[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech diabli porwą tego gnojka!W lewej ręce Harry trzyma drewnianą rakietę do badmintona.Macha nią raz i czuje jej ciężar.Niewiele myśląc, wali chłopca w głowę.Ten pada na ziemię.Harry okłada i kopie leżące ciało, wkładając w to całą swoją nienawiść.Powoli dociera do niego własny krzyk: „Niech cię diabli! Niech cię diabli! Niech cię diabli!”.Rozgląda się wkoło i widzi paru swoich.Stoją w bezpiecznej odległości i przyglądają mu się zaintrygowani, z mieszaniną odrazy i litości w oczach.Niektórzy tubylcy robią krok w jego stronę.Wywijając rakietą jak szablą, Harry każe im trzymać się z daleka i pilnować własnego nosa.Kiedy uwaga Harry’ego koncentruje się na tubylcach, oszołomiony ulicznik wykorzystuje okazję i ucieka chwiejnym krokiem, najszybciej jak potrafi.Ogląda się za siebie raz, po czym jego zszokowana, obita, przypominająca ducha twarz znika pośród tłumu.Harry opuszcza rakietę i brudną chustką ociera pot z czoła.Ten wieczór można już spisać na straty, i to jeszcze zanim się zaczął.٭Zdesperowany Pran łomocze do obłażącej niebieskiej bramy rezydencji.Otwiera mu czokidar.Przez mgnienie oka Pran widzi skąpany w księżycowej poświacie dziedziniec.Po chwili brama zamyka się z trzaskiem.Na widok Prana idącego ku niemu na chwiejnych nogach żebrak wybucha dzikim śmiechem przypominającym ryk zwierzęcia.Szeroko otwierając usta, odsłania niewiarygodnie czerwone gardło, które wygląda raczej jak jątrząca się rana.„Śliczny mały książę - śpiewa falsetem bajadery.- Spójrzcie na jego piękny strój! Spójrzcie, jak lśni jego sztylet, gdy przejeżdża obok nas!”.Pran ma zapłakaną i zakrwawioną twarz.Cuchnące ubranie wisi na nim w strzępach.Każda część ciała boli przy najmniejszym poruszeniu.Kpiarska piosenka doprowadza go do szału.Rzuca się naprzód i kopie miseczkę żebraka.Parę miedziaków rozsypuje się po ziemi.- Nie nakarmili cię? - pyta żebrak, uchylając się przed ciosem Prana.- Ty łajdaku! - burczy Pran przez łzy.- Taki już jestem - przyznaje żebrak.- Ty też, o ile dobrze pamiętam.- Jestem głodny! - woła Pran.- Może powinieneś spróbować gdzie indziej? - proponuje żebrak, przybrawszy teatralną minę dobrego wujaszka.Pran posyła mu wściekłe spojrzenie.Bardzo powoli żebrak podaje mu adres na bazarze jubilerów.- Idź tam, zrób, co ci każą, a dostaniesz jeść - radzi.- Niby dlaczego miałbym ci wierzyć?- Zrobisz, jak zechcesz.- Żebrak wzrusza ramionami.- Szczerze mówiąc, powinieneś być mi wdzięczny, że w ogóle z tobą rozmawiam.Z tym stwierdzeniem nie można polemizować.Pran smętnie opuszcza głowę.- Kłamiesz.Zrobią mi coś złego.Żebrak zastanawia się przez dłuższą chwilę.- Masz rację - mówi w końcu.- Skłamałem.- A widzisz! - Pran triumfuje.- Ale z drugiej strony - rozważa żebrak głośno - kto wie, czy nie kłamię teraz.- Jak to?- Nieważne.Odrobina filozofii.- Żebrak uśmiecha się od ucha do ucha, odsłaniając kostnicę spróchniałych zębów.Na nic zdają się krzyki ani pochlebstwa.Pranowi nie udaje się nic więcej z niego wyciągnąć.Żebrak drapie pokrytą strupami skórę.Wyłapuje wszy ze skołtunionych włosów.Posyła w stronę sprzedawców jedzenia, uprzątających swój towar, sprośne odżywki, jakie tylko ślina mu na język przyniesie.Jeden z nich szczerzy zęby w odpowiedzi.- Boże wszechmogący! - woła żebrak ni stąd, ni zowąd.- Zaiste, jesteś sprawiedliwy!Pran posyła mu miażdżące spojrzenie.- Powinieneś dziękować Bogu - tłumaczy żebrak.- Daje ci wspaniałą okazję.I przewróciwszy oczami, rzuca się energicznie w pył ulicy.Jednym wężowym ruchem zsuwa uschnięte kończyny do cuchnącego rynsztoka biegnącego skrajem ulicy, kuca i wydala z siebie imponującej wielkości kupę.Po skończonej operacji kładzie się na ziemi i zasypia.Rysy jego odrażającej gęby nabierają zdumiewającej łagodności i spokoju, który można by nawet nazwać szlachetnym.Pusty brzuch nie daje Pranowi zasnąć.Pran naciska go w różnych miejscach z nadzieją, że zapełni jakoś tę pustkę.Po pewnym czasie wstaje i rozgląda się za monetami, które wypadły z miseczki żebraka.Bez rezultatu.Pozostaje już tylko myszkowanie wokół zamkniętych straganów.Nie znajduje jednak nic, co by nie zostało zjedzone przez inne wygłodniałe dzieci albo sprytne bezpańskie psy, przekradające się ulicami w poszukiwaniu przekąski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]