[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zro­zumiałem jedynie, że nie pachnie to zbyt dobrze.24Capo Dimonte powiedziawszy to, wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.Ze wszystkich stron rozbrzmiewały krzyki, a jeden z mężczyzn ryczał najgłośniej.Był to ten pokryty bliznami weteran.Wdrapał się na stół i wrzasnął, żeby wszyscy się uciszyli.- Znacie mnie, starego Dzika, wszyscy.Ścinałem głowy, kiedy większość z was nie mogła jeszcze unieść miecza.Wiec teraz ja będę mówił, a wy będziecie słuchać.Dopiero jak skończę, będziecie mogli coś powiedzieć.Ktoś ma coś przeciwko?Zacisnął swą ogromną pięść, wyciągnął ją przed siebie omiatając izbę dzikim spojrzeniem.Dało się słyszeć kilka wściekłych pomruków, ale żaden z nich nie był na tyle głośny, aby mógł być uznany za otwarty sprzeciw.- Dobrze.A więc słuchajcie.Znam tych pedryli w czar­nych habitach już od dawna i nie ufam im.Myślą tylko o własnej skórze.Jeśli chcą, żebyście dla nich walczyli, to tylko dlatego, że spodziewają się jakichś poważnych kłopotów i wolą, żebyśmy to my zginęli zamiast nich.Nie podoba mi się to.- Mnie też się to nie podoba! - wykrzyknął inny mężczyzna.- Ale jaki mamy wybór?- Żadnego - wściekle warknął Dzik.- I o tym właśnie chciałem teraz powiedzieć.Myślę, że mają nas w garści - wyciągnął miecz i machnął nim wściekle.- Każda broń, jaką mamy, poza tymi nowymi pistoletami, pochodzi od Czarnych Mnichów.Bez ich dostaw nie mielibyśmy czym walczyć, a bez broni nie mamy nic do roboty i możemy głodować albo wrócić na farmy.A to nie dla mnie.I myślę, że dla was też nie.Bo razem w tym siedzimy.Walczymy wszyscy albo nie walczy żaden.A jeśli walczymy, a któryś z was przed rozpoczęciem akcji będzie chciał się wymknąć, to znajdzie mój miecz w swoich bebechach.Machnął znów połyskliwym ostrzem, a wszyscy patrzyli w milczeniu.- Mocny argument - szepnął Hetman - i logika nie do odparcia.Ty i twoi kompani nie macie wyboru.Musicie się zgodzić.Hetman miał rację.Było jeszcze trochę pokrzykiwań i kłótni, ale w końcu musieli się na coś zdecydować.Postanowili wyruszyć u boku Czarnych Mnichów.Nikt, ze mną włącznie, nie był tym planem zachwycony.Mogli tam stać i się kłócić do północy, ale ja byłem już zmęczony i chciałem zaliczyć chociaż parę godzin snu.Hetman poszedł szukać potrzebnych mu informacji, a ja zwinąłem się na pryczy i zapadłem w niespokojną drzemkę.Obudziły mnie okrzyki rozkazów i poczułem się bardziej zmęczony niż przed pójściem spać.Nikt nie wyglądał na uszczęśliwionego perspektywą nocnego marszu i naszymi sprzymierzeńcami.Wszyscy spoglądali spode łba i klęli.Było nawet kilka przekleństw, których nigdy wcześniej nie słyszałem - parę naprawdę ładnych kawałków.Postanowiłem zapamiętać je na przyszłość.Wyszedłem do prowi­zorycznej umywalni i ochlapałem twarz zimną wodą.Trochę pomogło.Kiedy wróciłem, na pryczy siedział Hetman.Na mój widok wstał i wyciągnął swą wielką rękę.- Musisz na siebie uważać, Jim.To okrutny świat, gdzie wszyscy są przeciwko tobie.- Sam sobie wybrałem taki styl życia, więc nie martw się o mnie.- Jednak się martwię - westchnął ciężko.- Czuję pogardę dla przesądów, astrologów chiromantów i temu podobnych, więc tym bardziej jestem sobą zdegustowany, że pozwoliłem, żeby ogarnęła mnie czarna depresja.Ale w przyszłości widzę jedynie ciemność i pustkę.Byliśmy towarzyszami przez zbyt krótki okres i nie chciałbym, żeby ten czas się skończył.Przykro mi to mówić, wybacz mi, ale przeczuwam jakieś niebezpieczeństwa i rozpacz, której nie można uniknąć.- Masz ku temu powody! - zawołałem, próbując włożyć w te słowe trochę entuzjazmu.- Zostać wyrwany ze stanu prawie bezpiecznego życia przypominającego emeryturę, ty sam to tak nazwałeś.Potem byłeś więziony, uwolniony, uciekałeś, ukrywałeś się, głodowałeś, znowu uciekałeś, przekupywałeś, oszukiwano cię, bito, traktowano jak niewolnika, zraniono i dziwisz się swej depresji?Moja przemowa przywołała na jego twarz słaby uśmiech i znowu uścisnął mi rękę- Oczywiście, masz rację, Jim.To rzeczywiście toksyny w krwiobiegu i depresja w korze mózgowej.Uważaj na siebie i wracaj bezpiecznie.A do tego czasu ja opracuję plan, jak uwolnić Capo od jego dukatów.Wyglądał teraz, po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, na swoje lata.Gdy wychodziłem, widziałem, jak znużony wyciągnął się na pryczy.Powinien czuć się lepiej, gdy wrócę.Dreng będzie przynosił mu jedzenie i opiekował się nim.Ja natomiast musiałem skoncentrować się na pozo­staniu przy życiu, żebym mógł tu powrócić.To był ponury i wyczerpujący marsz.Po gorącym dniu nadeszła taka sama noc.Sunęliśmy do przodu ociekając potem i zabijając insekty, które chmarami wylatywały z ciemności.Wyboista droga dręczyła stopy, a nozdrza miałem pełne kurzu.Szliśmy tak i szliśmy za brzęczącym i syczącym wehikułem turlającym się na czele naszego pochodu.Ciągnik parowy holował karetę, w której podróżował Capo Dimonte.Razem z nim jechali jego oficerowie; wszyscy pili i ogólnie nieźle się bawili.A my maszerowaliśmy i coraz mniej słychać było przekleństw.Kiedy dotarliśmy wreszcie do lasu Pinetta, padliśmy pokotem pod drzewami.Byliśmy zbyt zmęczeni, by narzekać.Zrobiłem to co większość - walnąłem się pod drzewem na posłanie z igliwia i aż jęknąłem z rozkoszy.Zdołałem jeszcze zdobyć się na podziw dla bardziej zaciętych żołnierzy, ze starym Dzikiem na czele, którzy domagali się racji kwaśnego wina przed odpoczynkiem.Zamknąłem oczy, jeszcze raz jęknąłem, a potem zasnąłem.Odpoczywaliśmy cały dzień.Około południa wydano racje jedzenia.Ciepłą, cuchnącą wodą spłukaliśmy kilka kawałków skały, która przed milionami lat była chlebem.Po posiłku udało mi się złapać trochę snu, zanim zaczął się kolejny nocny marsz.Po kilku godzinach doszliśmy do skrzyżowania dróg i skręciliśmy w prawo.Przez oddziały przeszedł na to pomruk wydany przez tych, którzy znali te okolice.- Co oni mówią? - zapytałem maszerującego obok mnie, milczącego dotąd żołnierza.- Capo Dinobli.To na niego idziemy.Nie może to być nikt inny.Nie ma innej twierdzy w tym kierunku, aż o dzień marszu stąd.- Coś o nim słyszałeś?Chrząknął i zamilkł, ale odezwał się człowiek, który szedł za nami.- Służyłem pod nim dawno temu.Już wtedy był stary, więc teraz musi być z niego zupełny antyk.Po prostu jeszcze jeden Capo.Potem, otumanieni zmęczeniem, ciągnęliśmy się noga za nogą.Znałem lepsze sposoby na zarabianie na życie.Postanowiłem, że będzie to moja pierwsza i ostatnia kampania wojenna.Gdy tylko wrócimy, wyczyścimy z Het­manem skarbiec i ulotnimy się z tyloma dukatami, ile zdołamy unieść.Cudowna myśl.Zachęcony nią prawie wpadłem na idącego przede mną i stanąłem akurat na czas.Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie droga przechodziła blisko lasu.Na tle ciemnych drzew rysowały się jakieś jeszcze ciemniejsze bryły.Próbowałem wypatrzeć, co to jest, kiedy jeden z oficerów podszedł do szeregów.- Potrzebuję kilku ochotników - wyszeptał - ty, ty, ty i ty.Dotknął mojego ramienia i stałem się jednym z ochot­ników.W sumie było nas około dwudziestu.Całą grupą ruszyliśmy w kierunku lasu.Rozchmurzyło się i gwiazdy dawały dosyć światła, żeby zobaczyć, że te czarne kształty to jakieś urządzenia na kołach.Usłyszałem syk ulatniającej się pary.Z cienia wysunęła się ciemna postać.- Słuchajcie, powiem wam, co macie zrobić - oznaj­miła.W najbliższej machinie otworzyły się metalowe drzwi i ktoś zaczął wrzucać drewno do paleniska.Płomienie na moment wyraźnie oświetliły mówiącego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •