[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem twoją matką."Ale nie zrobiła tego.Czemu miała niszczyć jego spokój?Pod koniec lutego Margaret pojechała z San Francisco napółwysep Monterey.Na wszelki wypadek trzymała podsiedzeniem pięciostrzałowy pistolet, ale nikt jej nie zaczepił,choć raz musiała stanąć, by zmienić oponę.W Carmeldopytała się o stojący nad brzegiem morza dom Nellie.Zastała ją przy pracy - pisarka miała na sobie pobrudzonąołówkiem bluzkę z podwiniętymi rękawami i rozpiętymkołnierzykiem.- Proszę mi wybaczyć tę nie zapowiedzianą wizytę -powiedziała Margaret, witając się z Nellie.- Nie ma tutelefonu, nie mogłam więc uprzedzić pani o swoimprzyjezdzie. Przez chwilę Nellie wydawała się niemile zaskoczona, alezaraz twarz jej rozchmurzyła się.- Proszę wejść, panno Leslie.Znam panią.Widziałampani ostatni film: Broncho Bill i sierota.Bardzo mi siępodobał.- Dziękuję, to miło z pani strony.- Te filmy cieszą się niebywałą popularnością.- Ameryka kocha Billa.W domku pachniało świeżo parzoną kawą.Nelliewskazała Margaret oświetlony słońcem stół.Jego blat zasłanybył kartkami papieru.- Pisałam właśnie artykuł dla Williama Hearsta.Rzadkoteraz dla niego pracuję, ale on kupuje wszystko, co napiszę.Jego redaktorzy ciągle przysyłają mi błagalne listy.Pragną,bym znów zajęła się pisaniem do gazety.Ale ja robię to tylkood czasu do czasu.- Jest pani sławną pisarką.Nie potrafię wyrazić, jakbardzo podobają mi się Miliony Huntworthy'ego.- Dziękuję.- Nellie poprawiła leżące na sofie poduszki.-Proszę usiąść.- Wymieniły już powitalne grzeczności i terazciemne oczy Nellie z ciekawością spoczęły na gościu.- Czy mogłybyśmy przespacerować się plażą? - spytałaMargaret.- Słyszałam, że jest tu bardzo pięknie.Dotąd jednaknigdy nie miałam szczęścia odwiedzić Carmelu.- A więc teraz ma pani okazję - powiedziała Nelliesięgając po szal.- Wciąż jednak nie wiem, co panią do mniesprowadza, panno Leslie.- Przyjechałam, żeby porozmawiać z panią o mężczyznie,na którym obu nam zależy.O Macku Chansie.Poszły na plażę tą samą drogą, którą niegdyś Nellieprzemierzała z Mackiem.Tego popołudnia morze wyglądałojeszcze piękniej niż zwykle: od granatowej wody odcinały siębiałe grzbiety fal, migoczące w świetle słonecznym.Nellie usiadła na kłodzie wyrzuconej na brzeg przez fale.Wsparłapodbródek na dłoni i zapatrzyła się w morze.Słony wiatrtargał jej proste, ciemne włosy.- Faktycznie, panno Leslie, powinnam zacząć inaczejmyśleć o Macku, ponieważ bardzo się zmienił.- Ale to właśnie Mack zachęcił mnie do pracy w Essanay".Nigdy też nie uważał, że powinnam zczegokolwiek rezygnować tylko dlatego, że jestem kobietą.Na ustach Nellie pojawił się lekki uśmiech.- Widocznie postępuje odmiennie z różnymi ludzmi.- Sądzę, że panią traktuje w sposób szczególny.Jest panijedyną osobą, na której mu naprawdę zależy.Wyjąwszy syna.Ale on odszedł od niego.- Czemu pani to robi? Czemu pani go broni?- Ponieważ go kocham.- Pani.- Kocham go.Prawdopodobnie równie mocno jak pani.- Ależ ja absolutnie nie.Urwała nagle, zasłaniając twarzdłońmi.- Do diabła! Oczywiście, że go kocham.Margaret uśmiechnęła się.- A więc tym bardziej powinno pani zależeć nawyjaśnieniu wszystkich nieporozumień - powiedziałałagodnym, współczującym głosem.- Mack nigdy nie pytał mnie o mojego gościa z PółnocnejKalifornii.Odjechał przygnębiony i pełen podejrzeń.- To człowiek impulsywny.Często robi coś bezzastanowienia.Ale czy to znaczy, że ma go pani wykreślić zeswego życia? Jeśli to pani uczyni, bardzo się na pani zawiodę.- Widzę, że należy pani do osób wyjątkowo szczerych -Nellie zagryzła wargi.- Ja także.Czasami szczerość możejednak bardzo zaboleć. - Oczywiście - zgodziła się Margaret.Uznała, iż Nelliejest bardzo zagubiona, niepewna siebie i że przydałby się jejjakiś wstrząs.- Wkrótce muszę odjechać.Zanim jednakopuszczę to miejsce, chcę, żeby zrozumiała pani jedną rzecz:nie jestem altruistką.Bez wahania zabrałabym pani Macka,gdybym tylko mogła mieć nadzieję, że mi się to uda.Alewiem, że on nie odwzajemnia moich uczuć.Pogodziłam się ztym.Mack kocha tylko panią.A ludzie, którym tak bardzo nasobie zależy, powinni być razem.- To brzmi rozsądnie.Ale nie jest mi łatwo przyznawaćsię do błędów.- On mówił to samo.- No i mamy impas.- Nellie popatrzyła na nią bezradnie.- Z pani wyboru.- Z mojego wyboru?- Tak, tak właśnie uważam.Jest rok 1911, panno Ross.Minęło już sporo czasu, odkąd pani i Mack spotkaliście się poraz pierwszy.To wspaniały mężczyzna, pomimo wszystkichswoich wad, które akurat w tej chwili uważam za mało istotne.Ale żaden mężczyzna taki jak Mack nie spędzi reszty życiasamotnie.W końcu znajdzie inną kobietę.Albo, co bardziejprawdopodobne, ona znajdzie jego.Będzie podziwiała go iadorowała, a jemu będzie to odpowiadać.Zmęczonysamotnością odpowie na jej zaloty.Jeśli zaś poślubi kogośinnego niż pani, wyniknie z tego tragedia.- Ale co ja mogę zrobić? - wykrzyknęła ze łzami woczach Nellie.- Kiedy byłam mała, panno Ross, moja rodzina mieszkaław sąsiedztwie pewnego bardzo zamożnego farmera, któryzasadził w swej posiadłości wiele płaczących wierzb.Kochałam je [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •