[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od strony baraków administracyjnych podjechał do pola star­towego samochód ciężarowy i zahamował tuż przed samolotem transportowym.Wyskoczył z niego człowiek w oficerskim płasz­czu i zaczął komenderować, jak gdyby się znajdował na kosza­rowym dziedzińcu: - Wysiadać! Zbiórka!- Mój mąż - powiedziała Lora Schulz zaskoczona.- Dzielny wojak - oświadczył pan admirał pełen szczerego entuzjazmu.- Wybitnie dzielny wojak.- I mnie się tak zdaje - powiedział komendant.Tylko Vierbein nie odezwał się ani słowem.Porucznik Schulz, rosły, barczysty, stał pośrodku pola starto­wego, jak widać, dokładnie świadom tego, ile na nim oczu spo­czywa.Zamierzał dać tym półżołnierzom z lotnictwa widowisko jak się patrzy, był przeświadczony, że spoglądają na niego z sza­cunkiem.Kierowca, z którego Schulz nie spuszczał oczu, obszedł wóz, odryglował tylną ścianką ciężarówki i opuścił ją.Żołnierze ze­skoczyli na ziemię, wytaszczyli swoje toboły i ustawili się przed Schulzem.Jeden z dwóch kaprali, w nowym, lśniącym jak re­flektor hełmie, dowodził drugim kapralem oraz dziesięcioma żoł­nierzami.Ustawiwszy ich podał komendę "na prawo patrz!" i za­meldował Schulzowi: - Dwóch podoficerów, dziesięciu szere­gowców.Ku bezgranicznemu zdumieniu Vierbeina kapralem składają­cym Schulzowi meldunek był Ruhnau.A drugi "braciszek sjamski", kapral Bartsch, stał w szeregu.Porucznik Schulz dotknął palcem czapki, ryknął "dziękuję" i zakomenderował "spocznij!" Potem powiedział: - Oczekuję więc od was, że mnie i memu dywizjonowi nie zrobicie w polu wstydu.A teraz jazda, wsiadać!Odwrócił się, jakby szukając czegoś.Żołnierze poumieszczali swe toboły w samolocie.Vierbein wiedział od razu, że to jego szuka Schulz wzrokiem.Wydawało się jednak, iż porucznik wca­le go nie widzi.Gapił się na swoją żonę, która z uśmiechem patrzyła gdzieś ponad jego głowę.Potem zauważył jego eksce­lencję pana admirała oraz komendanta lotniska.Schulz podszedł do obu oficerów, zasalutował, dostąpił zaszczy­tu uściśnięcia ich rąk.Po chwili powiedział:- Pozwoliłem sobie osobiście dostarczyć zarówno żołnierzy, jak i sprzęt.Sprawa jest nie tylko pilna, ale i ważna.- To się nazywa poczucie odpowiedzialności - pochwalił pan admirał.- Kiedy się o tym dowie pułkownik Luschke – zapewnił komendant - ucieszy się niewątpliwie.- Mam nadzieję - odparł z całą powagą porucznik Schulz.Potem podszedł do żony i zatrzymał się przed nią.- Kto cię tu sprowadził? - zapytał badawczo.- Oczywiście, jak zawsze, znowu ten Vierbein – powiedziała Lora Schulz.Porucznik parsknął i obrzucił żonę spojrzeniem przepojonym pogardą i groźbą.Machinalnie zaczął wygładzać fałdy płaszcza, chociaż ich wcale nie było.- Kapralu Vierbein - powiedział kołysząc się lekko w ko­lanach.Vierbein stanął przed nim w wyprężonej postawie.Nie mogąc znaleźć właściwych słów Schulz na razie spoglądał na kaprala ostro i znacząco.Vierbein przypuszczał, że jeszcze w ostatniej chwili spadnie na niego jakaś druzgocąca katastrofa.- Kapralu Vierbein - powiedział Schulz powtórnie i znowu zamilkł.Jego ekscelencja admirał nasłuchiwał z zainteresowaniem.Uważał porucznika za wielkiego wojaka, kaprala za dzielnego żołnierza, a przeżywany okres za doniosły.Nie bardzo podobał mu się tylko wódz naczelny.Ale: Niemcy ponad wszystko!Komendant udał, że musi zająć się samolotem, który miał za chwilę wystartować.Lora Schulz podeszła nieco bliżej, jak gdy­by zamierzała wziąć udział w dialogu między Schulzem i Vier­beinem.Kapral stał jak drzewo, w które zaraz uderzy piorun.Reflektory cięły ciemności nocy.Silniki samolotu huczały z senną regularnością.Żołnierze pełniący służbę na lotnisku po­ruszali się w żółwim tempie.Pilot rozmawiał krzykliwie z ja­kimś mechanikiem.Nie rozmawiali jednak o sprawach technicz­nych, wymieniali tylko między sobą adresy.- Kapralu Vierbein - odezwał się wreszcie porucznik Schulz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •