[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno będziepodróżować bocznymi drogami, jeżeli nie zna się okolicy.A oni jej nie znają.%7ładne z nichnie miało też doświadczenia w posługiwaniu się mapą.Poza tym, trzeba będzie zatrzymywaćsię, aby zatankować.Wtedy ich sposób bycia i mówienia mogłyby kogoś zainteresować.Zdrugiej jednak strony.musieli podjąć takie ryzyko. Czy rzeczywiście?Księżna spojrzała na Ogilviego.- Ile pan chce?Jej bezpośredniość zbiła go z tropu.- No cóż.Sądzę, że jesteście państwo dość zamożni.- Pytałam, ile pan chce - powtórzyła zimno.Zamrugał świńskimi oczkami.- Dziesięć tysięcy dolarów.Dwukrotnie więcej niż się spodziewała.Wyraz jej twarzy nie uległ jednak zmianie.- Załóżmy, że zapłacimy tę groteskową sumę.Co otrzymamy w zamian?Grubas wyglądał na zaskoczonego.- Tak jak już powiedziałem.Będę milczał o tym, co wiem.- A jaka jest alternatywa?Wzruszył ramionami.- Zejdę do holu i podniosę słuchawkę telefonu.- Nie.- Odpowiedz księżnej była kategoryczna.- Nie zapłacimy panu.Książę Croydonu poruszył się niespokojnie w fotelu, a nalana twarz detektywapoczerwieniała gwałtownie.- Posłuchaj no pani.Przerwała mu natychmiast.- Nie mam zamiaru słuchać.Zamiast tego pan wysłucha mn i e.Wpatrywała się w detektywa, a na jej przystojnej twarzy o wysokich kościachpoliczkowych malowała się najbardziej władcza mina, na jaką było ją stać.- Płacąc panu niczego nie zyskujemy, poza kilkudniową zwloką.Wytłumaczył pan tonam niezwykle jasno.- Stwarza jednak szansę, którą.- Cicho! - Głos księżnej zabrzmiał jak trzaśnięcie bicza.Jej oczy przewiercały go nawylot.Przełknął ślinę i niechętnie podporządkował się.Księżna Croydonu wiedziała, że podejmuje w tej chwili najważniejszą, być może,decyzję w całym życiu.Nie wolno jej popełnić najmniejszej pomyłki czy okazać wahania.Jeżeli gra się o najwyższą stawkę, gra się va banque.Zamierzała postawić na chciwość tegogrubasa.I zrobić to w taki sposób, aby rezultat nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości.- Nie zapłacimy panu dziesięciu tysięcy dolarów, ale dwadzieścia pięć tysięcy - oznajmiła stanowczo.Detektyw wybałuszył oczy.- W zamian za to - oświadczyła spokojnie - to pan odprowadzi samochód na północ.Ogilvie w dalszym ciągu gapił się na nią bez słowa.- Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów - powtórzyła.- Dziesięć tysięcy teraz.Piętnaścietysięcy, kiedy spotkamy się z panem w Chicago.Tłuścioch bez słowa oblizał wargi.Z niedowierzaniem wpatrywał się w nią swoimipaciorkowatymi oczyma.Zapadła cisza.Wreszcie zauważyła, jak niemal niedostrzegalnie skinął głową.Wciąż panowała cisza.- Czy dym cygara przeszkadza pani, księżno? - odezwał się wreszcie Ogilvie.Kiedy skinęła głową, natychmiast je zgasił.12.- To zabawne - Christine odłożyła olbrzymie wielobarwne menu.- Mam przeczucie,że w tym tygodniu zdarzy się coś niezwykłego.Peter McDermott uśmiechnął się do niej nad stołem, na którym płonęły świece i nawykrochmalonej, śnieżnobiałej serwecie lśniły srebrne sztućce.- Może już się zdarzyło.- Nie - odparła Christine.- A przynajmniej nie to, o czym myślisz.Bardzo chciałabymuwolnić się od tej natrętnej myśli.- Dobre jedzenie i picie czynią cuda.Roześmiała się, poddając się jego nastrojowi i zamknęła kartę dań.- Zamów coś dla nas obojga.Siedzieli w restauracji  U Brennana we French Quarter.Godzinę wcześniej Peterpodjechał pod dom Christine samochodem wynajętym w punkcie Hertza w holu St.Gregory ego.Zaparkowali w Iberville, tuż na obrzeżu Quarter i przespacerowali się RoyalStreet oglądając umieszczoną w witrynach antykwariatów przedziwną mieszaninę dziełsztuki, importowanych bibelotów i konfederackiej broni: Każda szabla w tej skrzynce kosztujedziesięć dolarów.Noc była ciepła i parna, wokół nich tętnił życiem Nowy Orlean: rozlegał sięniski ryk autobusów przeciskających się przez wąskie uliczki, stukot końskich kopyt ipobrzękiwanie uprzęży fiakra i dobiegający znad Mississippi melancholijny ryk syrenyodpływającego frachtowca.  U Brennana pełno było gości.Można się było tego spodziewać po najlepszej wmieście restauracji.Peter i Christine czekając na swój stolik, na cichym, dyskretniepodświetlonym patio, popijali Old Fashioned o lekkim, ziołowym smaku.Peter czuł się doskonale w towarzystwie Christine.Uczucie to nie opuściło go równieżwtedy, gdy podprowadzono ich do stolika w chłodnej głównej sali.Uznał słuszność propozycji Christine i przywołał kelnera.Zamówił dla nich obojga: 2-2-2 huitres - specjalność kuchni, na którą składały sięostrygi Rockefeller, Bienville i Roffignac, flądrę Nouvelle Orleans faszerowanąprzyprawionym mięsem krabów, kalafior polonaise, pommes au four, a u stojącego tuż obokkelnera win wybrał butelkę Montrachet.- To miłe - oznajmiła z uznaniem Christine - gdy nie musi się podejmować decyzji.Postanowiła, że stanowczo spróbuje uwolnić się od męczącego ją niepokoju,wywołanego być może zbyt krótkim snem.- Mają tu świetną kuchnię - powiedział Peter.- Wybór potraw nie ma więcszczególnego znaczenia.Wszystko jest właściwie równie dobre.- Widać twoje hotelarskie skrzywienie zawodowe - zakpiła.- Przepraszam.Mam nadzieję, że nie wyłazi ze mnie zbyt często.- Nie.I jeżeli chcesz wiedzieć, podoba mi się to.Chociaż czasami zastanawiałam się,jak trafiłeś do tego zawodu.- Do hotelarstwa? Byłem boyem hotelowym, który miał pewne ambicje.- Czy to rzeczywiście odbyło się tak prosto, jak o tym mówisz?- Oczywiście, że nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •