[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłam ciekawa, jak bardzo pomogłam temu, który leżał ^ forcie po drugiej stronie.Jednak, choć jestem Śpiewaczką, iie należę do Dawnych, którzy mogą ogarnąć wzrokiem pół świata, gdy zajdzie taka potrzeba.Podeszłam do wozu i zajęłam się barskiem.Obudził się, zjadł posiłek, wypił wodę, ale tylko dlatego, że go do tego zmuszałam.Jego umysł popadł w apatię.Sam nie dbałby w ogóle o własne potrzeby, musiałam je więc zaspokajać siłą.Malez miał rację, pomyślałam z bólem, nie da się nic :robić i trzeba będzie go wysłać na Białą Drogę.Nie mogłam się jednak na to zdobyć.Czułam się, jakby obarczono mnie jakimś obowiązkiem, którego jeszcze nie rozumiałam.Nadeszła noc.Po północy mgła osnuła księżyc, ciemne chmury szeroką siecią oplatały gwiazdy, owe słońca zasilające niewidoczne dla nas światy.Znowu pomyślałam o odwiedzeniu innych światów, zobaczeniu obcych zwierząt i ludzi, dowiedzeniu się czegoś o wszystkich tych cudach, które wyśnił Molaster.Zaczęłam śpiewać, nie jedną ze wspaniałych pieśni mocy, lecz słowa, które poprawiają nastrój, umacniają wolę, stanowią pokarm dla duszy.Moje maleństwa podeszły do mnie w ciemności, a ja napełniłam ich serca i umysły spokojem.Przed świtem zaczęło zanosić się na burzę.Nie nadszedł więc prawdziwy ranek, który rozgoniłby ciemność nad wzgórzami.Znaleźliśmy niewielkie wgłębienie w zboczu naszej dolinki i wcisnęliśmy się tam, by przeczekać nawałnicę.Gromy hulały po wzgórzach poganiane światłem błyskawic.Widywałam takie burze w górskich krainach, ale nigdy tak blisko nizin.Niebo zwija się w konwulsjach, a czas i człowiek przestają istnieć, zdolność myślenia słabnie.Czułam przy sobie ciepło pokrytych futrem ciał i zanuciłam, by uspokoić zwierzęta.Chciałam zająć się czymkolwiek, by zapomnieć o troskach.Wreszcie najsilniejszy atak burzy minął.Wtedy poczułam sygnał mocy, ale raczej niewyraźny — jedynie wskazówkę.Poszłam wraz z maleństwami nad zbiornik i wyzwoliłam swoją mocą glob księżyca z kamienia otoczonego kałużą wody.Doszłam do miejsca, gdzie trawa była rzadsza, a wokół leżały kamienie.Na jednym z nich umieściłam glob księżyca.Rosło we mnie przekonanie, że w ten sposób przywołam tego, kogo szukam, jeśli oczywiście wystarczy nam szczęścia.Simmla wstała i zawarczała, obnażając zęby.Borba i Vors podnieśli głowy, ich czuby oklapły na znak gotowości do ataku, a Tantaka kiwała się na boki na szerokich przednich łapach i wydawała ostrzegawczy sygnał, który był rodzajem wibracji jej strun głosowych.W dół zbocza schodziła chwiejąca się postać.Człowiek ów chwytał się krzaków i młodych drzewek, częściowo posuwał się na czworakach, uparcie dążąc do przodu.W końcu upadł i cały ubłocony ześliznął się w zasięg promieni globu księżyca.Pochyliłam się, chwyciłam bezwładne ciało za ramię i obróciłam.Twarz była powalana błotem, posiniaczona i opuchnięta, ale właśnie ta, którą spodziewałam się ujrzeć.Obcy wydostał się z twierdzy Osokuna i przedarł przez wzgórza.Teraz mogłam spłacić swój dług — ale jak? Wyglądało na to, że wydostał się z jednego niebezpieczeństwa wprost w drugie, równie wielkie.Staliśmy na granicy kraju Oskolda, gdzie nikt nie mógł lekceważyć jego rozkazów, a raczej ja stałam, a Krip Vorlund leżał pogrążony w tak głębokim śnie, że nie mogłam się przezeń przedrzeć.Spał podobnie jak barsk, i może tak było lepiej.Tak minęła większa część dnia.Krip VorlundVIIISłyszałem śpiew, niski i łagodny — delikatne nucenie brzmiące w uszach jak szum wiatru, którego powiew zrodzeni w przestrzeni kosmicznej tak rzadko mają okazję czuć na sobie.Czułem, że jestem jednością, że ciało i dusza znów są razem.Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem dziwne towarzystwo.Właściwie to ich obecność wcale mnie nie zaskoczyła, jakbym spodziewał się tu zastać każdego z nich.Zobaczyłem dziewczynę o srebrnych włosach widocznych pod kapturem peleryny oraz mordki spoglądających po sobie zwierząt.— Ty jesteś… Maelen… — powiedziałem słabym i chrapliwym głosem.— Tak, to ja — przytaknęła.Była jednak czymś zaniepokojona, gdyż stale bacznie rozglądała się wokół.Zwierzęta także obserwowały okolicę, równocześnie warcząc lub mrucząc każde na swój sposób.Po chwili i ja stałem się czujny.Dziewczyna podniosła dłoń, a między jej palcami coś zalśniło — trzymała różdżkę.Położyła ją ostrożnie na otwartej dłoni.Widziałem, że choć jej nie dotykała, różdżka sama drgnęła i wskazała kierunek, w który dziewczyna się wpatrywała.Futerkowe zwierzaki jakby czekały na ten sygnał.Rzuciły się w mrok poza obrębem światła lampy.Maelen znowu podniosła różdżkę i wskazała nią glob księżyca, który rozpłynął się w nicość.Pochyliła się nade mną i jej peleryna okryła nas oboje.— Cisza! — Jej rozkaz zabrzmiał jak zwykły podmuch powietrza.Słyszałem pogwizdywanie wiatru, szum wody oraz dźwięki otwartej przestrzeni… nic więcej… i jeszcze łomot tętniącej w moich skroniach krwi.Nasłuchiwaliśmy dość długo.— Więc… polują — rzekła Maelen.— Na mnie? — wyszeptałem.— Na ciebie — potwierdziła.— Słuchaj — ciągnęła — to nie tylko wojsko Osokuna… oni nadchodzą ze wszystkich stron.I… — zawahała się — nie wiem, jak możemy przedrzeć się przez sieć, którą rozsnuwają.— To nie twój kłopot…Położyła mi na ustach koniuszki swych palców.— Mój jest dług, człowieku z gwiazd, moja zapłata, tak nowi waga Molastera… waga Molastera… — powtórzyła.Po chwili szeptała znowu: — Czy dać ci inną skórę, Kripie Vorlundzie, dla zmylenia wroga?— Co to znaczy? — Zdawało mi się, choć peleryna rzucała wokół nas rozległy cień, że jej oczy błyszczą nade mną jak chłodne iskierki.Tak pewnie błyszczą oczy zwierząt, idy padnie na nie blask pochodni.— Mój umysł otrzymał odpowiedź Molastera — powiedziała dziko.Pewność, którą zawsze w niej widziałem, chwiała się.— Ale ty nie jesteś Thassem… — Jej głos załamał się i zapanowała chwila ciszy.Potem odezwała się z dawnym spokojem.— Niech tak będzie, jeśli się zgodzisz, niech będzie! Słuchaj teraz uważnie.Nie sądzę, byśmy mieli jakiekolwiek szanse ominięcia tych, którzy przeszukują wzgórza, z ich wiązek myślowych wnioskuję, że zabiją cię, jak tylko cię znajdą.— W to wierzę — odpowiedziałem sucho.— Czy starczy ci czasu, by uciec? Może nie jestem dobrym szermierzem, ale…Chyba ją to rozbawiło, bo dźwięk, jaki wydała, przypominał śmiech.— Dzielny, oj, dzielny wędrowiec z gwiazd! Nie jesteśmy jeszcze w takich opałach.Jest inny sposób, choć bardzo niezwykły i możesz sądzić, że śmierć od mieczy Osokuna byłaby lepsza.Może odebrałem jako wyzwanie to, co było tylko ostrzeżeniem.— Pokaż mi ten sposób, skoro uważasz, że to oznacza wybawienie — rzekłem.— Oto on: możesz zmienić ciało.— Co? — Usiłowałem usiąść, odepchnąłem ją i oboje straciliśmy równowagę i upadliśmy na ziemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]