[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nazywam się Grzegorz Szymański – powiedział więzień ochrypłym głosem i zaczął kaszleć.Próba zasłonięcia ust sprawiła mu widoczny ból, zapewne nie tylko palce miał połamane.– Zaryzykowałeś człowieku i wpadłeś – podjął przerwany wątek Pan Jan, odkładając na stolik pistolet i podnosząc kieliszek.– Nie jesteś pierwszy i pewnie nie ostatni.– Nie jestem tym, za kogo mnie bierzecie – wychrypiał blondyn, podchodząc wolno do stojącego przed biurkiem krzesła.Osunął się na nie ostrożnie, pozostawiając jedną nogę, tę, na którą utykał, w pozycji wyprostowanej.– Darujmy sobie te przedstawienia, panie Szymański – powiedział Burmistrz z drwiącym uśmiechem – Obaj wiemy, kim pan jest i skąd pan pochodzi.Obaj wiemy, że przysłano tu pana z Poznania, na przeszpiegi, ale tylko ja wiem, co zeznała pewna kobieta, którą przepytaliśmy na okoliczność znajomości z panem.– Jaka kobieta? – zapytał więzień, siląc się na obojętny ton, ale jego oczy zdradzały dokładnie, że znał odpowiedź na to pytanie zanim je zadał.– Ta, z którą tu przyjechałeś, Grzegorzu – powiedział Pan Jan, zmieniając ton na bardziej jowialny.– Czarne, kręcone włosy, piwne oczy, wysoka, lekko przy kości.Ta, która ukryła twój nadajnik.Ta, która zbierała informacje o mnie wśród wolontariuszek z Hali Targowej.Ta, którą zapomnieliśmy tylko zapytać o imię przed śmiercią.– Zabiliście ją.– Szymański nie poderwał się z krzesła, choć chciał.Ból był silniejszy od gniewu.– Nie – odpowiedział Pan Jan, nie przestając się uśmiechać.– Jeśli mam być dokładny, to nie zdążyliśmy.Zmarła w celi, trzy dni temu, po pierwszym przesłuchaniu.Serce nie wytrzymało.– Zabiliście ją – powtórzył więzień nieco ciszej.– Zabiliście.Trzy dni temu.Wiedzieliście o wszystkim zanim wpadłem w wasze ręce.Po co mnie wobec tego przesłuchiwano? I dlaczego mnie tu przyprowadzono?– Przyjechałeś tutaj, by się czegoś dowiedzieć – powiedział Burmistrz.– Poświęciłeś własne życie, więcej, życie najbliższej ci osoby, by odkryć prawdę.To zasługuje na szacunek.– Skoro wszystko wiecie, zabijcie mnie.– poprosił Szymański zrezygnowanym głosem.– Nie dręczcie.– Nie chcesz przedtem poznać prawdy? – zapytał Pan Jan.– Jakiej prawdy? – prychnął więzień i znów zadławił się kaszlem.Na jego wargach pojawiły się krwawe pęcherzyki.– Prawdy o mnie.– I mam uwierzyć, że usłyszę ja teraz? – Więzień wypowiedział te słowa bardzo wolno, starając się nie drażnić krtani.– A niby dlaczego miałbym cię okłamać? – zapytał Sobieszczuk.– Obaj wiemy, że nie wrócisz do swoich i im tego nie opowiesz.– Ale dlaczego.?– Dlatego, że w odróżnieniu od swoich poprzedników, ty jeden nie dałeś się złamać podczas przesłuchań.Blady uśmiech zagościł po tych słowach na twarzy Grzegorza.– Zaimponowałeś mi – kontynuował Burmistrz, nalewając sobie wino.– Wydawało się, że nie ma człowieka, z którego sierżant Borkowski nie wydobędzie całej prawdy i tylko prawdy, a jednak.– Gdyby nie zeznania Beaty.– westchnął blondyn, poprawiając się na krześle.– Beata.Ładne miała imię.– Sobieszczuk zamyślił się na chwilę – Tak, gdyby ona nie powiedziała wszystkiego, pewnie uznalibyśmy twoją legendę za prawdziwą.Kto wie, może nawet zostałbyś wypuszczony.– Nie wierzę.– A powinieneś.– Pan Jan odstawił kieliszek i wstał.Chwilę się wahał, ale podniósł pistolet ze stołu.Z bronią w dłoni podszedł do szafy pełniącej rolę barku.– Napijesz się czegoś? – zapytał, otwierając drzwi.– Wody – odparł Szymański, nie odwracając nawet głowy.– Miałem na myśli coś mocniejszego.– Obawiam się, że dzięki sławetnym zabiegom pańskich zbirów nie będę w stanie docenić smaku oferowanych trunków.– Kolejny atak kaszlu po tak długiej przemowie zgiął Szymańskiego wpół.Gdy jako tako się uspokoił, podniósł wzrok na Burmistrza.– Poproszę o wodę.– Oczywiście.– Pan Jan nalał do szklanki krystalicznie czystą wodę ze studni głębinowej.Warta była więcej niż butelka dobrze upędzonego alkoholu.Przesunął ją po blacie w kierunku więźnia, który schwycił szklankę obiema rękami i ostrożnie, by nie uronić nawet kropli, zbliżył do spierzchniętych warg.Ledwie wypił maleńki łyk, znów zaniósł się kaszlem.Nie zdołał utrzymać szklanki w roztrzęsionych dłoniach, spadła na dywan, ale nie pękła.Woda jednak rozlała się szeroką plamą wokół pyska ogromnego niedźwiedzia osaczonego przez myśliwych, zdobiącego kobierzec.– Szlag by to.– syknął Grzegorz, wycierając usta.– Nic się nie stało.– Burmistrz tym razem nalał wodę do metalowego kubka.– Ten dywan i tak dzisiaj zostanie wymieniony, a wody mamy dostatek.– Dziękuję, tam na dole.– Tam na dole nie przewidujemy pełnego serwisu – przerwał mu Sobieszczuk, wracając do stolika.Dolał sobie kolejną porcję rubinowego Chateau Margaux i oparł się wygodnie.– Pytaj, odpowiem ci na każde pytanie.Szymański najpierw się napił, ostrożnie przechylając kubek asekurowany drżącymi dłońmi.Połowę rozlał, ale wreszcie ugasił pragnienie.– Czekam – ponaglił go Burmistrz.– Tak, wiem.ale.– Ale nie wiesz, od czego zacząć?– To prawda.– przyznał zaskoczony więzień.– Nie szkodzi, w takim razie opowiem ci parę rzeczy o sobie.Rzeczy, o których chyba nikt nie wie.– Burmistrz wstał z fotela i zrobił dziwny ruch ręką, jakby odganiał niewidoczne muchy.Szymański spojrzał na niego ze zdziwieniem.– To, co teraz powiem, jest przeznaczone tylko dla twoich uszu – wyjaśnił Pan Jan.– Odesłałem ochronę.Moją wspaniałą, niewidzialną ochronę.Więzień najwyraźniej nie zrozumiał tego wywodu, ale głośne szelesty dochodzące zza kratek wywietrzników umieszczonych pod sufitem szybko wyjaśniły sytuację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]