[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieważne, że nikt w Hatrack River nie nazwałby go zabójcą za to, co uczynił tej nocy.W głębi serca wiedział, że zniszczył własne Stwarzanie, że w tej strasznej chwili stał się narzędziem w rękach Niszczyciela.To mroczne wspomnienie sprawiało, że żadne inne nie mogło rozjaśnić serca Alvina.I dlatego nigdy by pewnie z własnej woli nie wrócił do Hatrack River.Ale przecież nie był sam.Miał ze sobą Arthura Stuarta, a dla chłopca miasteczko Hatrack River oznaczało tylko jasne, szczęśliwe dzieciństwo.Oznaczało obserwowanie Alvina przy pracy, a czasem nawet dmuchanie w miechy.Oznaczało słuchanie piosenki drozda i rozumienie wszystkich słów.Oznaczało poznawanie plotek i powtarzanie ich tak sprytnie, że wszyscy dorośli śmiali się i klaskali.Oznaczało mistrzostwo w ortografii w całym miasteczku, chociaż z jakiegoś powodu nie pozwolili mu chodzić do normalnej szkoły.Owszem, zabili tam kobietę, którą nazywał mamą, ale Arthur nie widział tego na własne oczy, zresztą przecież i tak musiał wrócić, prawda? Stara Peg, która zastąpiła mu matkę, która w jego obronie zabiła człowieka i sama zginęła, leżała pochowana na wzgórku przy zajeździe.W grobie na tym samym wzgórku leżała też prawdziwa matka Arthura, czarna niewolnica, która użyła tajemnej afrykańskiej magii, żeby wyrosły jej skrzydła; odleciała z dzieckiem w rękach daleko na północ, gdzie malec był bezpieczny, choć ona sama umarła z wyczerpania.Jak Arthur Stuart mógł nie wracać do tego miejsca?Oczywiście, Arthur Stuart nie prosił Alvina, żeby tam poszli.Arthur nie robił takich rzeczy.Maszerował u boku przyjaciela i niczego nie sugerował.Tyle że kiedy rozmawiali, ciągle mówił o tym czy innym wspomnieniu z Hatrack River, aż Alvin sam doszedł do właściwych wniosków.Domyślił się, że Arthur Stuart byłby szczęśliwy, odwiedzając miasteczko swego dzieciństwa; nie przyszło mu nawet do głowy, że jego własny smutek może przeważyć nad radością chłopca.Dlatego od razu wyruszył z Irrakwa, gdzie przypadkiem znaleźli się pod koniec sierpnia 1820 roku.Opuścili krainę kolei i fabryk, węgla i stali, barek, wozów i konnych posłańców pędzących w pilnych sprawach.Opuścili całą krzątaninę i ruszyli przez ciche lasy, przekraczając szepczące strumienie, wzdłuż ścieżek jeleni i polnych dróg, aż okolica zaczęła wyglądać znajomo i Arthur Stuart powiedział:- Byłem tu kiedyś.Znam to miejsce.- A potem dodał zachwycony: - Przyprowadziłeś mnie do domu, Alvinie.Nadeszli z północnego wschodu, mijając miejsce, gdzie rozgałęziały się tory i odnoga przebiegała w pobliżu Hatrack River, przez Hio i dalej, do Appalachee.Przekroczyli Hatrack krytym mostem, zbudowanym przez ojca Alvina i jego braci niczym pomnik dla zmarłego najstarszego Vigora, przygniecionego drzewem podczas przeprawy.Weszli do miasta tą samą drogą co kiedyś jego rodzina.Jak oni minęli kuźnię i usłyszeli dzwonienie młota na kowadle.- Czy to nie kuźnia? - zapytał Arthur Stuart.- Chodź, odwiedzimy Makepeace'a i Gertie.- Raczej nie - odparł Alvin.- Przede wszystkim Gertie nie żyje.- No tak - przyznał chłopiec.- Żyłka jej pękła, kiedy wrzeszczała na Makepeace'a, prawda?- Gdzie to słyszałeś? - zdziwił się Alvin.- Żadna plotka cię nie ominie, co?- Nic nie poradzę, że ludzie rozmawiają, kiedy stoję obok - wyjaśnił Arthur Stuart, po czym wrócił do początkowego pomysłu.- Pewno byłoby lepiej odwiedzić Makepeace'a, zanim zobaczymy się z tatą.Alvin nie tłumaczył mu, że Horacy Guester nie znosi, kiedy Arthur nazywa go tatą.Ludzie mogliby sobie pomyśleć, że to sam Horacy jest białą połówką małego mieszańca, choć to nieprawda, ale ludzie różnie gadają.Kiedy Arthur urośnie, Alvin wytłumaczy mu, że nie powinien tak się zwracać do Horacego.Ale na razie Horacy jest mężczyzną, a mężczyzna zniesie nieumyślną urazę ze strony chłopca pełnego dobrych chęci.Zajazd okazał się dwa razy większy.Horacy dobudował nowe skrzydło, przez co front się wydłużył, a weranda biegła wzdłuż całego budynku.Ale to nie jedyna różnica: całość wyłożył deskami, pobielonymi i pięknymi na tle ciemnej zieleni lasu podchodzącego blisko pod dom.- No, Horacy wyelegancił zajazd - ocenił Alvin.- Nic niepodobny do starego - dodał Arthur Stuart.- Zupełnie - poprawił go Alvin.- Jeśli ty mówisz "wyelegancił", to ja mogę "nic".Ni ma tu panny Larner, żeby nas cięgiem poprawiała.- Powinno być "ciągle" albo "nadal" - orzekł Alvin i obaj ze śmiechem weszli na werandę.Drzwi otworzyły się nagle i z wnętrza wyszła dość korpulentna kobieta w średnim wieku.Prawie się z nimi zderzyła.Pod pachą niosła koszyk, w drugiej ręce parasolkę, chociaż nie zanosiło się na deszcz.- Przepraszam - powiedział Alvin.Widział, że jest okryta heksami i urokami.Jeszcze kilka lat temu oszukałaby go, jak każdego - choć zawsze wiedział, jakie to uroki i jak działają heksy.Teraz jednak nauczył się spoglądać przez heksy iluzji, a właśnie takich używała kobieta.Dostrzeganie prawdy przychodziło mu tak naturalnie, że musiał podjąć wysiłek, by zobaczyć iluzję.Podjął go zatem i trochę go zasmuciło, że kobieta jest niemal wzorcem damskiej urody.Czy nie mogła być bardziej twórcza, bardziej interesująca? Od razu ocenił, że ta prawdziwa, w średnim wieku, trochę za szeroka w talii i z włosami przyprószonymi siwizną, jest bardziej atrakcyjnym z dwóch wizerunków.I o wiele bardziej interesującym.Zauważyła, że się jej przygląda, ale z pewnością uznała, że zachwycił się jej urodą.Na pewno była przyzwyczajona do mężczyzn, którzy się w nią wpatrują; zdawało się, że ją to bawi.Spojrzała wprost na niego, chociaż z pewnością nie szukała w nim urody.- Urodziłeś się tutaj - oznajmiła.- Ale nigdy cię przedtem nie widziałam.- Odwróciła się do Arthura Stuarta.- A ty urodziłeś się na południu.Arthur kiwnął tylko głową; nieśmiałość odebrała mu głos, nieśmiałość i porażająca siła jej stwierdzenia.Mówiła, jakby nie tylko jej słowa były prawdą, ale jakby wypierały wszelkie inne prawdy, o jakich ktoś wcześniej pomyślał.- Urodził się w Appalachee, psze pani.Na próżno Alvin czekał na odpowiedź.Dopiero po chwili uświadomił sobie, że widząc jej młody i piękny fałszywy wizerunek, powinien się do niej zwrócić "panienko", nie "proszę pani".- Zmierzasz do Carthage City - oświadczyła kobieta, znowu dość chłodno zwracając się do Alvina.- Raczej nie.Nie mam tam nic do roboty.- Jeszcze nie, na razie - zgodziła się.- Ale teraz już cię poznałam.Musisz być Alvinem, terminatorem, o którym Makepeace stale opowiada.- Jestem czeladnikiem, psze pani.Jeśli Makepeace o tym nie wspomniał, to zastanawiam się, ile jeszcze jest prawdy w jego gadaniu.Uśmiechnęła się, ale oczy pozostały poważne, wyrachowane.- Aha.Widzę w tym zaczątki dobrej opowieści.Wystarczy trochę zamieszać.Alvin natychmiast pożałował, że tyle jej zdradził.A w ogóle dlaczego odezwał się tak śmiało? Zwykle nie paplał z obcymi, zwłaszcza nie nazywał innych kłamcami, a to właśnie przed chwilą zrobił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •