[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto są dorożki automobilowe! Pierwej jechał taki w powozie, białym aksamitem wybijanym, powoli i dostojnie.Na koźle siedział wygalowany lokaj, który taką zawsze przedziwną miał gębę, że rano funkcjonował jako „grand hiszpański” przy karawanie, a wieczorem woził ludzi do ślubu.Powóz paradował stępa i jeździł okólną drogą zwykle przez aleje, aby się ludzie mogli napatrzyć.A to było takie zrządzenie boskie, aby się biedny człowiek, który się miał za chwilę ożenić, mógł się jeszcze namyślić, by w ostatecznym razie, gdyby nagle przyszła na niego chwila światłości, mógł bez wielkiej szkody dla siebie wyskoczyć z wehikułu i zwiać, uciekając jako jeleń.A dziś co? Trzyma go narzeczona z jednej strony, teściowa z drugiej t pędzą automobilem.Wyskakuj teraz, jeśliś mądry…To jedno może ludzi zmrozić w entuzjazmie dla taksisów.Poza tym nie można im nie przyznać zalet wybornych.Jeśli cię wierzyciel dogania na ulicy w konnej dorożce, a ty siedzisz w dorożce automobilowej, cóż ci uczyni? Jeśli ty chcesz od kogo pożyczyć, jakże ci uciecze?Zrozumieją niedługo te zalety zacni nieboszczycy, dotąd zbyt powolni i noga za nogą wlokący za sobą tłum ludzi.Za granicą już doszli do rozumu i jadą automobilem, szybko i wygodnie.W ten sposób można uciec od widoku spadkobierców, od fałszywych łez i co najważniejsze, od mów pogrzebowych, od tych godzinnych, „kilku ciepłych słów”, od których się zimno robi i które kłamliwością swoją ciężką zgryzotą napełniają dostojnego nieboszczyka, co już kłamstwem gardzi.Zupełnie bezużyteczną okazuje się dorożka automobilowa, jeśli chcesz uciec od żony.Śmierć bowiem i żona znajdą cię wszędzie i wszędzie dopadną.Temu jednak nie jest winien automobil, tylko ten bęcwał, co się ożenił.Nie można z tego powodu zamykać oczu na niezmierną użyteczność automobilów i dziwić się nie należy, że się tak wspaniale mnożą w Warszawie, jak grzyby, plotki albo zaprotestowane weksle.Wszyscy już mają automobile.Ma auto nawet jeden z dyrektorów teatru; w tych czasach jest mu ono bardzo potrzebne, albowiem dobrzy ludzie nie chcą teraz chodzić do teatru nawet za darmo, kartkowicze, związawszy się w stowarzyszenie, żądają wożenia ich na przedstawienia dyrektorskim automobilem.Bezczelność ludzka jest bez granic.Dorożki automobilowe bardzo są lubiane w sferach, które dotąd krzywo patrzyły na piękne limuzyny.Teraz stróż twojej kamienicy, kiedy jadąc taksisem, obryzga cię od stóp do głowy, patrzy na ciebie z przekąsem i mówi z niechęcią:— Ot, burżuj! piechotą chodzi!Nigdy nie wiadomo, jak dogodzić biednemu człowiekowi…Warszawskie derbyDerby warszawskie odbywa się przy udziale stu tysięcy łudzi i piętnastu koni.Konie są jednego wyznania, wśród sportsmanów zaś przeważa wyznanie mojżeszowe.Podniecenie jest tak wielkie, że ludzie rżą, tłok jest tak niesłychany, że z najgrubszych wielorybów warszawskich robią zwyczajne, mocno ugniecione śledzie.Aktorki są odświętnie wymalowane, tak że można je żywcem wystawić na paryskiej wystawie sztuk dekoracyjnych.Do kasy totalizatora wnoszą podczas derbów około pół miliona złotych; czasy bowiem są ciężkie; gra stróż z mojej kamienicy, baba, która mi przynosi gazetę, prezes stowarzyszenia żebraków spod św.Krzyża i wielu, wielu dżentelmanów w tym stylu.Ponieważ jestem słynnym znawcą koni, poszedłem i ja na derby.Konie patrzyły na mnie z ukosa, choć byłem bardzo godny współczucia.Godne bowiem skargi rzewnej i serdecznej jest to, że się ohydnie zgrałem.Rzeknie ktoś:— Jeżeli pan jest takim słynnym znawcą koni, za jakiego się pan uważa, to jak się pan mógł zgrać? — Otóż jest to rozumowanie godne trzyletniego wałacha.Przecież dlatego się właśnie zgrałem, że i sam jestem „znawcą”, bardziej jednak dlatego, że na własnym nie polegając zdaniu, pytałem ustawicznie o radę znawców zawodowych, znających rodowód konia tak, że każdy umie nazwać najdalszą ciotkę faworyta i prababkę leadera.Ha! Nikt prorokiem między końmi.Przed wielkim biegiem robię dyplomatyczny wywiad;— Panie drogi! Pan się na tym zna… Kto wygra?— To trudny bieg! — odpowiada znawca.— Któryś koń jednak wygra?— Bez wątpienia! Ja panu powiem ściśle: powinna przyjść cantrem „Pola Negri”, ale niech pan patrzy na jej tylną lewą nogę, to mi się bardzo nie podoba…— Mnie także, choć nie wiem czemu? Więc nie ona przyjdzie pierwsza?— Mogłaby i ona, tylko że w ubiegły piątek był deszcz, a ona tego nie lubi.— Więc przyjdzie „Wariat”? Wariaci mają szczęście…— „Wariat”? Panie! To chabeta, koń dobry do wożenia wody.Będzie biegał jak kulawy pies…Nie jestem psychiatrą, więc w istocie nie wiem, co uczyni „Wariat”.Idę tedy do drugiego znawcy.— Panie, kto wygra ten bieg?— To łatwy bieg, ale konie same łajdaki.Może się wyrwać „Kanarek”, choć to ciężki ogier.— To go dziwnie nazwali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]