[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale je\eli wzywaliście niedawno nasz patrol z miasta, to nie przybędzieszybko.Na drodze jest straszny korek.Mimo wszystko mo\e usłyszymy jednak, co tusię dzieje? Stazzi zmienił poło\enie chusteczki.- Właściwie to sprawa jest ta sama.George Havoc uciekł.- Był waszym więzniem?- Pacjentem.- Ale to na jedno wychodzi, prawda? - wtrącił Layne.Stazzi spojrzał na niego krzywiąc usta.- Mam nadzieję, \e wieczne tarcia między armią a policją nie staną naprzeszkodzie naszej współpracy.- Nie jestem policjantem.- A kim? Pacyfistą?Ashcroft podszedł do Stazziego.- Co tu zaszło? - spytał.- Chciała nas rozjechać niebieska limuzyna.Layne spojrzał na pokiereszowane samochody na parkingu.- Która z nich?Stazzi uśmiechnął się krzywo wskazując zdemolowany i wypalony wrakle\ący w miejscu, gdzie przedtem stała cysterna.- Ukaraliście ją przykładnie - mruknął Ashcroft.- Czy jest pan jednak pewny,\e to tłumaczy zachowanie.eee.Kelly ego i Slaytona?- W tym samochodzie, w środku.nie było nikogo!- Wierzy pan w duchy?- Nie, w zdalne sterowanie.- Więc o co chodzi?Stazzi splunął krwią.- śeby z taką precyzją sterować z oddali samochodem, trzeba go widzieć.Powiedziałbym nawet, \e tak idealną kontrolę mo\na uzyskać dysponując minimumdwoma punktami obserwacji.- Słucham dalej.- Obstawiłem budynek i cały teren.Nie złapaliśmy nikogo.Nie było te\\adnych śladów.Na twarz Ashcrofta wypełzł złośliwy wyraz.- Mo\e trafiliście na lepszych fachowców?- Tak? A sam samochód? W środku powinno coś zostać.Powiedzmy, \ezupełnie roztopiła się cała elektronika, \e eksplozja wywaliła wszystkie kable.ale siłowniki? Powinny zostać chocia\ ślady po dodatkowym układzie hydraulicznym.Anie ma niczego.Ashcroft powoli wło\ył sobie do ust dra\etkę gumy do \ucia.- Pozwoli pan, \e wszystkie oceny odło\ymy do czasu zbadania wraku przeznaszych fachowców?- Jasne.yle mnie pan zrozumiał.Ja te\ chcę znalezć realne rozwiązanie i zdajęsobie sprawę, \e moje oględziny były pobie\ne.- Są jakieś ofiary?- śołnierz i lekarz.Niestety, korzystając z zamieszania, uciekł właśnie GeorgeHavoc.- Nikt go nie pilnował?Stazzi zrobił ruch ręką, jakby chciał uderzyć w nie istniejący blat stołu.Rozprostował jednak zwiniętą pięść i znowu zmienił poło\enie chustki.- Był skuty kajdankami ze stra\nikiem.Drugi stra\nik miał ich eskortować, aleznaleziono go tu\ obok siatki z pistoletową kulą w głowie.- Mógł go zastrzelić ktoś z tłumu - powiedział Slayton.- Za ogrodzeniemzebrali się ci wszyscy ludzie, którzy obozowali wokół ośrodka od dłu\szego czasu.- Strzał nie padł stamtąd - zaprzeczył Kelly.- Układ ciała i rana wskazują, \ekula przyleciała dokładnie z przeciwnej strony.- Kto jeszcze na terenie ośrodka ma pistolet? - spytał Ashcroft.- Chodzi mi oludzi, którzy wtedy byli względnie blisko ofiary.Budynek jest zbyt oddalony jak nazasięg krótkiej broni.Stazzi podrapał się w głowę.- No, ja i.stra\nik, do którego przykuty był Havoc.- A więc wszystko jasne.- Nie.niemo\liwe.Znam go bardzo dobrze - Stazzi zaprzeczył ruchemgłowy.- To pewny człowiek.- Być mo\e.Ale jak widać nie pracuje dla pana.- Mógłby mi pan powiedzieć - wtrącił się Layne - co robili ci ludzie nawzgórzach naokoło?-  Turyści ? Nie wiem, obozowali tutaj od dłu\szego czasu.Wokółogrodzenia ośrodka zebrali się tylko dwa razy.Dzisiaj oraz w dniu, kiedy Havocpróbował uciec po raz pierwszy.Ashcroft i Layne spojrzeli na siebie. - Wtedy zginął sanitariusz - powiedział Slayton.- Umarł, kolego.Nie zginął, tylko umarł - rozległ się z tyłu głos Wernera.-Policja stwierdziła, \e było to samobójstwo.- Policja? - spytał Ashcroft.- Przysłaliście tu jakiegoś aspiranta - Werner nie wyglądał najlepiej.Worki pod oczami napęczniały, a zawsze nienagannie uprasowaną koszulęszpeciły teraz zgniecione fałdy i du\e plamy potu.- Zresztą mniejsza z tym.I tak będę musiał wszystkich przesłuchać, a teraz niema na to warunków.- Mam nadzieję, \e potrwa to krótko - Werner przerwał Ashcroftowi.- Pozastrzelaninami na parkingach mamy tak\e inne zadania.- Muszę się dowiedzieć.- Przypominam panu, \e członkowie armii nie podlegają jurysdykcjicywilnych organów ścigania.Ashcroft zmełł przekleństwo.- Zamierza pan utrudniać śledztwo?- Nie, ale nie mogę tracić na nie czasu.Daję panu po dziesięć minut rozmowyz ka\dym ze świadków - prywatnie.Prawdziwym śledztwem zajmą się odpowiedniesłu\by wojskowe.- Chciałbym jednak dostać kogoś na dłu\ej, kogoś, kto zna wszystkie fakty.- To wykluczone - Werner odwrócił się, \eby odejść, nagle jednak zatrzymałsię i dodał z cynicznym uśmieszkiem: - Zresztą dobrze.Dam panu Slaytona iKelly ego.I proszę naprawdę docenić moją wolę współpracy.Stazzi popatrzył za odchodzącym, potem zwrócił się do majstrującego przysamochodowym radiu Ashcrofta:- Nie musi pan wzywać swoich ludzi.A przynajmniej niech nie lecą takszybko, \eby groziło im pogubienie portek.Rozesłałem za Havokiem patrole z psami.- Macie tu nawet psy? - miny Ashcrofta nie mo\na było określić jako pogodną.Stazzi kiwnął głową.Podniósł wiszącą na pasku krótkofalówkę i starając sięnie nadwerę\ać spuchniętych ust wywołał patrole.- Tu piątka, panie majorze - rozległ się stłumiony głos.- Trafiliśmy na świe\yślad.- Gdzie jesteście?- Północ, północny wschód.Kierujemy się w stronę wybrze\a. Stazzi wyłączył aparat.Potem wyjął papierosa i delikatnie wło\ył go międzynabrzmiałe wargi.Kiedy jednak Slayton podał mu ogień, potrząsnął głową i rzuciłpapierosa na ziemię.Nagłe zapalenie się sodowych lamp wokół podjazduuświadomiło im, \e mrok ju\ zapadł.Layne usiadł na rozgrzanej masce samochodu.- Co robimy? - spytał.- Czekamy - powiedział Ashcroft.Zdjął swój szeroki kapelusz i otarł pot.Gorący wiatr znad pustyni nawet pozmierzchu nie przynosił ulgi.Było coś takiego w tym suchym, pełnym pyłupowietrzu, \e nikt nie kwapił się, by podtrzymać rozmowę.Ponure rozmyślaniaprzerwał dopiero brzęczyk krótkofalówki.- Panie majorze, tu piątka.Znalezliśmy rękę.- Co?- Znalezliśmy obciętą rękę.Stazzi dłu\szą chwilę patrzył tępo przed siebie.- Czekajcie tam, idziemy do was - powiedział wreszcie.- Człowieka z psempoślijcie dalej.- Tak jest.Ale trop tutaj się urywa.Znalezliśmy ślady opon.Stazzi zaklął cicho i machnął ręką do stojących wokół osób.Prawie biegiemruszyli na północny wschód.Patrol nie odszedł daleko.Kilkaset metrów za ogrodzeniem napotkali dwóchludzi z karabinami, prowadzących małego chłopca z wielką papierową torbąprzewieszoną przez ramię.- A gdzie jest.no [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •