[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lepiej więc zostać tu na noc - powiedział pułkownik.Drogę ostrzeliwał snajper.Maggie miała wyrzuty sumienia.Jeśli nie wróci na Comfort wieczorem, Mac może mieć kłopoty.Wyznała całą prawdę Shepherdowi.Zeszła na ląd mając tylko rozkaz ustny.- Nie chcę wydawać rozkazów cywilom.Sama to rozważ, Maggie.To, co przed chwilą powiedział ci pułkownik, możesz mieć na piśmie.Kusiło ją, żeby zostać, ale powtórzyła, że woli wracać.Nawiasem biorąc, nigdy kobieta-reporter nie nocowała wśród żołnierzy frontowej dywizji piechoty morskiej.Shepherd się uśmiechnął.- W to także nie wierzę - rzekł.- Może jednak - odparła - nie byłoby fair wystawiać kierowcy Marines na ostrzał snajperów tylko dlatego, żeby się ustrzec przed docinkami.- Ja także sądzę, że to nie byłoby fair - powiedział ubawiony Shepherd.Tej nocy spała w polowym biurze generała, to znaczy w namiocie.Zbudziła się zmartwiona, że to już jasny dzień.Zjadłszy pośpiesznie śniadanie, dowiedziała się, że na froncie zraniono ośmiu Marines, są w stanie krytycznym, i że właśnie za chwilę pojedzie tam jeep-sanitarka z zaopatrzeniem dla polowego szpitala.Pomna przestrogi otrzymanej od fotografa-weterana, że nigdy ma nie prosić o pozwolenie na cokolwiek, wskoczyła na tylne siedzenie.- Jedziesz z nami? - spytał zaskoczony oficer marynarki wojennej.- Jeśli mnie nie wyrzucicie.- Myślę, że nie wyrzucimy.Tak oto Maggie wyruszyła na front, w otoczeniu czterech ciężko zbrojnych Marines.Spełniało się marzenie.Jeep wspinał się na niewysokie wzgórze i zaraz za pierwszym zakrętem natknął na tarasującą drogę lufę czołgu.Kierowca jeepa nie zamierzał zwalniać, machnął tylko ramieniem.Z wieżyczki czołgu machnęło drugie ramię.Lufa plunęła ogniem i uniosła się dokładnie w chwili, gdy przelatywał pod nią bezpiecznie szalony jeep.Chwilę później Maggie usłyszała z tyłu kolejny strzał.Załoga czołgu nie wypadała z rytmu kanonady.Niewiele było tam do oglądania, z wyjątkiem pochylonych nad drogą drzew, ale łoskot bitwy narastał nieustannie.Lunch zjedli na chybcika w jakiejś rozwalonej wsi.Maggie snuła domysły, co się stało z jej mieszkańcami.Oficer powiedział: - Rzeczywiście, przerobiliśmy ją na miazgę.Ruszyli naprzód, Maggie wyjęła aparat.Nie było ludzi, a tylko martwe kurczaki, psy, szczury.Zniszczenie tak doszczętne, że nie mogli znaleźć miejsca nadającego się na punkt sanitarny, nie mówiąc już o polowym szpitalu.Pół godziny stracili na wyszukanie budynku o czterech nienaruszonych ścianach.Zajrzał do środka medyk.- Pusty! - krzyknął.Szukali dalej.Maggie się niecierpliwiła.Dzień prawie dogasał, a ona jeszcze nie widziała frontu.- Czy zobaczymy go jutro? - spytała.Rozbawiła ich.- Przecież jesteśmy na nim - odparł dowódca.- Od chwili, kiedyśmy minęli czołg, nie jesteś już poza frontem.- Ostrzegł ją, żeby w swoich doniesieniach nie wspominała, że przekroczyła linię frontu o kilka mil.- Po tych wszystkich zawijasach, jakieśmy wykonali, przypuszczalnie nie wjechaliśmy na Ziemię Niczyją głębiej niż tysiąc jardów.- Naprawdę? - westchnęła.Zmierzchało, gdy znaleźli wreszcie ów polowy szpital, drewniany budynek o wielu oknach, w których każdą szybę oklejono skrzyżowanymi taśmami papieru.Komendant szpitala, szczupły chirurg, zagapił się na Maggie: - Jak, u diabła, pani się tu dostała?- Ona chce sfotografować sposób, w jaki wykorzystujecie krew - tłumaczył dowódca jeepa.Po kolacji - podano gorący gulasz - oprowadzili ją po szpitalu, który był kiedyś okinawską szkołą.W jednej klasie leżało dwunastu rannych.Następna służyła za pokój załodze szpitala.Kolega głównego farmaceuty wskazał Maggie jej polowe łóżko.To dobre miejsce, powiedział, w razie ich nocnego napadu.- Będziesz ostatnia w spisie tych, którym poderżną gardła.Obudziły ją krzyki i dwa wystrzały z karabinu.Na zewnątrz panowała zupełna ciemność.Zaświeciły reflektory jeepa.Chwyciwszy aparat, wyskoczyła za drzwi; noszowi dźwigali czterech rannych.Obserwowała potem pracę chirurga, operującego przy świetle jednej latarki, ziejącą ranę piersi morskiego piechura.Chirurg rozkazał koledze głównego farmaceuty, by ten zbudził dwu ludzi do trzymania latarek.- Wystarczy panu jeden - powiedziała Maggie, odkładając aparat i biorąc latarkę.- Jest pani pewna, że nie zemdleje? -- spytał chirurg, nie podnosząc na nią oczu.Czuła, że zbiera się jej na mdłości, ale odparła: - Nie zemdleję, doktorze.Obserwowała całe dwie godziny, z jaką starannością ten lekarz ze stanu Wisconsin ratuje życie.W chwili, gdy pieczołowicie zakładał ostatni szew, Maggie miała ramiona zupełnie drętwe.Odłożyła ciężką latarkę, ale nie mogła opanować drżenia rąk.Podziwiała odporność rannego piechura na tego rodzaju operację.- Jak on mógł to znieść? - spytała.Asystent głównego farmaceuty odparł znużonym, łamliwym głosem:- Och, granice ludzkiej wytrzymałości nie zostały jeszcze przekroczone.Oburzył tym Maggie.- Jest pan świnią, szefie!Odpoczywający na skrzyni chirurg krzyknął z ciemności: - Dziewczyno, ładuj się w bety i nie budź za wcześnie do koryta.- Obiecał, że pomoże jej przy robieniu zdjęć.Piechota morska jeszcze tego dnia przecięła wyspę na pół, zaś dwie dywizje ogólnowojskowe pokonując chaotyczny opór przeciwnika parły spokojnie na południe.Nadal straty były stosunkowo nikłe.Gdzie się podział japoński opór? Czyżby dawali za wygraną?Premier Koiso dokonywał w Tokio szalonych, lecz daremnych prób pozostania u władzy.Drastycznie przebudował gabinet, ale markiz Kido przyjął to tak ozięble, że urażony Koiso zapowiedział złożenie dymisji.I znowu Kido miał rekomendować nowego premiera.Przede wszystkim musiał wysłuchać z osobna opinii czterech dowódców rodzajów wojsk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]