[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czułem, że jeśli z tym samym strasznym wysiłkiem będę patrzył dłużej - omdleję… Patrzę jednak i mam wrażenie, że mi powieki mdleją, a oczy krew zalewa.Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę!…Boże żywy!Błysnął purpurowy strumień krwi… Widmo… I strach… Śmiertelny strach…Powieki z długimi rzęsami zapadły w tej chwili na jej przerażone oczy, jak zasłona, która scenę śmiertelną zakryła.Po com ja patrzył w te oczy… po co?!Może to był opar z wina, który się przed mymi uniósł oczyma - nie wiem; lecz to, co się z niego wyprzędło, było straszne i niepojęte.Może to była opowieść wygrana przez szum krwi w głowie rozgorączkowanej - nie wiem.Ja przysiąc mogę, żem to widział w jej oczach, których obym nie ujrzał po raz drugi w życiu… Te oczy były obłąkane… A oto jest ich opowieść:Miała lat dwadzieścia i najpiękniejsze oczy w całym Paryżu; czytywała romanse i wiersze, poza tym kochała się w poecie.Był to człowiek młody i znał życie tylko z tej strony, z której świeci na nie słońce.Poeta całował jej przedziwne oczy długo, aż jednego dnia rzekł jej ojciec:- Powiedz temu panu, że jeszcze przez dwa dni może oczekiwać ciebie na ulicy za węgłem domu.Jeśli go spotkam na trzeci dzień, obiję go jak psa.Ojciec jej miał minę dyplomaty i wyszarzany tużurek, na którego klapie widniała zatłuszczona wstążeczka orderu.Zdaje się, że sprowadzał młodym bogatym ludziom dziewczęta i grywał oszukańczo w karty.Kiedy jej to powiedział, wpadła w rozpacz; do oczu nabiegły jej łzy; oblewając nimi każde słowo, mówiła:- Czy ojciec wie o nim?Ojciec z miną dyplomaty zaśmiał się chytrze.- Wiem, żeś była z ‘nim przedwczoraj, i wiem, że on tu był wczoraj.Wiem także, że go już więcej nie ujrzę, tak samo, jak i ty…- Czemu?- Bo mnie się to nie podoba.Czy wystarczy?A jeśli nie wystarczy, przywiążę do łóżka jak dzikie zwierzę… Tego zaś chłystka ze schodów zrzucę.Dość… Jeśli mi zaczniesz mówić o tym, jak bardzo ty jego kochasz, a jak bardzo on ciebie, wtedy za siebie nie ręczę… Za dwa dni pójdziesz za mąż…- Jezus, Maria!Stary łotr nie wzruszył się bynajmniej.- Za dwa dni przyjdzie tu młody człowiek, który cię kocha… Ręczę słowem uczciwości, że na śmierć jest w tobie zakochany, gdybym bowiem nie był przekonany o tym, nie oddawałbym mu dziecka.I zaśmiał się.Słuchała zalękniona nie śmiejąc odetchnąć.Krew jej szumiała w głowie, jak po uderzeniu.Uczyniła ruch jakiś rozpaczliwy.- Dość! - krzyknął.- Jest bogaty i kocha cię.Rzecz jest załatwiona i umówiona… A jeśli masz do tego pana zza węgła domu jakie ostatnie zlecenia, mnie je powierz… Ja mu wytłumaczę, he! he! Zdaje się, że to dobry chłopak i rzecz zrozumie.Pewnie chce twojego szczęścia, więc sam cię będzie namawiał… Szczęście właśnie idzie do ciebie… Ja ci je wynalazłem… Za dwa dni pójdziesz za mąż… On cię widział i rozkochał się na śmierć… O czymś lepszym marzyć nie mogłem… Dość! Oknem nie wyskoczysz, ani się nie strujesz, to głupie… On ma zamek i ogromne dochody…I oto niewiasta z przecudnymi oczyma wyszła za mąż.Nie widziała nic przez łzy; dojrzała tylko, że mąż Jej ma twarz jastrzębią i drapieżną.Oczy jego były wieczyście zalane krwią; były to ślepia gnuśnego zwierza, który z trudem podnosi ciężkie powieki.Ten człowiek pił nadmiernie.Wlókł się powoli z łbem wtulonym w barki.Dotknął jej ogromnymi rękoma, zawieszając jakąś cenną kolię na jej białej szyi.Drgnęła, przerażona śmiertelnie.Mąż spojrzał na nią zdumiony, potem gwałtownie szarpnął kolię… Kamienie rozsypały się po podłodze.- Oswoisz się! - rzekł i odszedł.Płakała cicho całymi nocami, nie odważając się płakać głośno; bała się tego człowieka i leniwego spojrzenia jego załzawionych krwią oczu.Wpadała w omdlenie, kiedy ją pieścił, półpijany.Darł na niej suknie, szukając lubieżnie ciała.Padała mu wtedy w ramiona nieżywa; czuła na ciele dotknięcie jego strasznych, wilgotnych, zaślinionych warg i łkała tym cichym, ukrytym gdzieś wewnątrz łkaniem człowieka płaczącego przez sen.Jednego dnia, kiedy się przywlókł i zaczął szukać jej ust, krzyknęła przeraźliwie i chciała uciec; wtedy on, zatoczywszy się, chwycił ją za włosy, targnął i siłą przyciągnął ku sobie, omdlałą.- Zbyt drogo cię zapłaciłem - rzekł - nie uciekniesz!Pilnowano jej ze wszystkich stron i czuwano nad każdym jej ruchem; nigdy nie była sama.Bała się własnych łez i własnych snów.I zaczęła konać powoli… Raz kiedy leżała bezsilna, usłyszała piosenkę pod oknami… Rzuciła się ku oknu jak oszalała, szybko zaczęła zdejmować pierścionki z palców i rzucać je grajkowi, który w okna jej patrzył.Za chwilę piosenka urwała się nagle.Ktoś obił grajka i odegnał.Potem ją wywieziono…Powóz dudniąc wjechał pod sklepienie murowanej bramy.Z mroku wieczora wylazły kontury starego zamku, ciche i surowe.Miała wrażenie, że ją “skazaną” uwożą do więzienia.On był przy niej, dziwnie rozmowny.Patrzył na nią ze straszliwą jakąś czułością, jak by zdumiony i uradowany jej pięknością.Śledził jej oczy, czekając, jakie wrażenie wywrze na niej nowa siedziba.- Ten zamek jest twój!… - rzekł.A ona czym prędzej przymknęła oczy.Cisza, mieszkająca w wysokich sklepionych pokojach, podniosła się niechętnie ze snu, który jej zmącono, i poczołgała się w zakątki.Kobieta z cudnymi oczyma patrzyła obojętnie na bogactwo komnat usłanych miękko i bogato.Nagle przebiegł po niej dreszcz radości.Olbrzymi, biały chart, śpiący na poduszkach, podniósł się ociężale, podszedł ku niej i łasić się począł, patrząc jej w oczy.Ujęła w drobne dłonie wysmukły psi łeb i przytuliła doń śliczną swą twarz.W tejże samej chwili on wszedł do pokoju, patrzył przez chwilę, a potem nagle przystąpił i z całej siły kopnął psa.Bolesny skowyt pobiegł echem przez pokoje.- Czy ten pies milszy ode mnie? - rzekł.Chciała mu w twarz plunąć i nie mogła; dreszcz nią tylko wstrząsnął.Spojrzała na tego człowieka z taką straszliwą pogardą, że się odwrócił powoli i ze złością.Nie miała siły na nienawiść, zresztą ten człowiek nie był wart nienawiści.Wytężyła wszystkie siły, aby żyć, nie żyjąc, nie widzieć niczego i niczego nie słyszeć.- Kiedyś skonać muszę… - myślała.Myślała gorączkowo o wszystkim, aby nie myśleć tylko o nim i o ojcu.Patrzyła w jego twarz i nie widziała jej, jak by jej oczy, wiecznie łzami zasnute, patrzyły przez opar i mgłę.Kiedy z daleka usłyszała jego podniesiony głos, bladła w jednej chwili i tuliła się do byle czego, jak przerażone dziecko.W głowie czuła zamęt, na ustach spiekę.Ogarniała ją choroba lęku; chodziła jak by w wieczystej gorączce, snując się jak cudowna mara, jak jakiś duch królewny zaklętej, pokutującej w starym zamku.Nie pragnęła niczego; zapomniała własnych pragnień i własnych tęsknot.Godziny mijały, a ona, siedząc w starym, rzeźbionym fotelu, wodziła oczyma za złotą smugą słonecznego błysku, który kaskadą złocistą wpadł przez romańskie okno i wędrował po ścianach, polerując stare, zardzewiałe tarcze i ostrząc groty włóczni rozwieszonych na murze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •