[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robił to z wielkim rozmachem, bez namaszczenia, jak gdyby szybkimi ruchami wyładowywał komiśniaki.Cała sprawa zajęła mu kilka minut.Na stole konferencyjnym pozostał jeszcze tylko ostatni plik akt.- Wydaje mi się - oświadczył Boernes rzeczowym tonem - że ta część naszej pracy, którą nazwałbym "sektorem cywilnym", sprawi nam stosunkowo mało trudności.Tu wszystko jest do pewnego stopnia przejrzyste i łatwe do skorygowania.Właściwe komplikacje rozpoczną się prawdopodobnie tam, gdzie będziemy musieli przepuszczać przez nasze ręce resztki Wehrmachtu, jednostki porozsiewane, poukrywane lub też w całości się poddające.Ale w tej sprawie otrzymacie we właściwym czasie instrukcje specjalne.Amerykanie w swych żółtobrązowych mundurach bez odznak, których jednostajność ożywiały kolorowe szaliki, krawaty i koszule, wzięli do rąk przydzielone im paczki z aktami.Porozrywawszy opaski otworzyli teczki i zaczęli przerzucać dokumenty.Naprzód zapoznali się z leżącą na wierzchu mapą.Nowy teren ich działania był tu oznaczony z niezwykłą starannością i skrupulatnością czerwonym atramentem.Tak więc każdy wyciągnął swój "los".- A oto orzech - powiedział Boernes rzucając ostatnią paczkę z aktami Jamesowi I - jaki pan będzie miał do zgryzienia.Miejmy nadzieję, że nie połamie pan sobie na nim zębów; wydaje mi się, że ma pan świetne uzębienie i trawi pan doskonale.James II podniósł się spokojnie, wziął krzesło, przysunął je do Jamesa I, potem usiadł obok niego, pochylił naprzód dziecinną twarz, przypominającą księżyc w pełni, i odezwał się: - Zaczynaj "partnerze".James I uśmiechnął się gniewnie, rozdarł dwoma mocnymi ruchami rąk opaskę i wyciągnął mapę.- Kto wie - powiedział - jakie to będzie gniazdo pluskiew.Ale wykurzymy je w każdym razie - co, "pastorze"?- Zobaczymy, "partnerze" - odparł James II z dziewczęcą łagodnością.Jak można było stwierdzić bez trudu z załączników, nowy ich rejon działania obejmował niewielkie miasto, liczące około trzydziestu tysięcy mieszkańców.Dwa budynki koszarowe, zakład paliw syntetycznych, kilka baraków dla robotników, jeńców i żołnierzy.Formacje wojskowe: dywizjon zapasowy artylerii, obóz szkolenia łączności, batalion zapasowy piechoty.Komenda garnizonu.Partia: kierownictwo powiatowe, grupa miejscowa z tradycyjnym szerokim ogonem, Narodowosocjalistyczna, Związek Kobiet, Hitlerjugend, oddział SA.Niewiele nalotów, prawdopodobna obecność Volkssturmu.Opór możliwy.Ostatni rezultat głosowania: 97,2%.- Kupił pan już, "pastorze"?- Zdaje mi się, że tak - odrzekł James II i uśmiechnął się łagodnie.Możemy teraz zaczynać - powtórzył pułkownik Hauk i skinął głową na majora Hinrichsena.Po tych słowach oparł się lekko, prawie niepostrzeżenie, o brzozę.Wyglądał tak, jakby z pobłażliwością znosu nie po żołniersku łagodne powietrze wiosenne.Gruby Hinrichsen przyłożył z uroczystą miną rękę do stalowego hełmu.Po chwili mocnym krokiem wojownika udał się do swoich żołnierzy stojących w milczeniu.Raz jeszcze spojrzał badawczo na okolicę: na lewo las, którego kontury zacierały się w dali; na prawo zarośnięte krzakami wzgórze; przed nim szeroko rozpostarta kotlina.A za nią, w odległości około tysiąca metrów, skrzyżowanie dróg, na którym stały dwa amerykańskie czołgi.To był cel.- Pan major gotów do szlachtowania? - zapytał obok jakiś jasny głos.- Czy amok może się rozpocząć?Opasły Hinrichsen, pochłonięty pakowaniem za pas granatów ręcznych, spojrzał z niechęcią.Stał przed nim podporucznik artylerii Asch w stalowym hełmie, z pistoletem maszynowym w ręku.Miał taki wyraz twarzy, jak gdyby chciał jedynie złożyć komuś wizytę grzecznościową.- Co się stało? - zapytał Hinrichsen mocno niezadowolony.Widok tego rześkiego ptaszka wcale go nie cieszył.Uważał bowiem, że rzemiosło wojenne winno być uprawiane z powagą.- Czego pan tu chce?- Dotrzymać panu towarzystwa, panie majorze - powiedział uprzejmie podporucznik Asch.- Żeby panu nie było tak nudno podczas spaceru.- A bateria pańska, panie podporuczniku?- Będzie dobrze strzelała i beze mnie.- Pięknie - powiedział Hinrichsen ponuro - zobaczymy, kiedy pan zamknie swoją jadaczkę.- Po tych słowach przesunął o jedną dziurkę rzemień trzymający hełm stalowy.- Wszystko gotowe? - zapytał pułkownik takim głosem, jak by miał jedynie zamiar otworzyć rundkę pokera.- Gotowe! - zawołał Hinrichsen pakując pod pachę pistolet maszynowy.Pomacał swe ręczne granaty, poprawił hełm stalowy.Major obejrzał się raz jeszcze za siebie.W pobliżu pułkownika Hauka, dwa kroki za nim, stał porucznik Greifer i pocierał swoje łapska; za nim parkował naładowany samochód.O kilka metrów dalej tkwił przed swoim motocyklem bombardier Kowalski potężnie ziewając.Pozostała setka żołnierzy jego oddziału stała gotowa do walki, obładowana, ze zwisającymi ramionami, milcząca.Miało się wrażenie, że wojna ustawiła się raz jeszcze, by ją namalowano lub sfotografowano dla tygodniowej kroniki filmowej.Porucznik Greifer podniósł rakietnicę i wystrzelił w powietrze cienką, długą, syczącą smugę dymu.Prawie w tejże chwili rzygnęły z prawej strony dwa moździerze.Na skrzyżowaniu wystrzeliły grzyby dymu i błota.Bombardier Kowalski przestał ziewać, podniósł prawą rękę i rozstawił dwa palce na kształt litery V.Asch skinął mu głową, po czym nałożył hełm stalowy, przepasał się pistoletem maszynowym i stanął gotowy do skoku obok Hinrichsena.- Zdaje się, panie majorze, że obiecane ciężkie karabiny maszynowe rozpłynęły się w powietrzu.O działach piechoty też ani słychu, ani dychu.Czyżby nasze uszy już nie funkcjonowały, panie majorze?- A pańskie zafajdane działa, podporuczniku?- Będą strzelały, kiedy czołgi ruszą na nas, nie wcześniej.Ale przynajmniej naprawdę egzystują
[ Pobierz całość w formacie PDF ]