «być może» jeszcze przez długi czas, lecz «tak» w końcu zwycięży".I rzeczywiście zwyciężyło - odzyskałem tron, a mimo to z dnia na dzień odda­lamy się od porządku, tworzenia, rozsądku, zbliżając się ku anarchii, niszczeniu i nierozwadze.- Valentine spojrzał w oczy Carabelli, w jego spojrzeniu był ból.- Czyżby więc Deliamber się mylił? Czy rzeczywiście takie znaczenie ma to, kto powi­nien, a kto nie powinien być Koronalem? Uważam się za dobre­go człowieka, czasami mam nawet wrażenie, że rządzę mądrze, a przecież mimo to nasz świat się rozpada, Carabello; rozpada się mimo mych największych wysiłków - a może z ich powodu? Nie wiem.Być może lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym po­został wędrownym żonglerem.- Och, Valentinie, jak niemądre są te słowa!- Niemądre?- Czy chcesz powiedzieć, że gdybyś pozwolił rządzić Domininowi Barjazidowi, tego roku lusavender obrodziłby obficie? Jak można winić ciebie za nieurodzaj na Zimroelu? To klęski naturalne, spowodowane naturalnymi przyczynami, znajdziesz mądry sposób, żeby się z nimi uporać, zawsze bowiem postępu­jesz mądrze i zostałeś wybrany przez Boginię.- Zostałem wybrany przez książęta Góry Zamkowej.To lu­dzie, którzy popełniają błędy.- Podczas wyboru Koronala przemawia przez nich Bogini.A Bogini nie chce uczynić z ciebie narzędzia zniszczenia Majipooru.Doniesienia są poważne, lecz nie przerażające.Za kilka dni spotkasz się z matką, ona natchnie cię siłą i otuchą, potem pojedziemy na Zimroel, gdzie wszystko naprawisz.- Mam nadzieję, Carabello.Ale.- Wiesz, a nie “masz nadzieję".Powiem ci jeszcze jedno, panie, że kiedy przemawiasz tak ponuro, nie rozpoznaję w tobie mężczyzny, którego znam.- Postukała palcem w plik dokumen­tów.- Nie mam zamiaru niczego lekceważyć, lecz sądzę, że wie­le możemy zrobić, by zawrócić ciemność z jej drogi.i że to zro­bimy.Valentine powoli skinął głową.- I ja tak uważam.Przynajmniej przez większość czasu.Ale kiedy indziej.- Więc “kiedy indziej" lepiej nie myśleć w ogóle! - Rozle­gło się pukanie do drzwi.- Doskonale! Przerwano nam i dzięki niech będą za to, gdyż męczy mnie słuchanie tego, co mówisz, kiedy jesteś taki ponury, kochanie.Wpuściła do pokoju Talinot Esulde.Kapłanka powiedziała:- Panie, twa matka Pani przybyła i pragnie spotkać się z to­bą w Sali Szmaragdowej.- Moja matka jest tu? Przecież miałem udać się do niej ju­tro, do Świątyni Wewnętrznej!- Ona przybyła do ciebie - odparła niewzruszona Talinot Esulde.Sala Szmaragdowa była studium w zieleni: zielone ściany z ornamentem wężowym, podłogi z zielonego onyksu, przezro­czyste płyty zielonego jadeitu zastępujące szyby w oknach.Pa­ni stała pośrodku pokoju, pomiędzy dwiema wielkimi tanigalami w donicach, pokrytymi oszałamiającymi kwiatami w kolo­rze metalicznej zieleni - znajdowały się tu tylko one.Valentine podszedł do niej szybko.Wyciągnęła ku niemu ręce, a kiedy ze­tknęły się ich palce, poczuł znajome drżenie energii, która pro­mieniowała z matki, świętej siły będącej niczym strumień na­pełniający studnię, siły, której nabrała w ciągu lat najintymniejszych kontaktów z miliardami dusz mieszkańców Majipooru.Wiele razy rozmawiał z matką we śnie, lecz nie widział się z nią od lat i nie był przygotowany na zmiany, jakie zaszły w niej od ich ostatniego spotkania.Nadal była piękna - czas nie zdo­łał tego zmienić - lecz lata otoczyły ją najdelikatniejszym z we­lonów, czarne włosy nie lśniły już jak niegdyś, ciepło w jej oczach mniej grzało, skóra na ciele wydawała się odrobinę ob­wisła.Postawę nadal miała jednak tak królewską jak niegdyś i - jak zwykle - ubrana była we wspaniałe białe szaty, za uchem miała kwiat, a na czole srebrną opaskę Pani; postać pełna wdzięku, majestatu, siły i niewyczerpanego współczucia.- Matko! Wreszcie.- Ileż to lat minęło, Valentinie.Ileż lat.Delikatnie dotknęła twarzy, ramion, dłoni syna.Palce spo­częły na jego ciele delikatnie jak piórko, a jednak pozostawiły po sobie wibracje, tak wielka była zawarta w tej kobiecie siła.Świadomym wysiłkiem woli musiał przypominać sobie, że nie jest boginią, lecz istotą z krwi i kości, narodzoną z ciała, że daw­no, dawno temu była żoną Najwyższego Doradcy Damidane'a, że urodziła dwóch synów, z których jednym był on, że niegdyś tuliła go do piersi, że radośnie słuchał jej cichych słów, że to ona wycierała mu buzię z ziemi, kiedy kończyły się zabawy i wracał do domu, że po burzach dzieciństwa płakał w jej ra­mionach, że czerpał od niej siłę i mądrość.Działo się to tak dawno temu, że niemal w innym życiu.Kiedy Bogini swym ber­łem wskazała rodzinę Najwyższego Doradcy Damidane'a i wy­niosła Voriaxa na tron Koronala, tym samym wyniosła matkę Voriaxa na tron Pani na Wyspie i żadne z nich, nawet w rodzi­nie, nie było już traktowane jak zwykły śmiertelnik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •