[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentine długo nie pojmował, że muzykę Mazamoorna sły­szał, nim jeszcze talizman ten trafił w jego ręce.Leżąc we śnie na pokładzie “Lady Thiin", kiedy po raz pierwszy - ileż to po­dróży temu! - płynął z Alhanroelu na Wyspę Snu, śnił o piel­grzymce; ubrani w białe stroje ludzie śpieszyli ku morzu, był wśród nich i on, a z morza wyłonił się wielki smok Lorda Kinnikena, otworzył paszczę tak szeroko, że zmieściłyby się w niej zmierzające ku niemu rzesze.A kiedy zbliżył się i wypełzł na brzeg, dobywał się z niego właśnie dźwięk dzwonów, tak potęż­ny i straszny, że wydawał się kruszyć samo powietrze.Podobny dźwięk dobywał się także i z kła.Mając go za prze­wodnika, Valentine mógłby, gdyby skupił się w jądrze swej du­szy, a potem sięgnął całym sobą poprzez świat, skontaktować się z przerażającym potęgą umysłem króla oceanu Maazmoorna, którego ignoranci nazywali smokiem Lorda Kinnikena.Ta­ki oto dar dała mu Millilain.Skąd wiedziała, jaki użytek może z niego zrobić on.i tylko on? A może nie wiedziała? Być mo­że dała mu go tylko dlatego, iż dla niej był święty.być może nie miała najmniejszego pojęcia, że on i tylko on użyć go mo­że w ten właśnie sposób, jako jądra koncentracji.Maazmoornie.Maazmoornie.Próbował, szukał, wzywał.Z dnia na dzień coraz bliższy był nawiązania prawdziwego kontaktu z królem oceanu, prawdzi­wej z nim rozmowy, zetknięcia dwóch osobnych tożsamości.Już prawie dochodził do celu.Być może uda mu się już dziś, a mo­że dopiero jutro lub pojutrze.Odpowiedz mi, Maazmoornie.To ja cię wzywam, ja, Valentine Pontifex.Nie bał się już przerażającego umysłu smoka.W tych se­kretnych wyprawach duszy nauczył się, do jakiego stopnia istoty z lądu nie rozumieją władców oceanu.Królowie oceanu bu­dzili strach, to prawda, lecz nie trzeba było się ich bać.Maazmoornie.Maazmoornie.Już prawie, pomyślał.- Valentine? - Za drzwiami stała Carabella.Zaskoczony, Valentine drgnął wychodząc z transu tak nagle, że omal nie spadł z fotela.Odzyskał jednak kontrolę nad sobą, schował kieł do szkatułki, uspokoił się i podszedł do żony.- Powinniśmy już być w ratuszu - powiedziała.- Oczywiście.Tak, oczywiście.W głębi duszy nadal słyszał dźwięk owych tajemniczych dzwonów.Teraz jednak nadszedł czas na inne obowiązki.Kieł Maazmoorna będzie musiał jeszcze trochę poczekać.Godzinę później, w wielkiej sali ratusza, Valentine zasiadł na podwyższeniu, a przed nim przechodzili powoli farmerzy, oddając mu hołd i przynosząc do pobłogosławienia narzędzia pracy: sierpy, motyki, najprostsze, prymitywne narzędzia rol­nika, zupełnie jakby Pontifex przez sam akt złożenia dłoni mógł przywrócić dobrobyt, którym cieszyła się niegdyś ta nieszczęśli­wa dolina.Zastanawiał się nawet, czy nie reguluje tego jakaś pradawna tradycja wiejskiego ludu, prawie samych Ghayrogów.Najpewniej nie - zdecydował - żaden rządzący Pontifex nie od­wiedził nigdy Doliny Prestimiona i w ogóle Zimroelu, nie było też powodu, by się takich odwiedzin spodziewać.Być może tak