[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popełniłam błąd.Nikt nie jest doskonały.Z dołu rozległ się huk i przerazliwy krzyk.- Chodz.Prędko.Nie mamy czasu.Pobiegły korytarzem.Dym był corazgęstszy, dusił, dławił, oślepiał.Mury dygotały od eksplozji.- Ciri - Yennefer zatrzymała się na skrzyżowaniu korytarzy, mocno ścisnęładłoń dziewczynki.- Posłuchaj mnie teraz, posłuchaj uważnie.Ja muszę tu zostać.Widzisz te schody? Zejdziesz nimi.- Nie! Nie zostawiaj mnie samej!- Muszę.Powtarzam, zejdziesz tymi schodami.Na sam dół.Tam będą drzwi,za nimi długi korytarz.Na końcu korytarza jest stajnia, w niej stoi jeden osiodłanykoń.Tylko jeden.Wyprowadzisz go i dosiądziesz.To wyćwiczony koń, służy gońcomjeżdżącym do Loxii.Zna drogę, wystarczy go popędzić.Gdy będziesz w Loxii, odszu-kasz Margaritę i oddasz się pod jej opiekę.Nie odstępuj jej nawet na krok.- Pani Yennefer! Nie! Nie chcę być sama!- Ciri - powiedziała cicho czarodziejka.- Kiedyś już powiedziałam ci, żewszystko, co robię, robię dla twojego dobra.Zaufaj mi.Proszę cię, zaufaj mi.Biegnij.Ciri była już na schodach, gdy jeszcze raz usłyszała głos Yennefer.Czarodziejka stała przy kolumnie, opierając o nią czoło.- Kocham cię, córeczko - powiedziała niewyraznie.- Biegnij.***Osaczyli ją w połowie schodów.Z dołu dwóch elfów z wiewiórczymi ogonami uczapek, z góry człowiek w czarnym stroju.Ciri bez namysłu przeskoczyła przez balu-stradę i uciekła w boczny korytarz.Pobiegli za nią.Była szybsza i umknęłaby im beztrudu, gdyby nie to, że korytarz kończył się otworem okiennym.Wyjrzała.Wzdłuż muru biegł kamienny występ, szeroki może na dwie piędzi.Ciri przełożyła nogi przez parapet i wyszła.Odsunęła się od okna, przywarła plecamido ściany.W oddali lśniło morze.Z okna wychylił się elf.Miał jaśniutkie włosy i zielone oczy, na szyi jedwabnąchustkę.Ciri odsunęła się prędko, posuwając ku drugiemu oknu.Ale przez to drugiewyjrzał człowiek w czarnym stroju.Ten miał oczy ciemne i paskudne, na policzkuczerwonawą plamę.- Mamy cię, dziewko!Spojrzała w dół.Pod sobą, bardzo daleko, widziała dziedziniec.A naddziedzińcem, jakieś dziesięć stóp poniżej występu, na którym stała, był mostekłączący dwa krużganki.Tyle że to nie był mostek.To były szczątki mostku.Wąskakamienna kładka z resztkami pogruchotanej balustrady.- Na co czekacie? - krzyknął ten z blizną.- Wyłazcie i łapcie ją!Jasnowłosy elf ostrożnie wyszedł na występ, przycisnął się plecami do ściany.Wyciągnął rękę.Był blisko.Ciri przełknęła ślinę.Kamienna kładka, pozostałość mostu, nie była węższaniż huśtawka w Kaer Morhen, a ona dziesiątki razy skakała na huśtawkę, umiałaamortyzować skok i utrzymywać równowagę.Ale wiedzmińską huśtawkę dzieliły odziemi cztery stopy, a pod kamienną kładką ziała przepaść tak głęboka, że płytypodwórca wydawały się mniejsze od dłoni.Skoczyła, wylądowała, zachwiała się, utrzymała równowagę, chwytając siępotłuczonej balustrady.Pewnymi kro-karni osiągnęła krużganek.Nie mogła się powstrzymać -odwróciła się ipokazała prześladowcom zgięty łokieć, gest, którego nauczył ją krasnolud YarpenZigrin.Człowiek z blizną zaklął głośno.- Skacz! - krzyknął do jasnowłosego elfa stojącego na występie.- Skacz zanią!- Chyba zwariowałeś, Rience - powiedział zimno elf.- Skacz sam, jeśli wola.***Szczęście, jak to zwykle bywa, nie dopisało, nie towarzyszyło jej długo.Gdyzbiegła z krużganka i wymknęła się za mur, w krzaki tarniny, schwytano ją.Schwytałją i unieruchomił w niesamowicie silnym uścisku niski, lekko otyły mężczyzna zopuchniętym nosem i rozciętą wargą.- Tuś mi - zasyczał.- Tuś mi, laleczko!Ciii szarpnęła się i zawyła, bo zaciśnięte na jej ramionach dłonie poraziły jąnagle paroksyzmem obezwładniającego bólu.Mężczyzna zarechotał.- Nie trzepocz, szary ptaszku, bo przypalę ci piórka.Pozwól, niech ci sięprzyjrzę.Niech no popatrzę na pisklątko, które aż tyle warte jest dla Emhyra varEmreisa, imperatora Nilfgaardu.I dla Vilgefortza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]