[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Twierdzi, że harfiarze śpiewają same kłamstwa — odparł Mosser ze złośliwym błyskiem w oku.— Nawet jednego dziś nie słyszałam — odparła z naciskiem matka, a potem pogroziła Mosserowi palcem.— I ty też nie, bo byś wymknął się z domu tuż za tatusiem.Tu będziesz spał, Harfiarzu.Erkin, dawaj futra.Sheve, zrzuć ze stryszku wolny materac.Zaraz dołożę na noc do ognia.Szybko umoszczono mu łóżko, z równą szybkością przygotowano dom do snu i Robinton został sam w głównym pokoju.Z ulgą patrzył, jak psy idą z mężczyznami do drugiej części chaty.Z głębokiego snu obudził go łomot szczap wrzucanych do kominka.Zobaczył, jak gospodyni zdejmuje garnek z owsianką z tylnego haka na palenisku, gdzie grzał się przez całą noc.— Ruszysz w drogę, jak tylko rozednieje, Harfiarzu — powiedziała cicho.— Nie będziecie mieć z nim, pani, kłopotów… — zaczął.Cicho parsknęła, by zaprzeczyć, ale widział, że się uśmiecha.— On swoje wie — powiedziała półgłosem i sięgnęła po kubek, by mu nalać klahu.Napój był gęsty i bardzo mocny.Rozgrzał mu żołądek i rozbudził do reszty.Kobieta postawiła na stole miskę owsianki i zaczęła kroić chleb, który nakryła podniszczoną, ale czystą serwetą.— Jak wyjdziesz z chaty, znajdziesz swojego biegusa po lewej — powiedziała.Rob pospiesznie zjadł śniadanie, widząc, że gospodyni, choć grzecznie, skłania go do jak najszybszego odejścia.Z pajdą chleba w jednej ręce, a gitarą w drugiej, jeszcze raz podziękował półszeptem i wyszedł.Słońce jeszcze nie wstało, ale w półmroku z łatwością dostrzegł szopę.Nabrał wielkiej wprawy w zakładaniu juków, więc w kilka minut później był w drodze.— I niech to będzie dla ciebie lekcja — mruknął na głos.— Harfiarskie kłamstwa? O co mu mogło chodzić?Późnym rankiem minął granicę Bendenu, a na noc zatrzymał się w przyjaznej stacji kurierskiej, gdzie zawsze mile widziano harfiarzy.Gdy wreszcie dotarł do Warowni, nikt nie czekał na niego na schodach.Gdy był już przy drzwiach, dotarł do niego odgłos kopyt i na wjeździe, wiodącym z północy, pojawiła się grupa jeźdźców.Rozpoznał wśród nich Raida, syna Lorda Maidira.— Ach, Czeladniku, czekaliśmy na ciebie — powiedział Raid, zsiadł z biegusa i rzucił wodze zmęczonego zwierzęcia służącemu, który nadbiegł od strony stajni.— Raid, miło cię widzieć — radośnie powitał go Robinton.Raid przyjrzał się harfiarzowi.— My się znamy?— Robinton, syn Śpiewaczki Merelan — przedstawił się, nieprzyjemnie zaskoczony.Ale Raid odpowiedział szerokim uśmiechem i klepnięciem w ramię.— W życiu bym cię nie poznał, byłeś takim kościstym smarkaczem! Robinton musiał się roześmiać.Raid ani na jotę się nie zmienił — był taki, jakim go kiedyś zapamiętał.— Bardzo nad sobą pracowałem — odparł poważnie.— Miło słyszeć — Raid jak zwykle nie potrafił zrozumieć ironii.— Chodź, dostaniesz gorącego klahu albo wina, teraz, gdy już dorosłeś.Spłuczesz z gardła podróżny kurz.Długo jechałeś?— O, tak.Po raz pierwszy podróżowałem w ten sposób i dopiero teraz jestem w stanie docenić wielkość kontynentu.— Ano tak, to prawda.Tak to jest.Robinton pomyślał, że Raid jest jakby odlany z jednej formy — od chwili urodzin, przez prawie trzydzieści Obrotów, ani trochę się nie zmienił.No cóż, tyle można powiedzieć na temat przewidywalności.— Czy twój ojciec dobrze się czuje? A Lady Hayara? — spytał uprzejmie.— Ojcu bardzo dolegają bóle stawów — odparł Raid, wyraźnie zatroskany.— Nasz uzdrowiciel potrafi mu nieco ulżyć, ale tylko na krótko.— Westchnął i, co również było charakterystyczne, nie wspomniał o drugiej żonie ojca.Ale ona już zdążyła dostrzec ich przyjazd i właśnie wpływała do sali; figurę wciąż miała taką, jakby była w zaawansowanej ciąży.Na widok Robintona — którego rozpoznała bez trudu — uśmiechnęła się wyniszczonym uśmiechem, zawarłszy w nim powitanie dawno nie widzianego gościa, a zarazem nowego Harfiarza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]