oto, wynaleziona przez ten lud na potrzeby chwili, narodziła się tradycja, stworzona, gdy mieszkańcy doliny dowiedzieli się o na­dejściu Pontifexa.Nie martwiło go to.Przynosili mu narzędzia pracy, więc do­tykał rączki jednego, ostrza drugiego, lemiesza trzeciego, i uśmiechał się swym najcieplejszym uśmiechem, i mówił im słowa nadziei płynącej z serca, w odpowiedzi ich twarze płonę­ły nowym blaskiem.Pod koniec wieczoru w sali powstało zamieszanie.Valen­tine podniósł wzrok i dostrzegł zmierzającą w jego kierunku dziwną procesję.Dwie młode Ghayrożki, idące przejściem w jego kierunku, prowadziły pod ręce starszą, która, sądząc po bezbarwnej łusce i zwieszających się wokół twarzy wężach włosów, musiała być rzeczywiście bardzo stara.Sprawiała wrażenie śle­pej i słabej, lecz trzymała się prosto i szła przed siebie, jakby z każdym krokiem rozbijała mur.- To Aximaan Threysz - szepnął Nitikkimal.- Czy słysza­łeś o niej, Wasza Wysokość?- Niestety nie.- Jest najsłynniejszą gospodynią w okolicy, znaną ze swego lusavenderu, źródłem mądrości, cenioną ze względu na swą wie­dzę.Mówią o niej, że czeka tylko na śmierć, a jednak pragnę­ła się dziś z tobą zobaczyć.- Lord Valentine! - czystym, dźwięcznym głosem krzyknę­ła Aximaan Threysz.- Nie jestem już Lordem Valentine'em, lecz Pontifexem Valentine'em.Czynisz mi wielki zaszczyt, przychodząc tu, Aximaan Threysz.Twa sława cię wyprzedziła.- Valentine.Pontifex.- Podejdź i podaj mi rękę.Ujął jej chudą, wyschniętą dłoń, uścisnął ją mocno.Patrzy­li sobie w oczy; widząc jej wielkie, czyste tęczówki, zoriento­wał się, że Threysz jest ślepa.- Twierdzili, że jesteś uzurpatorem - powiedziała.- Przybył tu nieduży, rumiany mężczyzna, powiedział nam, że nie jesteś prawdziwym Koronalem.Nie chciałam go słuchać, odeszłam.Nie wiedziałam, czy jesteś prawdziwym władcą, czy uzurpato­rem, ale pomyślałam, że nie jemu o tym wyrokować, temu ni­skiemu, rumianemu mężczyźnie.- Ach, Sempeturn.Spotkaliśmy się.Teraz i on wierzy, że byłem prawdziwym Koronalem, a teraz jestem prawdziwym Pontifexem.- Czy scalisz świat, prawdziwy Pontifeksie? - spytała Aximaan Threysz głosem pełnym zdumiewającej żywotności, mło­dzieńczej czystości.- Wszyscy to uczcimy, Aximaan Threysz.- Nie.Nie ja, Pontifeksie Valentinie.Ja umrę, w przyszłym tygodniu, za tydzień, za dwa, i z pewnością nie przedwcześnie.Chcę tylko, byś mi obiecał, że świat będzie taki, jaki był: dla mych dzieci i dzieci mych dzieci.Jeśli mi to obiecasz, popełznę ku tobie na kolanach, a jeśli będzie to obietnica fałszywa, niech Bogini pokara cię tak, jak my tu, w Dolinie, zostaliśmy pokara­ni, Pontifeksie Valentinie.- Obiecuję ci, o Aximaan Threysz, że świat zostanie odtwo­rzony w swej pierwotnej postaci, że będzie piękniejszy, niż był, obiecuję ci także, że nie jest to fałszywa obietnica.Nie pozwo­lę ci jednak pełznąć ku mnie na kolanach.- Obiecałam, że zrobię to, i zrobię.- Niesłychane, lecz Aximaan Threysz odepchnęła obie młodsze kobiety, jakby były le­dwie piórkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •