[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oddali więziennymur czerniał w mroku niczym góra ponad podwórzem i miejscem do spacerów,gdzie przemierzył setki mil i wypalił tonę papierosów.Ten mur miał szesnaściestóp wysokości, ale w nocy wydawał się o wiele wyższy.Wieżyczki strażników,rozmieszczone w odległości pięćdziesięciu jardów jedna od drugiej, były dobrzeoświetlone i znakomicie wyposażone w broń.Strażnik, z obojętną miną, oczywiście w mundurze i uzbrojony, szedł pew-nym krokiem między dwoma ceglanymi budynkami i co jakiś czas przypominałRayowi, że ma iść za nim i zachowywać się spokojnie.Ray nie tracił spokoju.Zatrzymali się na rogu i strażnik spojrzał na oddalony o pięćdziesiąt stóp mur.Reflektory omiotły dziedziniec, więc cofnęli się w mrok.Dlaczego się kryjemy, pomyślał Ray.Czy ci faceci z pistoletami tam na górzesą po naszej stronie? Chciał znać odpowiedz na te pytania, zanim się zdecydujena jakikolwiek desperacki krok.Strażnik wskazał miejsce, w którym niegdyś James Earl i jego chłopcy prze-dostali się przez mur.Słynny fragment muru podziwiany przez wszystkich miesz-kańców Brushy Mountain. Za jakieś piętnaście minut będzie przerzucona drabinka.Drut na górzeprzecięto w tym miejscu.Znajdziesz tam mocną linę i spuścisz się na drugą stronę. Mogę zadać parę pytań? Tylko szybko. Co z tymi reflektorami? Zostaną odwrócone.Znajdziesz się w całkowitej ciemności. A ci faceci z karabinami? Nie martw się.Będą patrzeć w inną stronę. Do diabła! Jesteś pewien? Słuchaj, człowieku.Byłem świadkiem wielu takich akcji, ale ta teraz topestka.Zaplanował ją osobiście komendant Lattener, który teraz jest tam na górze. Strażnik wskazał najbliższą wieżyczkę. Komendant?298 Tak.Wszystko tu musi grać. Kto rzuci drabinkę? Dwaj strażnicy.Ray otarł czoło rękawem i odetchnął głęboko.Czuł suchość w ustach, kolanamu drżały. Będzie na ciebie czekał pewien koleś szepnął strażnik. Ma na imięBud.Przejmie cię za murem i rób, co ci powie.Reflektory omiotły raz jeszcze dziedziniec i zgasły. Przygotuj się powiedział strażnik.Zapadła ciemność i, niemal jednocześnie, śmiertelna cisza.Mur był teraz zu-pełnie czarny.Z najbliższej wieżyczki dały się słyszeć dwa krótkie gwizdy.Rayprzyklęknął i patrzył.Dwie postacie wybiegły nagle zza sąsiedniego budynku i zbliżyły się do muru.Ray widział, jak ci dwaj szukają czegoś, a potem podnoszą to z ziemi. Biegnij, koleś syknął strażnik. Prędzej!Ray ruszył nisko pochylony.Drabinka sznurowa była na miejscu.Strażnik ująłgo pod ramiona i podrzucił na pierwszy szczebel.Drabinka co chwila odskakiwałaod muru, ale wspinał się po niej tak szybko, jak mógł.Na szczycie mur miał dwiestopy szerokości.W zwojach drutu kolczastego wycięty był duży otwór.Prześli-znął się przezeń.Znalazł linę, tam gdzie się jej spodziewał, i zaczął spuszczać siępo niej w dół.Osiem stóp nad ziemią puścił linę i skoczył.Przykucnął i rozejrzałsię dookoła.Nadal panowała ciemność.Reflektory były pogaszone.Pas otwartej przestrzeni kończył się jakieś sto stóp od muru, dalej ciągnął sięgęsty las. Tutaj odezwał się cichy głos.Ray spojrzał w tamtą stronę.Bud czekał na niego, ukryty w najbliższej kępieczarnych krzaków. Pośpiesz się.Ray ruszył za nim.Po kilkunastu minutach marszu mur zniknął im z oczu.Za-trzymali się na małej polanie przy drodze gruntowej.Jego przewodnik wyciągnąłku niemu dłoń. Bud Riley.Niezła zabawa, co? Nieprawdopodobne.Ray McDeere.Bud, postawny mężczyzna z czarną brodą, ubrany był w dżinsy i bluzę mo-ro; nosił czarny beret i wojskowe buty.Wyglądało na to, że nie jest uzbrojony.Zaproponował papierosa. Z kim pracujesz? zapytał Ray. Z nikim.Wykonuję po prostu małą fuchę dla komendanta.Zazwyczaj wzy-wa mnie, gdy komuś uda się ucieczka.Wtedy wygląda to oczywiście trochę ina-czej.Zwykle biorę ze sobą moje pieski.Myślę, że poczekamy tu chwilę, dopóki299nie odezwą się syreny, żebyś mógł ich posłuchać.Nie wypada, żebyś ich nie po-słuchał.Chodzi mi o to, że w pewnym sensie będą wyły na twoją cześć. W porządku.Tylko że słyszałem je już nieraz wcześniej. Tak, ale kiedy jesteś na zewnątrz, brzmi to zupełnie inaczej.To pięknydzwięk. Słuchaj, Bud, ja. Posłuchaj, Ray.Mamy mnóstwo czasu.Oni, prawdę mówiąc, nie za bardzochcą ciebie gonić. Nie za bardzo? No tak.Muszą narobić trochę zamieszania, obudzić wszystkich, jakby tobyła prawdziwa ucieczka.Ale nie zamierzają cię tropić.Nie wiem, co na nichmasz, lecz jest to coś, co ich powstrzyma.Syreny zaczęły wyć i Ray zerwał się na nogi.Smugi reflektorów przecięłyciemne niebo i usłyszeli niewyrazne z tej odległości głosy strażników. Rozumiesz, o co mi chodziło? Idziemy! powiedział Ray i ruszył naprzód. Niedaleko stąd, przy szosie, stoi moja ciężarówka.Przywiozłem ci trochęubrań.Komendant dał mi twoje rozmiary.Mam nadzieję, że ci się spodobają.Gdy dotarli do ciężarówki, Bud z trudem łapał oddech.Ray przebrał się szyb-ko w oliwkowe spodnie i granatową bawełnianą koszule. Bardzo ładne, Bud powiedział. Więzienne łachy wyrzuć po prostu w krzaki.Przez dwie mile jechali krętą górską drogą, po czym skręcili na asfaltowąszosę.Bud w milczeniu słuchał Conwaya Twitty ego. Dokąd jedziemy, Bud? zapytał w końcu Ray. Cóż, komendant powiedział, że go to nie obchodzi i że, prawdę mówiąc,nie chce wiedzieć.Powiedział, że będzie to zależało od ciebie.Proponuję, żeby-śmy pojechali do jakiegoś większego miasta, w którym jest dworzec autobusowy.Potem już będziesz musiał radzić sobie sam. Jak daleko możesz mnie podrzucić? Mamy całą noc.Zaproponuj jakieś miasto. Zanim zacznę się kręcić po jakimś dworcu autobusowym, wolałbym miećjuż za sobą parę mil.Co byś powiedział na Knoxville? Czemu nie.Dokąd stamtąd pojedziesz? Nie wiem.Muszę wyjechać z kraju. Mając takich przyjaciół, nie będziesz miał z tym problemów.Mimo wszyst-ko bądz ostrożny.Jutro twoje zdjęcie zawiśnie w każdym biurze szeryfa w dzie-sięciu stanach.300Przed nimi pojawiły się nagle trzy samochody migoczące niebieskimi świa-tłami.Ray skulił się na siedzeniu. Spokojnie, Ray.Nie widzą cię.Ray przyglądał się chwilę przez tylną szybę znikającym w oddali samocho-dom. A blokady na drogach? Posłuchaj, Ray.Nie będzie żadnych blokad.Zaufaj mi. Bud wyciągnąłz kieszeni zwitek banknotów i położył pieniądze na siedzeniu. Pięćset dolców.Komendant dał mi je osobiście.Masz mocnych przyjaciół, koleś.Rozdział 34Było to w środę rano.Tarry Ross wchodził po schodach na trzecie piętro hotelu Phoenix Park.Zatrzymał się na półpiętrze, żeby złapać oddech.Na czole perliłymu się kropelki potu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]