[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shan obserwował innych mnichów, ciekawy, jak zareagują na zjawienie się nowo przybyłego.Niektórzy z szacunkiem skłaniali głowy, inni szyb­ko odwracali wzrok.Mężczyzna, który zbiegł po schodach, był lamą, prawdopodobnie opatem.Ale dlaczego, zastanawiał się Shan, nie wydawał się zaskoczony jego widokiem? Lama prze­rwał młodemu uczniowi, który grabił żwir, i odesłał go do sali, po czym wskazał na ogród ziołowy pod osłoną muru.Shan, milcząc, ruszył za nim.Między grządkami, jak gdyby w sali lekcyjnej, stały rzędy drewnianych ław.W głębi ogrodu stary mnich na klęczkach wyrywał chwasty.- Plany wkrótce będą gotowe - oświadczył lama, gdy tyl­ko Shan usiadł na ławie.- Plany?Podszedł do nich młody mnich z tacą, rozlał herbatę do cza­rek i oddalił się z pospiesznym ukłonem.- Wstępnej odbudowy budynków uczelni.Proszę powie­dzieć Wen Li, że już kończymy.W zachowaniu lamy było coś dziwnego.Shan szukał odpo­wiedniego określenia.Ogłada, uznał.Niemal światowość.- Nie.Przyszliśmy tu w sprawie Dilgo Gongshy.Lama nie dawał za wygraną.- Tak, plany są już prawie gotowe - powiedział, jak gdyby te tematy miały ze sobą związek.- Klub Bei Da pomaga nam, wiecie.Wspomagamy się nawzajem przy odbudowach.- Klub Bei Da?Lama urwał i spojrzał na Shana, jakby dopiero teraz go zauważył.- Kim wy właściwie jesteście?- Zespołem dochodzeniowym.Z biura pułkownika Tana.Badam okoliczności sprawy Dilgo Gongshy.Był tu stałym mieszkańcem, prawda?Lama jakiś czas mierzył go wzrokiem, po czym przyjrzał się Fengowi i Yeshemu, zbliżającym się nieśmiało pod osłoną muru.Gdy mijali małą grupkę mnichów, któryś z nich krzyk­nął zaskoczony, jak gdyby na powitanie.Ktoś inny rzucił ja­kieś słowo tonem, którego Shan w pierwszej chwili nie rozpo­znał.Gniew.Yeshe cofnął się za Fenga.- Kiedy ostatni raz widzieliśmy Dilgo - rozległ się łagod­ny głos za plecami Shana - odchodził właśnie do tego szcze­gólnego piekła, jakie przeznaczone jest dla dusz wyrwanych przemocą.- Lama, który przywitał Shana, wstał i złożył dło­nie w geście pozdrowienia.Mówiącym był stary mnich, który jeszcze przed chwilą pielęgnował grządki.Jego szata była wybrudzona od pracy w ogrodzie, paznokcie miał czarne od ziemi.- Odprawiliśmy obrzędy wyzwolenia z bardo.Do dziś jest już niemowlęciem.Dorośnie, by jeszcze raz uszczęśliwić tych, którzy go znają.- Błyszczały mu oczy, jak gdyby myśl o Dilgo sprawiała mu radość.- Opacie - powiedział lama, skłaniając głowę.- Wybacz mi.Sądziłem, że jesteś w swojej celi medytacyjnej.Opacie? Shan spojrzał zmieszany na pierwszego lamę.- Poznałeś naszego chandzoe - wyjaśnił opat, widząc, że Shan jest zaskoczony.- Witaj w Khartoku.- Chandzoe? - Shan nie przypominał sobie, by w zimowych opowieściach kiedykolwiek słyszał takie określenie.- Kierownika spraw świeckich - wyjaśnił opat.- Spraw świeckich?- Zarządzam interesami gompy - wtrącił pierwszy lama, napełniając czarkę herbaty dla opata.Gestem ręki zaprosił go, żeby usiadł.- Dlaczego chcesz rozmawiać o Dilgo? - Opat zadał to py­tanie tak, jak mogłoby zapytać dziecko, z niewinnym spojrze­niem szeroko otwartych oczu.- Uznano, że zabił człowieka, wypełniając mu gardło ka­mykami.Przypadkiem człowiekiem tym był dyrektor Urzędu do spraw Wyznań.Chandzoe zmarszczył brwi.Opat spojrzał w swoją czarkę.- W dawnych czasach była to tradycyjna metoda uśmier­cania członków rodziny panującej - ciągnął Shan.- Nawet w czasie bitwy wolno ich było tylko pojmać, a potem udusić.- Proszę wybaczyć - odezwał się chandzoe - nie rozumiem, do czego zmierzacie.- Sprawiał wrażenie nie tyle zakłopota­nego, ile rozczarowanego Shanem.- Chcę tylko powiedzieć, że wybrano bardzo tradycyjny spo­sób pozbawienia życia wysokiego rangą urzędnika państwo­wego.- A jak powiedziano na procesie - stwierdził lekko znie­cierpliwiony chandzoe - Khartok jest bardzo tradycyjną gompą.Nie możecie wykonać egzekucji na Dilgo po raz drugi.Uwagę Shana przyciągnął pomruk, który rozległ się wśród mnichów na dziedzińcu.Kierując się ich spojrzeniami, prze­niósł wzrok na Fenga i Yeshego, którzy stali w cieniu na skra­ju ogrodu.- Gdybym to ja zamierzał kogoś zamordować - powiedział - z pewnością nie zrobiłbym tego tak, by kojarzyło się ze mną lub z moimi wierzeniami.Nagle chandzoe wstał.- Yeshe?! - zawołał.- Czy to Yeshe Retang?!Yeshe w pierwszym odruchu cofnął się w kąt ogrodu, wi­dząc jednak entuzjazm na twarzy chandzoe, podszedł do niego.- Tak, Rinpocze.To dla mnie zaszczyt, że pamiętasz.Chandzoe znów rozłożył ramiona w geście, jakim poprzed­nio powitał Shana, i ruszył, by wyciągnąć Yeshego z cienia.Chłopak stał sztywno, niespokojnie zerkając w stronę Shana.Chandzoe, wyraźnie zakłopotany, spoglądał to na jednego, to na drugiego.- Niedawno zostałem zwolniony, Rinpocze.Teraz pracuję przy tym zadaniu.Tymczasowo.Yeshe rzucił Shanowi błagalne spojrzenie.Chandzoe z wi­docznym zainteresowaniem obrócił oczy na Shana.Czekał na jego słowa.Słowa Chińczyka, przedstawiciela władzy.- Jego zaangażowanie w proces reedukacji było przykład­ne - usłyszał własny głos Shan.- Wykazuje niespotykaną.- szukał odpowiedniego słowa -.gotowość do poświęceń.Chandzoe z zadowoleniem skinął głową.- Myślę, że dostanę pracę w Sichuanie - oświadczył nie­pewnie Yeshe.- Dlaczego nie wrócisz tutaj? - zapytał chandzoe.- Moja przeszłość.Nigdy nie otrzymam zezwolenia.- Przeszedłeś reedukację.Mógłbym porozmawiać z dyrek­torem Wenem.- Sprawiał wrażenie, jakby czuł się zobowią­zany wobec Yeshego.Oczy Yeshego zrobiły się okrągłe.- Ale limity.Chandzoe wzruszył ramionami.- Nawet jeśli to byłby problem, nie mamy limitów na licz­bę robotników przy odbudowie.- Ujął dłonie Yeshego, rozdzielił je i uścisnął jedną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •