[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kątem oka dostrzegłem, iż Artur zatacza krąg, tłukącmieczem na lewo i prawo; zrobiłem to samo.Galahad kopnął jednego z włócznikóww pysk, drugiego przekłuł włócznią i odjechał.Culhwch złapał za zwieńczenie hełmuinnego przeciwnika i wlókł go do ognia.Tamten rozpaczliwie usiłował rozpiąćrzemień pod brodą, lecz tylko wrzasnął, gdy Culhwch rzuciwszy go w płomienie,odjechał.Teraz Issa pokonywał siodło w ognistym murze, a za nim Cuneglas i jegosześciu ludzi.Ci Tarczownicy Czarni, którzy przeżyli, uciekali ku środkowi ognistegolabiryntu i ścigaliśmy ich kłusem, między dwoma ścianami ognia, wysuwającegogłodne jęzory.Pożyczony miecz w dłoni Artura był czerwony od blasku.Artur kopnąłLlamrel i pogalopowała, a Tarczownicy Czarni, wiedząc, iż nie mają szans ucieczki,rozbiegli się, ciskając włócznie na znak poddania.Musieliśmy pokonać połowę obwodu labiryntu, zanim znalezliśmy wjazd.Przestrzeń między ścianami płomieni mierzyła dobre trzydzieści kroków, tyle żemogliśmy jechać i nie dać się upiec żywcem, ale wewnątrz spirali mieliśmy dla siebietylko niecałe dziesięć kroków wolnej przestrzeni i tu ogniska były większe,mocniejsze; wszyscy zawahaliśmy się.Nadal nie widzieliśmy, co się dzieje w środku.Czy Merlin zdawał sobie sprawę, gdzie jesteśmy? A bogowie? Uniosłem wzrok wgórę, na wpół spodziewając się mściwej włóczni z niebios, ale tam była tylkodrgająca półkula dymu, zasłaniająca umęczone ogniem niebo, ślące kaskady światła.Tak więc wjechaliśmy do ostatniej spirali.Podążaliśmy przed siebie bezwytchnienia, galopując po coraz to ciaśniejszej krzywej, między ścianami huczącychzachłannych płomieni.Dym wypełniał nasze nozdrza, podczas gdy ognisty pyłsmagał twarze, ale z każdą chwilą byliśmy bliżej jądra tajemnicy.Hałas ognia zagłuszył nasze przybycie.Myślę, iż Merlin i Nimue nie mielipojęcia, że ich rytuał dobiegnie końca, albowiem nas nie widzieli.Natomiast ostatniestraże dojrzały jezdzców, krzyknęły ostrzegawczo i wybiegły nas powstrzymać, leczArtur wyłonił się z płomieni jak demon odziany w dym.Wykrzyknął bitewne zawołanie i skierował Llamrel na pośpiesznie zwołany mur tarcz.Rozerwał szyksamą szybkością i ciężarem, nie używając oręża, a my runęliśmy za nim, tnącmieczami pierzchającą garstkę lojalnych włóczników.Gwydr był tam.I żył.Trzymali go dwaj Tarczownicy Czarni, którzy na widok Artura puścilichłopca.Nimue wrzasnęła, ciskając na nas przekleństwa nad kręgiem pięciu ognisk,podczas gdy rozszlochany Gwydr podbiegł do ojca.Artur pochylił się i silnymramieniem uniósł syna na siodło.Potem zwrócił się ku Merlinowi.Ten spływał potem i wpatrywał się w nas, milczący, spokojny.Był w połowiedrabiny, wspartej o proste rusztowanie: dwa pnie, złączone u góry trzecim.Stało onow samym środku pięciu ognisk, tworzących centralny krąg.Druid miał na sobie białąszatę o rękawach zakrwawionych po łokcie.W dłoni trzymał długi nóż, aleprzysiągłbym, iż na jego twarzy mignął wyraz ogromnej ulgi.Mardok żył, chociaż wyglądało na to, że niewiele mu tego życia zostało.Dzieciak był już nagi, jedynie usta krępowała mu przepaska, dusząc krzyki;przywiązano go do rusztowania za kostki u nóg.Obok niego, również głową w dół,wisiało blade chude ciało, niesamowicie białe w świetle płomieni, wyjąwszy szyję,poderżniętą niemal do kręgosłupa, tak że cała krew musiała spłynąć z trupa do Kotła itylko ostatki jeszcze kapały z przemoczonych, poczerwieniałych koniuszków włosówGowena.Te włosy były tak długie, że skąpane w posoce warkocze opadały poza złotybrzeg srebrnego Kotła z Clyddno Eiddyn, i tylko po nich wiedziałem, iż to Gowentam wisi, gdyż jego piękna twarz była cała we krwi, ukryta w krwi, obleczona krwią.Merlin, nadal z długim nożem w dłoni, którym zabił Gowena, wydawał sięosłupiały naszym przybyciem.Ulga znikła mu z oblicza; było bez wyrazu.Nimuetymczasem wrzeszczała na nas jak opętana.Uniosła lewą dłoń, w której wnętrzuwidniała szrama, taka sama jak ta, którą ja miałem na ręce.- Zabij Artura! - wrzeszczała do mnie.- Derfel! Przysięgłeś mi! Zabij go! Niemożemy się teraz zatrzymać!Nagle przy mojej brodzie zamigotał miecz.Trzymał go Galahad, milo się domnie uśmiechając.- Ani się rusz, przyjacielu - ostrzegł mnie.Znał moc przysięgi.Wiedział też,że nie zabiję Artura, lecz próbował uratować mnie przed zemstą Nimue.- Jak Derfel się ruszy, podetnę mu gardło! - zapowiedział druidce.- Podcinaj! - wrzasnęła.- To noc, w którą umierają królewscy synowie! - Nie mój syn - rzekł Artur.- Ty nie jesteś królem, Arturze synu Uthera.- Merlin wreszcie odzyskał głos.-Czy myślisz, że zabiłbym Gwydra?- W takim razie, dlaczego tu jest? - spytał Artur.Jedną ręką obejmował syna,w drugiej dzierżył poczerwieniały miecz.- Czemu tu jest? - powtórzył pytanie zjeszcze większym gniewem.Ten jeden raz Merlin nie miał nic do powiedzenia i wyręczyła go Nimue.- Jest tu, Arturze synu Uthera - mówiła urągliwym tonem - bo śmierć tegożałosnego stworzenia mogła nie wystarczyć.- Wskazała na Mardoka, który wił siębezradnie na szubienicy.- Ten jest królewskim synem, ale nie jest prawym następcą.- Więc Gwydr zginąłby? - dopytywał się Artur.- I powrócił do życia! - rzekła wojowniczo Nimue.Musiała krzyczeć, abypokonać gniewny trzask ognia.- Czy znasz moc Kotła? Złóż zmarłych w misie zClyddno Eiddyn i zmarli powstaną, znów będą oddychać, żyć.- Ruszyła ku Arturowi;szaleństwo wyglądało z jej jedynego oka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •