[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostaw to mnie.Alessan nie roześmiał się wtedy.Po chwili jednak skinął głową.Tylko na to czekając, rudowłosy Ducas i jego dwudziestu pięciu ludzi natychmiast wtopiło się w zbocza wzniesienia.Zanim Ygratheńczyk wysłał gwardię, banici ukryli się wśród janowca i wrzosu, w wysokiej trawie i wśród porozrzucanych drzew oliwnych i figowych, porastających teren między wzgórzami.Devin zmrużył oczy i wydało mu się, że widzi jednego z nich, ale nie miał pewności.- Na Morianę! - zawołał nagle ze wschodniego krańca wzniesienia Erlein di Senzio.- Znów nas odpycha!- To wytrzymajmy! - warknął Sandre.- Walczcie z nim! Zejdźcie głębiej!- Ja już nie mogę zejść głębiej! - wydyszał Sertino.Baerd zerwał się z kucek, wpatrując się w czarodziejów.Zawahał się, targany przez chwilę niepewnością, po czym szybko do nich podszedł.- Sandre, Erleinie? Słyszycie mnie?- Oczywiście.- Po przyciemnionej twarzy Sandre spływał pot.Wciąż patrzył na wschód, lecz jego wzrok był rozmyty, skierowany do wewnątrz.- A więc zróbcie to! Zróbcie to, o czym mówiliśmy.Jeśli on wszystkich was odpycha, musimy spróbować, bo inaczej wszystko na nic!- Baerdzie, oni mogą.- Erlein z trudem wypowiadał słowa.- Nie, on ma rację! - przerwał mu Sertino.- Musimy spróbować.On jest.za silny.Pójdę za wami dwoma.wiem, dokąd dotrzeć.Do roboty!- Trzymajcie się więc mnie - powiedział Erlein osłabłym głosem.- Trzymajcie się mnie.W dole rozległy się nagle wołania, a potem przeraźliwe krzyki.Nie dochodziły z pola bitwy, lecz z terenu leżącego na północ od nich.Wszyscy oprócz czarodziejów błyskawicznie odwrócili się w tamtą stronę, żeby zobaczyć, co się dzieje.Ducas zatrzasnął pułapkę.Jego zaczajeni banici raz po raz zasypywali Ygratheńczyków deszczem strzał.Padło pół tuzina, ośmiu, dziesięciu atakujących, lecz Królewscy Gwardziści Ygrathu mieli na sobie zbroje nawet w czasie upału i większość z nich parła dalej.Poruszali się mimo obciążenia z przerażającą zręcznością, zbliżając się do rozsypanych ludzi Ducasa.Devin zobaczył, jak trzej z nich, którzy już upadli, znowu się podnoszą.Jeden wyciągnął strzałę z ramienia i szedł, potykając się, naprzód, niezłomnie dążąc ku szczytowi wzniesienia.- Niektórzy na pewno mają łuki.Musimy osłonić czarodziejów - rzucił Alessan.- Wszyscy, którzy mają jakieś tarcze, do mnie!Pół tuzina pozostałych na wzgórzu ludzi rzuciło się w jego kierunku.Pięciu miało prowizoryczne tarcze z drewna lub skóry; szósty, mężczyzna może pięćdziesięcioletni, kuśtykał za nimi na chromej stopie, trzymając w ręku jedynie stary, wyszczerbiony miecz.- Mój książę - powiedział - ja jestem dla nich wystarczającą tarczą.Twój ojciec nie pozwolił mi udać się na północ nad Deisę.Nie odmawiaj mi teraz po raz drugi.Mogę stanąć w imieniu Tigany między nimi i każdą strzałą.Devin dostrzegł na wielu twarzach wyraz oszołomienia i przestrachu: padła nazwa, której ludzie nie mogli usłyszeć.- Ricaso - zaczął Alessan, rozglądając się dokoła.- Ricaso, nie musisz.Nie powinieneś nawet tu przychodzić.Mogłeś w inny sposób.- Książę przerwał.Przez chwilę wydawało się, że odrzuci propozycję tego mężczyzny tak, jak zrobił to kiedyś jego ojciec, ale nie powiedział już nic więcej, skinął tylko głową i odszedł.Kulawy człowiek oraz pięciu pozostałych natychmiast otoczyło czarodziejów obronnym kręgiem.- Rozproszyć się! - rozkazał Alessan reszcie swoich ludzi.- Obsadzić północną i zachodnią stronę wzgórza.Catriano, Alais - obserwujcie południe na wypadek, gdyby komuś z nich udało się nas obejść od tyłu.Strzelajcie do wszystkiego, co się ruszy!Devin popędził z mieczem w ręku na północno-zachodnią krawędź wzgórza.Wokół niego rozbiegali się w wachlarz inni.Obejrzał się i aż wstrzymał oddech z wrażenia.Ludzie Ducasa walczyli zażarcie na nierównym terenie z Ygratheńczykami i chociaż nie oddawali pola, zabijając gwardzistę za każdego swego poległego, oznaczało to, że jednak giną.Ygratheńczycy byli szybcy, doskonale wyszkoleni i zawzięci.Devin zobaczył, jak ich dowódca, rosły, niemłody już mężczyzna rzuca się na jednego z banitów i powala go na ziemię uderzeniem swej tarczy.- Naddo! Uważaj!Rozpaczliwy krzyk, nie wołanie.Głos Baerda.Devin odwrócił się błyskawicznie.W połowie drogi na następne wzgórze Naddo właśnie pokonał Ygratheńczyka i walcząc, wycofywał się do kępy krzaków, w których schronił się Arkin i dwóch innych ludzi.Nie zauważył mężczyzny, który obszedł go daleko od wschodu i pędził teraz na niego z tyłu.Biegnący Ygratheńczyk nie widział strzały, która go trafiła.Wypuścił ją z wierzchołka wzniesienia Baerd di Tigana, wkładając w jej lot całą siłę ręki i wieloletnie ćwiczenia.Daleko, niewiarygodnie daleko od niego Ygratheńczyk stęknął i upadł ze strzałą w udzie.Naddo odwrócił się na ten odgłos, zobaczył wroga i dobił go szybkim ciosem miecza.Spojrzał na wzniesienie, dostrzegł Baerda i pomachał mu w podziękowaniu.Wciąż machał ręką wysoko uniesioną do przyjaciela, którego opuścił, będąc chłopcem, kiedy ygratheńska strzała ugodziła go w pierś.- Nie! - zawołał Devin z gardłem ściśniętym żelazną dłonią żalu.Spojrzał w kierunku Baerda, który patrzył na Naddo szeroko rozwartymi oczyma.W chwili, kiedy Devin postąpił ku niemu, usłyszał szelest i stęknięcie, a zaraz potem przeraźliwy krzyk Alais z tyłu:- Uważaj!Odwrócił się i zobaczył pierwszego z pół tuzina pędzących pod górę Ygratheńczyków.Nie miał pojęcia, jakim sposobem dostali się tu tak szybko.Wywrzasnął drugie ostrzeżenie dla innych i rzucił się do przodu, by dopaść pierwszego mężczyznę, zanim ten osiągnie szczyt wzgórza.Nie udało mu się.Ygratheńczyk trzymał się pewnie na nogach, w lewej ręce dzierżąc tarczę.Pędząc na niego, próbując odrzucić go w dół zbocza, Devin z całej siły zamachnął się mieczem.Trafił z brzękiem w metalową tarczę, od czego prawie zdrętwiała mu ręka.Ygratheńczyk ciął prosto w przód.Devin zobaczył zbliżające się ostrze i rozpaczliwie rzucił się w bok.Poczuł nagle rozdzierający ból - miecz ciął go po żebrach.Nie zwracając uwagi na ranę, przypadł do ziemi i jednym silnym ruchem uderzył w nieosłonięte zgięcie kolana Ygratheńczyka.Poczuł, jak miecz głęboko wchodzi w ciało.Mężczyzna krzyknął i runął bezradnie w przód, ale nawet padając, próbował jeszcze raz ugodzić mieczem Devina.Mimo oszołomienia bólem Devin odtoczył się błyskawicznie na bok.Wstał, chwiejąc się na nogach i trzymając za rozcięty bok.Zdążył jeszcze zobaczyć, jak rozciągniętego na ziemi Ygratheńczyka zabija jednym uderzeniem miecza w kark Alais bren Rovigo.Devinowi wydało się, że zaznał wtedy pośród rzezi chwili nadprzyrodzonego spokoju.Spojrzał na Alais, na jej czyste, łagodne, błękitne oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]