[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Moi panowie.Różnie się ludziom układają sprawy.Poza tym nie byliśmy z sobą aż w takbliskich stosunkach, bym mógł wiedzieć o wszystkich ich poruszeniach.Jeżeli jednak wolnomi panów o to prosić, byłbym ze względów rodzinnych bardzo obowiązany za nierozdymaniesprawy do rozmiarów niezdrowej sensacji.A zwłaszcza spodziewam się, że nie znajdę w pra-sie żadnych aluzji dotyczących rodzinnego pożycia mego kuzyna.Bardzo na to liczę.W za-mian podzielę się z panami moim osobistym poglądem na cały wypadek.Nie jest wykluczo-ne, że profesor miął zamiar wyjechać z żoną.Zatrzymała go w Warszawie nader ważna ope-racja, o której tyle wszystkie dzienniki pisały.Z chwilą gdy operacja się udała, mój kuzynmógł wyjechać za żoną. Minęło już tyle dni  zauważył jeden z reporterów  niepodobna, by do profesora niedotarł alarm całej prasy.Dałby o sobie znać. Zapewne.O ile alarm doń dotarł.Jest jednak wiele takich zakątkówza granicą, cichych pensjonatów w górach, ustronnych miejsc wypoczynkowych, dokądpisma warszawskie nie docierają. Depesze o zaginięciu profesora podała cała prasa zagraniczna  upierał się dziennikarz no, i radio. Radia można nie słuchać.Ja sam na przykład nie znoszę radia.A ileż to osób podczaswypoczynku do rąk nie bierze dzienników.Nie każdy ma na nie ochotę w jakimś Tyrolu czyDalmacji. Tak, panie prezesie.Ale jest jeszcze jedna okoliczność.Oto profesora nie ma ani w Ty-rolu, ani w Dalmacji, ani w ogóle za granicą. I w jakiż sposób zdołał pan to stwierdzić?  z uśmiechem zapytał prezes. To nie było trudne.Po prostu stwierdziłem w starostwie, że paszport zagraniczny profe-sora Wilczura był wystawiony z rocznym terminem ważności.A termin ten upłynął dokładnieprzed dwoma miesiącami i nie był prolongowany.Zapanowało milczenie.Wreszcie prezes rozłożył ręce. Ha.Niewątpliwie sprawa nie jest jasna.Proszę mi jednak wierzyć, że dołożę wszelkichstarań, by ją wyświetlić.Pracuje nad tym i policja.W każdym razie przypominam panomjeszcze raz swoją prośbę.Zawdzięczając właśnie tej prośbie, wyrażonej przez człowieka zajmującego ogólnie sza-nowane stanowisko w życiu publicznym, jak też i z racji powszechnej sympatii, jaką cieszyłsię zaginiony profesor, prasa wyrzekła się ponętnej okazji do wentylowania spraw z jego ży-cia osobistego.Nie przeszkodziło to oczywiście powodzi plotek kursujących wśród znajo-mych i nieznajomych, te jednak, nie podsycane świeżymi wiadomościami, stopniowo zaczęłyprzycichać.Natomiast policja nie zaniechała sprawy.Komisarz Górny, któremu ją powierzono, w cią-gu kilku dni zdołał ustalić szereg szczegółów.Zbadanie personelu lecznicy wyjaśniło, że w20 krytycznym dniu profesor Wilczur, jadąc do domu był w znakomitym humorze i że wiózłsobolowe futro, które właśnie nabył, a które miało być prezentem dla żony z racji ósmej rocz-nicy ślubu.Nic nie wskazywało na to, by spodziewał się nagłego wyjazdu małżonki.Z zeznańsłużby wynikało, że dowiedział się o nim dopiero z listu pozostawionego przez nią.List tenwywarł na nim piorunujące wrażenie.Robił wrażenie nieprzytomnego, nic nie jadł.Siedział wciemnym gabinecie.Listu wprawdzie nie znaleziono.Nie trudno jednak było domyślić się, że zawierał decyzjęzerwania.Takie przypuszczenie wyraził również i prezes Wilczur, który nie skąpił śledztwunajdrobniejszych szczegółów i podał wyczerpującą relację ze swej wizyty u kuzyna.Z dalszych zeznań służby nie wynikało nic pewnego.Pani Beata codziennie w rannych go-dzinach udawała się samochodem na dłuższy spacer do parku Aazienkowskiego.Szofer zo-stawał z wozem przed bramą i nigdy nie widział nikogo, kto by pani towarzyszył.Za to stróżew parku w okazanej fotografii poznali od razu panią, która codziennie spotykała się tu z mło-dym, szczupłym blondynkiem w dość zniszczonym ubraniu.Rysopis owego blondyna nieodznaczał się wszakże żadnym szczegółem charakterystycznym.Badanie przeprowadzone w listach i papierach profesorowej nie dało również żadnego śla-du.Stwierdzono, że zostawiła większą kwotę pieniędzy i biżuterię.Nie zabrała również futerani żadnych cennych, a dających się łatwo spieniężyć rzeczy.W biurku profesora znalazł komisarz Górny nabity rewolwer. To mi pozwala wnioskować  mówił prezesowi Wilczurowi  że profesor stanowczo niemiał zamiarów samobójczych.W przeciwnym razie zabrałby broń.Zabrałby ją również wwypadku, gdyby zamierzał rozprawić się z uwodzicielem żony. Czy pan komisarz sądzi, że mógł wiedzieć, gdzie go należy szukać? Nie.Przypuszczam, że nawet nie domyślał się jego istnienia.Młodzieńca o takim wyglą-dzie nie widział nikt ze służby w Alei Bzów.Jednak jestem przekonany, że odnalezienie tejpary da nam odpowiedz na pytanie, co się stało z profesorem.Zgodnie z tą koncepcją komisarz skierował śledztwo ku odszukaniu pani Beaty.Po długichzabiegach sprowadzono doń szofera taksówki, którą krytycznego dnia odjechała z domu pro-fesora.I ten jednak niewiele miał do opowiedzenia.Pamiętał, że odwiózł z Alei Bzów naDworzec Główny młodą, przystojną panią z kilkuletnią dziewczynką.Zapłaciła, sama wzięławalizki i znikła w tłumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •