[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.napisała o tym książkę.No i proszę, powiedziała to.Dan ciągle ją namawiał, by zabrała się zapisanie, ale Jodi nie wiedziała, czy ma iskrę potrzebną do tworzeniabeletrystyki, a do dziś nie miała pomysłu na literaturę faktu.- Książka o Rathnaree! Cudnie! - odparła bibliotekarka.- Istniejeprzewodnik po miasteczku z informacjami o tym domu, ale to wszystko.Proszę się nie ruszać! Znajdę go dla pani.Spodoba się pani ten dom.Jestpiękny.Ale by było super mieszkać w takiej rezydencji.54Kopia zdjęcia leżała teraz na fotelu pasażera w samochodzie Jodi, aobok niej mały miejscowy przewodnik po okolicy, w którym znajdowałasię fotografia Rathnaree House, pochodząca z lat pięćdziesiątych.Pokonała ostatni zakręt alei prowadzącej do domu, w duchu utyskując nabeznadziejność zawieszenia tego auta i wyboistość nawierzchni.Uznała,że aleja to zdecydowanie zbyt szumna nazwa, bo choć wysadzanaokazałymi bukami i ciągnąca się co najmniej przez półtora kilometra,stanowiła najwyżej wiejski dukt z porośniętym trawą wałem pośrodku.Nagle wyszła z ostatniego zakrętu, minęła przerośniętą różową azalię,i zobaczyła dom.Jej stopa automatycznie wcisnęła pedał hamulca,zatrzymując samochód na pozostałości po żwirowym podjezdzie.- A niech mnie - powiedziała głośno Jodi, wpatrując się w budynek.Ziarniste czarno-białe zdjęcie w przewodniku po Tamarin nieoddawało piękna domu.Pośród całego mnóstwa drzew, idealnegoniegdyś żywopłotu i pnących róż znajdowało się coś, co przewodnikopisywał jako doskonały przykład wiktoriańskiego palladianizmu".Wrzeczywistości oznaczało to starannie zaprojektowany szary budynek zeleganckimi lukami i kamiennymi filarami charakterystycznymi dlaarchitektury palladiańskiej oraz wielkimi symetrycznymi oknamiwychodzącymi na miękki zielony trawnik przetykany stokrotkami idmuchawcami.55Ogromny dom ciągnął się bez końca, a potem powiększał o stajnie,pomieszczenia dla służby, wiktoriańską oranżerię po prawej stronie, polewej zaś porośnięte pnączami ściany otaczające ogród kuchenny.Olbrzymie kamienne cokoły z pełnymi chwastów donicamisygnalizowały początek ogrodu z ziołami, starannie rozplanowanego,teraz zarośniętego bujnym rozmarynem leśnym i lawendą, którewypełniały powietrze intensywną wonią.Nie było tu żadnych dam w wymyślnych kapeluszach ozdobionychkwiatami i w długich sukniach, stojących obok surowych, wąsatychmężczyzn, nie było też ani śladu długich, szerokich samochodów zbłyszczącymi maskami.Ale to Rathnaree, mimo że starsze i znaczniemniej zadbane od wersji z obu fotografii, nadal miało w sobiecharakterystyczną majestatyczność Wielkiego Domu.Do prowadzenia takiej posiadłości potrzebna była cała flotasłużących, a do zapłacenia za to wszystko tysiące akrów ziemi.To był inny świat, czasy, kiedy Tamarin było maleńkimmiasteczkiem, gdzie potężna rodzina Lochravenów posyłała swoichsłużących po sprawunki.Teraz Tamarin było dobrze prosperującąmiejscowością, gdy tymczasem Rathnaree stało puste, Lochravenów jużdawno nie było, z wyjątkiem właściciela domu, dalekiego kuzyna, któryani razu się tu nie zjawił.Tego wszystkiego Jodi dowiedziała się odbibliotekarki.- Rathnaree to zangielszczona wersja nazwy.Tak naprawdę brzmi onaRath na ri, co w języku irlandzkim znaczy fort króla - kontynuowaławyjaśnienia.- Nie pamiętam połowy tego, czego uczyłam się w szkole,ale wszystkim nam to wbijano do głowy.Miałam nauczycielkę historii,która bardzo interesowała się Lochravenami, twierdziła, że w latachtrzydziestych jej matka bywała na balach organizowanych popolowaniach w Rathnaree; były one bardzo formalne, z kamerdynerem ikobietami w długich sukniach i rękawiczkach.Tylko sobie proszęwyobrazić! Podobają mi się tego typu suknie, ale nie dałabym sięnamówić na rękawiczki.Narysować pani mapkę, jak tam dojechać?56- Nie - odparła Jodi.- Wiem mniej więcej, gdzie to jest.Mieszkam tujuż od dwóch miesięcy.- Naprawdę? Gdzie? - Dziewczyna oparła się przyjacielsko o biurko.- Mój mąż i ja przeprowadziliśmy się tu z Dublina - wyjaśniła Jodi, coczyniła nader często, odkąd ona i Dan przyjechali do Tamarin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]