[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odkorkował butelkę chianti i nastawiając lewą ręką kuchenkę mikrofalową, prawą nalał sobie spory kieliszek.Pod nosem nucił murmurando urywki z Madame Butterfly.Wchodząc do pokoju i zapalając światło, w dalszym ciągu mruczał.Upuścił kieliszek z winem na dywan.Słyszał, jak upada na ziemię i toczy się po podłodze, lecz nawet nie spróbował go pochwycić ani popatrzeć pod nogi.Na brzegu łóżka, całkowicie wyprostowana, trzymając ręce na kolanach, siedziała Marianna.Na tle krzykliwej czerwieni i żółci meksykańskiego koca, którym przykryte było łóżko, wyglądała bezbarwnie i surowo.Włosy miała wsunięte pod czarny beret.Nosiła okulary przeciwsłoneczne, prochowiec z czarnym paskiem i czarne pończochy.Twarz miała szarą jak popiół.- O Jezu - powiedział Joe.- O Jezu, mam zwidy.Odwrócił się do tyłu i wszedł z powrotem prosto do kuchni.Popatrzył na górną połowę twarzy w lusterku opartym o wierzchołek kalendarza Uśmiechu Sashimi na rok 1991.Górna połowa twarzy odpowiedziała mu spojrzeniem weneckiej maski karnawałowej.Pustym, odświętnym i zupełnie niekomunikatywnym w swoim okrucieństwie.- Widziałem Mariannę siedzącą na łóżku - powiedział patrząc sobie w oczy.Te wpatrywały się weń i nawet nie mrugnęły.- Marianna nie żyje, a ja dopiero co wszedłem do drugiego pokoju i ona tam siedziała na brzegu łóżka, przyglądając mi się zza ciemnych okularów.Dygotał.Nigdy jeszcze, od czasu kiedy to w drugim roku pobytu w San Diego złapał wirusa grypy hongkong i o mało nie umarł, nie miał takich strasznych dreszczy.- Ona tam była! - wrzasnął do lustra, waląc pięścią w blat kuchenny tak silnie, że nitki do czyszczenia zębów spadły na ziemie.- Wszedłem do pokoju i ona tam była! Ukrył twarz w dłoniach.Śmierć Marianny wstrząsnęła nim i wytrąciła go z równowagi.Mimo że nie zawsze układało się między nimi najlepiej, miał ciągle świadomość, że Marianna jest na miejscu, że w każdej chwili może do niej zadzwonić, złożyć jej niespodziewaną wizytę, nawet gdyby miała kazać mu się wynosić.Dopiero wtedy, gdy bezpowrotnie zeszła z tego świata, był w stanie docenić siłę uczuć, które wobec niej żywił.Podobnie nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo będzie ci brakowało zęba, póki dentysta nie wyrwie go i nie zostaniesz z dziurą w dziąśle wielką jak wieża Eiffla, i nie będziesz mógł przez miesiąc jeść pizzy.- Nic ci cię nie przyśniło, Joe - powiedział łagodny głos.- Widzicie, a teraz słyszę głosy - powiedział sam do siebie Joe opuszczając ręce.- To tylko szok, prawda? Przez cały czas nie dopuszczałem myśli o szoku.Ale gdy teraz porozmawiałem o tym z Lloydem, tama pękła.To już nie żaden szok.Po prostu mam zwidy i słyszę głosy.- Joe - powiedział głos, ubawiony.Sztywno pokręcił szyją.Marianna stała w drzwiach, w swych nieprzeniknionych okularach, berecie wciśniętym na bakier i z rękami w kieszeniach prochowca.- Ty naprawdę istniejesz - powiedział.Uśmiechnęła się i zrobiła krok do środka.Znowu poczuł zapach gorąca; suchego, metalicznego żaru.- Oczywiście, że istnieję naprawdę, Joe.Jestem teraz prawdziwsza, niż byłam kiedykolwiek przedtem.- No to.ehem.doskonale! Co to takiego ma znaczyć.prawdziwsza?- Czy nigdy mnie nie kochałeś? - spytała Marianna.- Nie pamiętasz tych czasów, kiedy jeździliśmy do Meksyku? Tańczyliśmy w Tijuana Tilly's? Objadaliśmy się mixiotel?Śmialiśmy się i piliśmy razem? Pamiętasz tę noc w Popotla?- Umarłaś w tym autobusie - odrzekł jej Joe.Odwróciła głowę.- Spaliłam się, Joe, ale nie umarłam.- Wszyscy w tym autobusie poumierali, Marianno.Z tobą włącznie.Doświadczam teraz pewnego rodzaju omamów, spowodowanych przez opóźnione działanie szoku.Słyszysz mnie, Joe? Masz halucynacje.- Nie, Joe - powiedziała Marianna.- Ja istnieje.Ja istnieję naprawdę i będę istnieć wiecznie.Przypatrzył się jej.Pomimo swego wrodzonego sceptycyzmu zaczynał wierzyć, że nie - ona nie umarła, i że tak - naprawdę istniała.Z wolna wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni.- Czuję cię - powiedział bardziej jednak do siebie niż do niej.- Owszem, czujesz mnie.Jestem prawdziwa.- I wieczna?- Tak.- A więc Otto mówił nam wyłącznie prawdę?- Tak, Joe.Otto mówił nam wyłącznie prawdę.Joe podłożył dłoń pod brodę i oparł łokieć na blacie kuchennym, jak gdyby nie wiedział, co na to odrzec.- Powiedziałeś Lloydowi o Ottonie? - zapytała Marianna.W dalszym ciągu czuł od niej żar.Żar, żar i żar.Zupełnie jakby stał koło elektrycznego kominka.- Nie wierzę w to - zaprotestował Joe.- Nie jesteś prawdziwa.To niemożliwe.- Joe, wszystko stało się łatwe, skoro tylko raz skoczyłam na głęboką wodę.Skoro tylko raz okazałam wiarę.Jestem teraz czysta, Joe, oczyszczona.Nic oprócz duszy i dymu.Joe powiedział:- Chyba zwariuję.Posłuchaj.zamierzam zaraz stąd wyjść.W porządku? Mam zamiar wyjść na chwilę z tego mieszkania i jeśli jesteś prawdziwa, będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę.Lecz jeśli nie jesteś.cóż, nie bardzo wiem, co wtedy.Będę musiał się nad tym zastanowić.Kirsty McLaren twierdzi, że ma bardzo dobrego psychoanalityka.- Joe - rzekła Marianna.- Jestem prawdziwa.- Pewnie, że jesteś.Pewnie, że prawdziwa.Tak samo jak Kaczor Duffy jest prawdziwy i Batman jest prawdziwy, i Struś Pędziwiatr.Są na pewno prawdziwi: można ich zobaczyć w telewizji.- Joe.- robiąc krok do przodu rozpoczęła Marianna.Joe zacisnął pięści i ryknął na nią niczym rozzłoszczony dwulatek:- Niech to szlag, Marianno! Boję się! Ty mnie przerażasz! Ty nie żyjesz, ale przecież tu jesteś!- Cśśś, Joe, w porządku.Wszystko idzie świetnie.Jestem duszą i dymem i czuję się absolutnie świetnie.- Zadzwonię do Lloyda.- Nie, Joe, nie dzwoń do Lloyda.- Jezus, Marianno, to obłęd.Będę musiał zadzwonić do Lloyda.- Powiedziałeś Lloydowi o Ottonie?- Oczywiście, że powiedziałem.A co ty myślałaś? Zapach nasilił się jeszcze bardziej.Joemu było tak gorąco, że pot zalewał mu czoło i piekł go w oczy.Przez cały czas cofał się przed Marianną, ona zaś okrążała go i przysuwała się bliżej, okrążała i przysuwała, aż Joego nawiedziło przeczucie, że nigdy się od niej nie uwolni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •