[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostre kości cięły mu skórę, lecz wdrapywał się, czując wstręt, przerażenie i podziw.Kolejny ptak runął ku niemu.Szpony wielkości dłoni wbiły się w ramię Cienia.Cień wyciągnął rękę, próbując chwycić pióro w skrzydle ptaka - jeśli bowiem wróci do swego plemienia bez pióra ptaka gromu, okryje się hańbą; nigdy już nie zostanie mężczyzną - lecz ptak umknął w górę i poszybował z wiatrem.Cień wspinał się dalej.Tych czaszek muszą być tysiące - pomyślał.- Tysiące tysięcy.I nie wszystkie należały do ludzi.W końcu stanął na szczycie iglicy.Wielkie ptaki, ptaki gromu, powoli krążyły wokół, szybując na falach burzy, lekko kołysząc skrzydłami.Usłyszał głos, głos człowieka-bawołu, nawołujący w szumie wiatru, mówiący, do kogo należały czaszki.Wieża zakołysała się.Największy ptak, o oczach oślepiających, błękitnobiałych niczym błyskawica, runął ku niemu z ogłuszającym grzmotem.Cień zaczął spadać.Spadać w dół do stóp wieży czaszek.Zadźwięczał telefon.Cień nie miał nawet pojęcia, że go podłączył.Oszołomiony podniósł słuchawkę.- Co do kurwy?! - krzyknął Wednesday; Cień nigdy jeszcze nie słyszał w jego głosie podobnej wściekłości.- Co do pieprzonej kurwy nędzy wyprawiasz?!- Spałem - odparł Cień.- Jak myślisz, czemu do jasnej cholery upchnąłem cię w tej dziurze Lakeside, skoro robisz tyle zamieszania, że nawet trup to usłyszał?- Śniłem o ptakach gromu.- powiedział Cień.- I wieży, czaszkach.- Czuł, że powinien przypomnieć sobie ów sen, że to bardzo ważne.- Wiem, o czym śniłeś.Do diabła, wszyscy doskonale wiedzą, o czym śniłeś.Chryste Panie! I po co ja cię ukrywam, skoro wszem i wobec ogłaszasz swą obecność.Cień milczał.Po drugiej stronie zapadła cisza.- Będę u ciebie rano - oznajmił Wednesday zmęczonym głosem, jakby uszedł z niego cały gniew.- Jedziemy do San Francisco.Kwiaty we włosach nie są wymagane.Odłożył słuchawkę.Cień odstawił telefon na dywan i usiadł sztywno.Była szósta rano.Na zewnątrz wciąż panowała ciemność.Wstrząsany dreszczami wstał z kanapy.Słyszał wiatr, pędzący ze skowytem po zamarzniętym jeziorze, i czyjś bliski płacz, oddalony zaledwie o grubość ściany.Był pewien, że to Marguerite Olsen.Płakała cicho, boleśnie, bez końca.Cień poszedł do łazienki, wysikał się, po czym wrócił do sypialni i zamknął drzwi, odcinając się od pobliskiego płaczu kobiety.Na dworze wiatr wył i zawodził, jakby on także szukał straconego dziecka.***San Francisco w styczniu okazało się niezwykle ciepłe, tak ciepłe, że na karku Cienia zebrał się pot.Wednesday miał na sobie granatowy garnitur i okulary w złotej oprawie.Wyglądał w nich jak prawnik z przemysłu rozrywkowego.Szli razem Haight Street.Uliczni ludzie - żebracy, oszuści - obserwowali ich uważnie.Nikt nie wystawił w ich stronę papierowego kubka z monetami.Nikt o nic nie prosił.Wednesday zaciskał szczęki.Cień natychmiast dostrzegł, że tamten wciąż się wścieka.Nie zadawał zatem pytań, gdy rano pod jego dom podjechał czarny Lincoln.W drodze na lotnisko nie rozmawiali.Potem z ulgą odkrył, że Wednesday ma miejsce w pierwszej klasie, a on z tyłu, w ekonomicznej.Było późne popołudnie.Cień, który od czasów dzieciństwa nie odwiedzał San Francisco i oglądał je tylko jako tło akcji filmów, ze zdumieniem odkrył, że miasto wydaje mu się niezwykle znajome.Zachwycała go barwa i wyjątkowe kształty drewnianych domów, stromizna wzgórz, wrażenie niezwykłości.- Trudno uwierzyć, że to ten sam kraj, w którym leży Lakeside - powiedział głośno.Wednesday spojrzał na niego nieprzychylnie.- Bo tak nie jest.San Francisco nie leży w tym samym kraju, co Lakeside.Podobnie jak Nowy Orlean i Nowy Jork, czy Miami i Minneapolis.- Naprawdę? - spytał łagodnie Cień.- O, tak.Mają pewne wspólne elementy kulturowe - pieniądze, rząd federalny, rozrywkę - to bez wątpienia ta sama ziemia - lecz jedyną rzeczą dającą złudzenie wspólnoty są dolary, The Tonight Show i Mc Donald’s.- Zbliżali się do parku.- Bądź miły dla damy, której składamy wizytę.Ale nie nazbyt miły.- Spokojnie - rzucił Cień.Weszli na trawę.Młoda dziewczyna, mająca najwyżej czternaście lat, o włosach ufarbowanych na zielono, pomarańczowo i różowo, wpatrywała się w nich uważnie.Siedziała obok psa - kundla - zamiast na smyczy uwiązanego na kawałku sznurka.Wyglądała na jeszcze głodniejszą niż jej pies, który szczeknął na nich i zamachał ogonem.Cień dał dziewczynie dolara.Przez chwilę przyglądała mu się, jakby nie wiedziała, co to.- Kup za to żarcie dla psa - zaproponował.Skinęła głową i uśmiechnęła się promiennie.- Powiem brutalnie - ciągnął Wednesday.- Musisz bardzo uważać na swe zachowanie przy owej damie.Mógłbyś jej się spodobać, a to by było bardzo niedobrze.- To twoja dziewczyna czy coś w tym stylu?- Nie, na wszystkie plastikowe zabawki w Chinach - odparł tamten pogodnie.Jego gniew zniknął.A może Wednesday zainwestował go na przyszłość? Cień podejrzewał, że to właśnie gniew napędza jego silnik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •