[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujrzał drużynę uzbrojonych w kusze Malazańczyków.Wszyscy poza jednym unosili gotową do strzału broń, celując w niego.Sierżant dawał ochrzan żołnierzowi, który wystrzelił za wcześnie.Pustynny wojownik spostrzegł całą tę scenę w przerwie między dwoma uderzeniami serca.Skurczybyki były niespełna dziesięć kroków od niego.Odrzucił topór i z głośnym krzykiem przewrócił konia na bok, prosto na ścianę jednego z kuchennych namiotów.Liny się napięły, masywne kołki wystrzeliły ku niebu, tyczki popękały.Pośród tego chaosu Corabb usłyszał, że wystrzelono z kusz, ale jego wierzchowiec padał już i wojownik zeskoczył z siodła, uwalniając ze strzemion obute w mokasyny nogi.Wpadł w zapadającą się ścianę namiotu.Koń po chwili podążył za nim, przetaczając się z głośnym kwikiem.Nacisk woskowanej tkaniny ustąpił nagle.Corabb wykonał przewrót, potem drugi, zerwał się i odwrócił błyskawicznie.akurat na czas, by zauważyć, że jego koń przetoczył się z powrotem na nogi.Pustynny wojownik podbiegł do niego, skoczył na siodło i pogalopował w dal.Jego umysł wypełniało tępe niedowierzanie.*Po drugiej stronie alejki siedmiu żołnierzy malazańskiej piechoty morskiej stało lub kucało, trzymając w rękach kusze, z których przed chwilą wystrzelili.Wszyscy śledzili wzrokiem jeźdźca, który zniknął w kłębach dymu.– Widzieliście to? – zapytał jeden z nich.Ponownie zamarli na chwilę w bezruchu.Potem żołnierz imieniem Lutnia rzucił z niesmakiem broń na ziemię.– Podnieś ją – warknął sierżant Borduke.– Gdyby Możliwe nie wystrzelił za wcześnie.– Nie byłem pewien! – zaprotestował obwiniony.– Ładujcie, idioci.Może tu jeszcze być kilku.– Hej, sierżancie, a może ten koń zabił kucharza.Borduke splunął.– Myślisz, że bogowie uśmiechają się do nas tej nocy, Hubb?– Hmm.– Masz rację.Prawda jest taka, że sami musimy go ukatrupić, nim on nas wykończy.Ale na razie mniejsza z tym.Ruszajmy.*Słońce zaczęło już wschodzić, gdy Leoman ściągnął wodze i zatrzymał swych jeźdźców.Corabb przybył późno, jako jeden z ostatnich.Jego dowódca skinął z zadowoleniem głową na ten widok, jakby sądził, że jego zastępca podjął się roli tylnej straży z poczucia obowiązku.Nie zauważył, że Corabb zapodział gdzieś swą ulubioną broń.Za swymi plecami widzieli słupy dymu bijące ku rozświetlonemu słońcem niebu.Usłyszeli odległe krzyki, a po chwili tętent kopyt.Leoman obnażył zęby w uśmiechu.– Przyszła pora na właściwy cel naszego ataku.Do tej pory spisaliście się dobrze, moi żołnierze.Słyszycie te konie? To Seti, Wickanie i Khundryle.Taka właśnie będzie kolejność pościgu.Khundrylom, których musimy się obawiać, będą ciążyły zbroje.Wickanie będą nas ścigali ostrożnie.Ale Seti, gdy tylko nas ujrzą, popędzą za nami na łeb, na szyję.– Uniósł trzymany w prawej dłoni cep, by wszyscy zobaczyli krwawe, skłębione włosy przylepione do kolców kuli.– I dokąd ich zaprowadzimy?– Na śmierć! – odpowiedział mu chóralny krzyk.*Wschodzące słońce nadało odległej ścianie kłębiącego się, wirującego piasku barwę złota, miłą dla starych, załzawionych oczu Febryla.Wielki mag siedział ze skrzyżowanymi nogami na szczycie czegoś, co ongiś było wieżą bramną, lecz teraz zamieniło się w bezkształtną stertę gruzu, nadgryzioną przez niesiony wiatrem piasek.Twarz miał zwróconą na wschód.Odrodzone miasto za jego plecami budziło się dziś powoli, z powodów znanych tylko nielicznym, między innymi Febrylowi.Bogini pożerała.Karmiła się siłą życiową, pochłaniała gwałtowną wolę przetrwania nieszczęsnych, oszukanych śmiertelników, którzy jej służyli.Efekt ten miał charakter stopniowy, lecz – dzień za dniem, chwila po chwili – ograbiał ich z życia.Chyba że ktoś wiedział o istnieniu tego głodu i potrafił przedsięwziąć niezbędne środki, by się przed nim osłonić.Dawno temu Sha’ik Odrodzona oznajmiła Febrylowi, że go zna, że zgłębiła wszystkie jego tajemnice, poznała odcień jego duszy.W rzeczy samej wykazała się niepokojącą umiejętnością przemawiania w jego myślach – prawie jakby była tam obecna zawsze, lecz odzywała się tylko od czasu do czasu, by mu przypomnieć o tej przerażającej prawdzie.Takie chwile zdarzały się jednak coraz rzadziej, być może dzięki jego zdwojonym wysiłkom w dziedzinie maskowania.Wielki mag był pewien, że sha’ik nie potrafi już przebić się przez stworzone przezeń osłony.Być może jednak prawda nie wyglądała aż tak korzystnie dla jego umiejętności.Być może wpływ bogini zaraził Sha’ik Odrodzoną.obojętnością.Tak jest, niewykluczone, że już jestem trupem, tylko jeszcze o tym nie wiem.Że zarówno kobieta, jak i bogini wiedzą wszystko o moich planach.Czy tylko ja mam szpiegów? Nie.Korbolo wspominał o swoich agentach.W gruncie rzeczy nie będę mógł osiągnąć żadnego ze swych celów bez pomocy ukrytej kadry zabójców, która służy Napańczykowi.Pomyślał z gorzką wesołością, że natura tej gry polega na tym, że wszyscy jej uczestnicy ukrywają, ile tylko zdołają – nie tylko przed wrogami, lecz również przed sojusznikami, gdyż często zdarzało się, że jedni niespodziewanie zamieniali się w drugich.Mimo to Febryl wierzył w Kamista Reloe.Wielki mag miał wszelkie powody, by dochować wierności ich planowi – choć był on zdradą zakrojoną na najszerszą możliwą skalę – bo tylko ten plan zapewniał mu przetrwanie nadchodzących wydarzeń.Jeśli zaś chodzi o bardziej subtelne niuanse, dotyczące samego Febryla.no cóż, to nie był interes Kamista Reloe, nieprawdaż?Nawet jeśli ich urzeczywistnienie okaże się zgubne.dla wszystkich oprócz mnie.Wszyscy oni wcale nie byli aż tacy sprytni, jak im się zdawało.Ta skaza sama się prosiła o wykorzystanie.A co ze mną? Hę, drogi Febrylu? Czy uważasz się za sprytnego?Uśmiechnął się do odległej ściany piasku.Spryt nie był najważniejszy, pod warunkiem, że wybierało się proste metody.Komplikacje wabiły błędy, jak kurwa żołnierzy na przepustce.Te cielesne gratyfikacje nigdy jednak nie okazywały się tak bezproblemowe, jakby się zdawało.Ale ja nie wpadnę w tę pułapkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]