[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu płaszcz swój, cały czarny, miała czas zerwać z ramion z pomocą Rajmunda i czerwonąjego podszewką osłonić ramiona tak, że gdy drugą stroną wybiegła na rynek, nikt w niej już pierwszegonie mógł poznać zjawiska.Zakliką na próżno ją wstrzymywać usiłował, znała dobrze z lat dawnych tego rodzaju maskaradowejarmarki i ich obyczaje, biegła więc wprost tam, gdzie Denhoffową znalezć się spodziewała.W trzechstraganach naprzeciwko ratusza ustawionych, z których średni przystrojony był na wzórneapolitańskich Aqua fre-sca w wieńce z cytryn i pamarańcz, siedziały panie: Pociejowa, przy którejsłużbę odprawiał, z gitarą na wstążce, stojący przy niej hrabia Friesen, pani marszałkowa Bielińska,ubrana za wenecjankę, przy której stał na straży Montargon, i pani Denhoff w neapolitańskich kobietstroju, cała okryta klejnotami.Była to maleńka kobiecinka.mlodziuchna.z twarzą wielce zmęczoną, naktórej miejsce rumieńca zastępowały róż i bielidło, z melancholicznym wyrazem, zle ukrywającymfiglarność ł pustotę.Budkę jej otaczała młodzież, a najbliżej kręcił się Besenval, francuski poseł, któryją dowcipami do śmiechu tłumionego pobudzał.Cosel udało się stanąć tak z boku, że się jej dobrze mogła przypatrzeć, a spod maski pogardliwe widaćbyło i gniewne zarazem oczy.Jakby czując ten wzrok na siebie zwrócony, Denhoffową wstrząsnęła się ipochyliła nieśmiało w tę stronę.Cosel wyciągnęła rękę cudnych, arystokratycznych kształtów poszklankę limoniady, którą Denhoffową częstowała.- Piękna gosposiu - rzekła głosem, w którym drgało wzruszenie - zlitujże się nad spragnioną.nieproszę o jałmużnę, wiem, że sobie za wszystko płacić każesz.Pokazała w palcach sztukę złota.Denhoffowa, jakby przeczuwając jakąś grozbę, drżącą ręką rozlewającą się podała szklankę.- Słówko jeszcze - rzekła Cosel przysuwając się do jej ucha.- Spojrzyj na mnie.To mówiąc odjęła tak maskę, że tylko Denhoffowej mogły być na chwilę widoczne jej rysy twarzy.- Spojrzyj na mnie, wraz sobie te rysy w pamięci: jest to twarz nieprzyjaciółki, której przekleństwościgać cię będzie, pło chą zalotnicę, aż na łożu śmierci.Przypatrz się mi: jest to ta, której się lękałaś,którą chciałaś osadzić w więzieniu, którą pozbawiłaś serca króla, która cię dzień i noc przeklina.Pamiętaj! że ciebie gorszy los czeka: ja odchodzę czysta, zdradzona, nie winna, ty wyjdziesz stądzbrukana i sponiewierana, bez czci, jak ostatnia z ostatnich.Chciałam cię widzieć i powiedzieć ci tosłowo, choćbym je życiem miała przypłacić, i rzucam ci w twarz nim: jesteś nikczemna, jesteś podła!Denhoffowa przelękniona pochyliła się ł zaczęła mdleć, około straganu zrobiła się wrzawa i ścisk, królnadbiegał, Cosel wyśliznęła się zręcznie i wraz z Zakliką pobiegła w małą, boczną uliczkę.Poza sobą słyszeli zmieszane głosy, tłumnie cisnące się fale ludu i krzyki, i nawoływania żołnierzy.Zakliką ściskał w ręku pistolet, który pod płaszczem trzymał, Cosel biegła przed nim żywo.Coraz mniejwyrazna ścigała ich wrzawa, która się zmieniła w jakieś mruczenie i szum głuchy.Na sąsiednich,większych ulicach przebiegały konne patrole, powozy i jezdzcy przelatywali je żywo, znając jednaknajmniejszy zakąt miasta Zakliką mógł bezpiecznie przeprowadzić Cosel do bramy miasta.Nanieszczęście, nim do niej dojść mogli, przyszedł rozkaz z zamku, ażeby wrota wszystkie pozamykać iżadnej nie wypuszczać kobiety.Na drodze już usłyszeli o tym rozmawiające panie, które wyjechaćchciały, a którym nie dozwolono z miasta się ruszyć do jutra.Zakliką zasłyszawszy to pobiegł do nich ispytał, czy ten rozkaz stosował się także do mężczyzn.- A! nie - zawołała jakaś rezolutna pani śmiejąc się - królowi tancerek pewnie zabrakło,więc nas tu chcą gwałtem na noc zatrzymać.Cosel zmieniwszy płaszcz swój znowu czarną stroną,dotąd dosyć się szczęśliwie w cieniu domów potrafiła przesuwać, dalej jednak niesposób było w tymstroju iść.gdyż kobiet nie puszczano, a twarz i postawa Cosel nazbyt znane były: każdy oficer mógł sięjej domyślić.Zaklika, któremu każda chwila wydawała się wiekiem, pociągnął za sobą Cosel do Lehmanna.Zabawaw zamku ręczyła za to, iż tam teraz pusto było, w istocie stary bankier sam siedział ze swą rodziną,gdy weszli po cichu i Zaklika zażądał co najprędzej jakiegokolwiek ubioru męskiego dla Cosel.Lehmannpochwycił, co miał pod ręką: płaszcz czarny i trójgraniasty kapelusz nie pierwszej mody.Zmimowolnym, pełnym boleści uśmiechem jakimś hrabina narzuciła na siebie te suknie.Lehmann,blady, wypuścił ich tylnymi drzwiami.U wrót, które z dala już widać było, parą latarni oświecone,stało mnóstwo żołnierstwa, trabantów kilku na koniach, oficerowie pozsiadawszy z nich przechadzali sięwzdłuż drogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]