[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie one są? - dopytywał się Mat.- To jest ważne! Znajdą się w niebezpieczeństwie, jeśli nie uda mi się ich znaleźć.- Nie rozumiesz - powiedziała cicho.- Nie jesteś stąd.Wysocy Lordowie.- Nie dbam o żadnych.- Mat zamrugał i spojrzał na Thoma.Bard zdawał się marszczyć brwi, jednak kaszlał jednocześnie tak ciężko, że nie można było mieć pewności.- Co mają wspólnego Wysocy Lordowie z moimi przyja­ciółmi?- Po prostu nie.- Nie powtarzaj mi ciągle, że nie rozumiem! Zapłacę za informację!Wbite w niego oczy Matki Guenny rozjarzyły się gnie­wem.- Nie biorę pieniędzy za.! - Skrzywiła się gwał­townie.- Prosisz, żebym powiedziała ci o rzeczach, o któ­rych przykazano mi nie rozpowiadać.Czy wiesz, co się ze mną stanie, kiedy tak zrobię, a ty wydasz moje imię? Na początek stracę język.Potem pozostałe części ciała, zanim wreszcie Wysocy Lordowie zawieszą na haku to, co ze mnie pozostanie, abym wrzeszczała przez ostatnie godziny swego życia, pozostałym ku przestrodze.A to i tak nie pomoże tym młodym kobietom, ani to, że ci powiem, ani moja śmierć!- Obiecuję, że nigdy nikomu nie wydam twego imie­nia.Przysięgam to."I dotrzymam tej obietnicy, stara kobieto, jeśli tylko po­wiesz mi, gdzie, do diabła, one są!"- Proszę.One są w niebezpieczeństwie.Wpatrywała się w niego badawczo przez dłuższy czas, zanim skończyła, miał wrażenie, że zna każdy szczegół j ego życia.- Skoro tak przysięgasz, powiem ci.Ja.lubiłam je.Ale i tak nie możesz już nic zrobić.Spóźniłeś się, Matrimie Cauthon.Spóźniłeś się o blisko trzy godziny.Zabrano je do Kamienia.Przysłał po nie sam Wysoki Lord Samon.­Potrząsnęła głową, jakby szok, który przeżyła, przepełnił ją rozpaczą i grozą.- On przysłał.kobiety, które potrafiły przenosić Moc.Ja sama nie mam nic przeciwko Aes Sedai, ale to jest wbrew prawu.Prawu ustanowionemu przez sa­mych Wysokich Lordów.Jeżeli nawet są w stanie złamać każde inne prawo, tego nie złamaliby nigdy.Dlaczego Wy­soki Lord wysłał z taką misją Aes Sedai? Dlaczego w ogóle zależało mu na tych dziewczętach?Mat omalże nie wybuchnął śmiechem.- Aes Sedai? Matko Guenno, przez ciebie poczułem serce w gardle, a może i wątrobę.Jeżeli przyszły po nie Aes Sedai, to nie ma się czym martwić.One trzy również za­mierzają zostać Aes Sedai.Nie, żeby mi się to szczególnie podobało, ale jeśli tego.Jego uśmiech zniknął, gdy spostrzegł jak zdecydowanie potrząsnęła głową.- Chłopcze, te dziewczęta walczyły jak morskie lwy schwytane w sieć.Czy one zamierzają zostać Aes Sedai, czy nie, te, które je zabrały, traktowały je niczym brudy wypompowane z zęzy.Przyjaciele nie zadają sobie takich ran.Poczuł, jak coś wykrzywia mu twarz."Aes Sedai zrobiły im krzywdę? Co to znaczy, na Światłość? Przeklęty Kamień.W porównaniu z nim, dostanie się do Pałacu w Caemlyn przypomina wejście na strych szo­py! Niech sczeznę! Stałem tutaj w deszczu i patrzyłem na ten dom! Niech sczeznę, za to, że jestem takim Światłością oślepionym głupcem!"- Jeżeli złamiesz sobie rękę - powiedziała Matka Guenna - nastawię ją i przyłożę okład, ale jeśli zburzysz mi ścianę, wypruję ci flaki niczym czerwonej rybie!Zamrugał, potem spojrzał na swoją pięść, na otarte kły­kcie.Nawet nie zdawał sobie sprawy, że uderza w ścianę.Masywna kobieta ujęła jego dłoń w silny uchwyt, ale palce, którymi zbadała skaleczenia, były nadspodziewanie delikatne.- Niczego sobie nie złamałeś - mruknęła po chwili.Oczy, którymi na niego patrzyła, były równie łagodne.­Wygląda na to, że naprawdę ci na nich zależy.Na jednej z nich, przynajmniej, jak przypuszczam.Jest mi przykro, Macie Cauthon.- Nie powinno - odparł zdecydowanie.- Przynaj­mniej teraz wiem, gdzie one są.Wyłowił z kieszeni swe ostatnie dwie złote korony an­dorańskie i wcisnął w jej dłoń.- To za lekarstwa dla Thoma i za informacje o dziew­czynach.- Pchnięty nagłym impulsem pocałował ją szyb­ko w policzek i uśmiechnął się.- A to za mnie.Zaskoczona, dotknęła policzka, nie potrafiąc się zdecy­dować, czy patrzeć na monety, czy na niego.- Wydostać je, powiadasz.Tak po prostu.Z samego Kamienia.- Nagle szturchnęła go w żebra palcem twar­dym jak gałąź drzewa.- Przypominasz mi mojego męża, Macie Cauthon.On był tak zapamiętałym głupcem, że po­trafił wpłynąć w samą paszczę sztormu i również przy tym się śmiał.Niemalże potrafię sobie wyobrazić, jak ci się uda­je.Nagle zobaczyła jego ubłocone buty, najwyraźniej po raz pierwszy zwróciła na nie uwagę.- Zabrało mi sześć miesięcy nauczenie go, by nie wchodził w zabłoconych butach do mego domu.Jeżeli wy­dostaniesz te dziewczyny, wszystko jedno, która wpadła ci w oko, będzie przeżywała ciężkie chwile, próbując cię na­uczyć porządku.- Jesteś jedyną kobietą, która potrafiłaby tego dokonać - powiedział z uśmiechem, który stał się jeszcze szerszy na widok jej rozjarzonych oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •