[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jeśli uważasz, że zostanę sama w tym paskudnym miejscu…W milczeniu wróciliśmy korytarzem do schodów, zeszliśmy na dół i poprzez salon oraz kuchnię wydostaliśmy się bocznymi drzwiami na zewnątrz.Wiał łagodny, ciepły wiatr od lądu, na niebie kremowo—błękitne obłoki przesłaniały gwiazdy.Gdy szliśmy podjazdem w kierunku szopy, pod naszymi nogami chrzęścił żwir.Otworzyłem drzwi, próbując dojrzeć cokolwiek w panujących wewnątrz ciemnościach.Na szczęście pamiętałem, gdzie Max przechowywał najczęściej latarkę — wieszał ją po prawej stronie drzwi.Anna nie odstępowała mnie na krok.Od czasu do czasu rzucała szybkie spojrzenie na dom i wtedy wyraźnie drżała.— Zimno ci? — zapytałem.— Nie.Jestem tylko staromodnie przestraszona.Odnalazłem latarkę, włączyłem ją i zacząłem przebierać pośród ogrodniczych narzędzi w poszukiwaniu łomu lub czegoś, co mogłoby go zastąpić.Ostatecznie zdecydowałem się na kilof.Ruszyliśmy wraz z Anną ku domowi.Po drodze wymachiwałem latarką, pogwizdując przy tym parę taktów z „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło”, w nadziei, że może mnie to nieco rozweseli.Do domu weszliśmy tymi samymi drzwiami, którymi go opuściliśmy, minęliśmy kuchnię i wkroczyliśmy do salonu.Byliśmy na środku pokoju, gdy zabłysły światła, a we frontowych drzwiach stanęły Marjorie oraz panna Johnson, ubrane w czarne płaszcze i żałobne kapelusze.— Marjorie! — krzyknąłem.— Szukałem cię wszędzie.Z jakiegoś powodu nie wyglądała na zainteresowaną czy ucieszoną moim widokiem.Odwróciła się do panny Johnson i powiedziała: „Zamknij drzwi”.Następnie, jakby nieco mechanicznie, wkroczyła do salonu.— Byłyśmy na spacerze — oznajmiła zwięźle.— Czy dobrze się pani czuje? — zapytała Anna.— Wygląda pani na nieco zmęczoną.Marjorie przyłożyła do czoła obleczoną w czarną rękawiczkę dłoń.— Tak — przyznała.— Jestem zmęczona.Panna Johnson weszła do pokoju i z zakłopotaniem stanęła obok Marjorie, niczym brzydka córka, świadoma faktu, że matka przyćmiewa ją swoją urodą.— Pani Greaves — wyszeptała po chwili.— Przygotuję pani mleko.— Dziękuję.Napijesz się ze mną mleka, Harry? Spojrzałem ze zmarszczonym czołem na Annę.Wyglądało na to, że z Marjorie jest coś nie w porządku, że gnębi ją coś więcej niż żal po stracie męża i wyczerpanie.Stała sztywna, nieruchoma, a jej ciemne oczy zdawały się spoglądać w punkt oddalony od tego miejsca o dziesiątki mil, a może — kto wie? — lat.—— Ja… tego… chyba daruję sobie to mleko, dzięki — odparłem w zmieszaniu.— Należę do zwolenników Jacka Danielsa.— Zdobyłem się na króciutki chichot, który w tym obszernym, ponurym salonie wypadł jednak mało przekonująco.Marjorie zdawała się mnie nie słyszeć.Podeszła do starej kanapy i usiadła w tym samym miejscu, w którym wcześniej zamajaczyła mi postać w kapturze.Kaszlnąłem i ścisnąłem mocniej kilof.— No tak, czas zabrać się do pracy — powiedziałem.— To nie potrwa długo.Marjorie spojrzała z żywym zainteresowaniem.— Dokąd się z tym wybierasz? — zapytała lodowatym tonem.Ściągnąłem brwi.— No… na górę.— Żeby otworzyć wieżyczkę?— Tak jest.Wiesz, z tymi pieczęciami, to wcale mnie nie nabierałaś.Wszystko, co trzeba zrobić, to…— Odłóż to na miejsce.Zamrugałem oczami.Takiej Marjorie nie widziałem nigdy przedtem.Była opanowana, zimna oraz rozkazująca.Może znalazły wreszcie do niej dostęp rozpacz i szok po nagłej śmierci Maxa.— Marjorie — powiedziałem cierpliwie.—Jeżeli mamy otworzyć wieżyczkę i usunąć stamtąd dzban, musimy wyłamać drzwi.Nie ma innego sposobu.Są tam żelazne sztaby, woskowe pieczęcie i Bóg wie, co jeszcze.Nie będziemy otwierać wieżyczki ani wyrzucać dzbana — stwierdziła Marjorie.— Dzban musi pozostać tam, gdzie znajdował się dotychczas.— Marjorie, co ty mówisz? Ten dzban całymi latami zatruwał życie twoje i Maxa, a ja naprawdę wierzę, że…— To, w co wierzysz, nie ma żadnego znaczenia — przerwała mi Marjorie.— Doceniam twoje zaangażowanie, Harry, i pani, panno Modena, ale teraz jestem zmęczona.Chciałabym, żebyście sobie już poszli.— Ależ Marjorie…Tym razem przerwała mi panna Johnson.— To był naprawdę trudny dzień dla pani Greaves, proszę pana.Myślę, że pani ma rację.— Nic mnie nie obchodzi, co sobie pani myśli — odparłem.— Z dzbanem wiąże się coś niezwykłego i trzeba to zbadać.Nieważne, czy jest to zjawisko naturalne, czy też nadprzyrodzone.Z całą pewnością jest natomiast niezdrowe.Wystarczająco złe było już samo zdjęcie obrazów, nie mówiąc o przygotowaniu dla tej cholernej skorupy specjalnego pokoju.Panna Johnson wyglądała tak, jakby za chwilę miała uciec.— Proszę pana — powtórzyła — nie musi pan…— Nie muszę słuchać podobnych bzdur, oto czego nie muszę.Marjorie, jestem zdenerwowany.Anna i ja spędzamy całe popołudnie grzebiąc się w papierach Maxa, a teraz ty nas wyrzucasz.Wiem, że dzisiaj był jego pogrzeb, i że przeżyłaś ogromny stres, ale sama przecież mówiłaś, że im szybciej będziemy to mieli za sobą, tym lepiej.To nie zajmie nam nawet pięciu minut…— Zmieniłam zdanie — oznajmiła spokojnie Marjorie.— Dzban pozostanie dokładnie na swoim miejscu.Anna pokręciła głową.— Przykro mi, pani Greaves, ale to niemożliwe.— Musi tak być.Życzył sobie tego mój mąż.— Pani Greaves — nie dawała za wygraną Anna.— Ten dzban nie był nawet własnością pani męża.Przedmiot ten prawnie należy się rządowi Iranu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •