[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczęść boże! Taka rzesza bogoboj­nych sług.34 tysiące dusz w samym Szanghaju.Warszawa.Pra­ga.Tokio.Upajający pionowy wzrost.Jedna strzelista wieża mieszcząca tyle tysięcy istnień.Tyle przyłączeń do jednej cen­tralnej macierzy.Doskonała równowaga, a jednocześnie tryumf nad entropią.Tak dobrze się zorganizowaliśmy.Wszystko dzię­ki naszym oddanym administratorom.A tam, spójrz tylko! Sąsiednie monady! Jaki cudownie rów­niutki rząd! 117,118,119,120.Pięćdziesiąt jeden wież konste­lacji Chipitts.Łączna liczba ludności: 41 516 883.Coś koło te­go.Na wschód od Chipitts mamy Boshwash.Na zachód - Sansan.Za morzem leżą Berpar i Wienbud, Shankong i Bocarac.I jeszcze więcej.Skupiska wież, a w każdym miliony zamknię­tych w środku dusz.Ile to ludzi mamy dziś na świecie? Doszli­śmy już do siedemdziesięciu sześciu miliardów? Prognozy na całkiem niedaleką przyszłość zakładają jakieś sto miliardów.Trzeba będzie zbudować sporo nowych miastowców, żeby to wszystko pomieścić.I tak zostanie jeszcze mnóstwo miejsca na Ziemi.Ostatecznie, można przecież stawiać platformy na morzu.Patrzy na północ i wydaje mu się, że na horyzoncie widzi blask ognisk, płonących w osadzie rolniczej.Niczym błysk dia­mentu w promieniach słońca.Rolnicy tańczą.Te ich śmieszne obrzędy.Muszą wybłagać płodność dla swoich pól.Szczęść boże! Nie mogłoby być lepiej.Siegmund uśmiecha się i rozkłada szeroko ramiona.Gdyby tylko mógł objąć wszystkie gwiazdy, może wtedy znalazłby boga? Podchodzi do samej krawędzi lądo­wiska.Barierka i pole siłowe chronią go przed podmuchem hu­lającego na wolności wiatru, który mógłby strącić go w otchłań śmierci.Naprawdę mocno tu wieje.Nic dziwnego, w końcu to trzy kilometry nad ziemią.Iglica, mierząca w boskie oko.Gdy­by tylko mógł doskoczyć do nieba.Poszybować w powietrzu, pa­trząc w dół na Chipitts ze swoimi rzędami wież, otoczonych po­lami uprawnymi - tę przecudowną harmonię pionowości mo-nad i horyzontalnego piękna rolniczych osiedli.Jak wspaniale wygląda świat tej nocy.Siegmund odrzuca głowę w tył.Oczy mu płoną.Błogosławienny nie kłamał.Bóg jest.Tam! I tam! Za­czekaj na mnie, już idę! Przekłada nogi przez barierkę.Drży trochę.Mocuje się z prądami powietrza.Przeszedł już nad po­lem ochronnym.Miastowiec zaczął się jakby przechylać.Pomy­śleć tylko, ile ciepła muszą dawać 888 904 ludzkie ciała, żyjące pod jednym dachem.Ile śmieci trafia co dzień do zsuwni.Te wszystkie istnienia, złączone na wielkiej, wspólnej rozdzielni.A bóg czuwa nad nami.Idę! Już idę! Siegmund ugina nogi w ko­lanach, zbiera się w sobie, bierze głęboki wdech.Dalekim, pięk­nym skokiem leci do boga.* * *Poranne słońce zawędrowało już na wysokość górnych pięć­dziesięciu pięter Monady Miejskiej 116.Jeszcze trochę i cała wschodnia ściana budowli zacznie lśnić niczym gładź morza o świcie.Tysiące okien rozbłyska, pobudzone pierwszymi foto­nami brzasku.Śpiący wiercą się.Życie biegnie dalej.Szczęść boże! Zaczyna się kolejny szczęśliwy dzień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •