[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prócz pierwszego ciosu nie zauważono ani ognia, ani dymu, ani nie usłyszano żadnego dźwięku.Statek musiał mieć przetrącony kręgosłup, rozdarte dno.Wiózł czołgi i amunicję.Ginął z wielką godnością: szybko, cicho, bez zbytecznego szumu.Zniknął po trzech minutach.Turner przerwał milczenie.Twarz jego wyglądała straszliwie.- Au revoir - szepnął.- Au revoir! Tak powiedział ten kłamca.- ze złością potrząsnął głową.Dotknął ramienia Kapok-Kida.- Nawiązać łączność z radiostacją.Niech „Viking" siedzi nad tą łodzią, dopóki nie odpłyniemy.- Kiedy się to wszystko skończy? - Twarz Brooksa wyrażała spokój.- Bóg jeden wie, jak nienawidzę tych zbrodniarzy - mamrotał Turner.- Odpłacimy im, odpłacimy! Żebym tylko mógł dostrzec wroga, miał z kim walczyć.- Niezadługo będzie pan miał okazję zobaczyć „Tirpitza" - beznamiętnie przerwał mu Carrington.- Wedle wszystkich wiadomości jest dość duży.Turner spojrzał na niego i uśmiechnął się.Podniósł głowę i wlepił wzrok w rozgwieżdżone niebo.Zastanawiał się, kiedy spadnie następna świeca.- Johnny, znajdziesz minutkę dla mnie? - Kapok-Kid mówił przygnębionym głosem.- Chcę ci coś powiedzieć.- Słucham - Nicholls ze zdumieniem spoglądał na przyjaciela.- Pewnie, że mam minutkę, dziesięć minut.dopóki nie podejdzie „Sirrus".Co się stało, Andy?- Chwileczkę - Kapok-Kid podszedł do komandora.- Czy mogę odejść do kabiny nawigacyjnej, panie komandorze?- Dobrze, idź pan - zezwolił z uśmiechem Turner.Kapok-Kid również odpowiedział uśmiechem.Wziął Nichollsa pod rękę i powiódł do kabiny nawigacyjnej.Zapalił światło, wyciągnął papierosy.Wpatrywał się w Nichollsa, gdy ten pochylił głowę nad drgającym płomykiem zapalniczki.- Wiesz co, Johnny - zaczął - zdaje mi się, że mam w sobie szkocką krew.- Ty? Szkocką?! - krzyknął Nicholls.- Ani kropli!- Czuję, jak wy to mówicie.przedśmiertną chandrę.Właśnie to czuję! - Kapok-Kid nawet nie zwrócił uwagi, że Nicholls chce mu przerwać.Trzęsło nim.- Nigdy nie miałem takiego uczucia.Nie wiem, co to jest.- Głupota! Niestrawność, bracie! - wesoło krzyknął Nicholls, ale czuł niezwykłość chwili.- Tym razem nie zbędziesz mnie byle słowem - kręcąc głową z ledwie widocznym uśmieszkiem mówił Kapok-Kid.- A przy tym nie jadłem nic od dwóch dni.Kończę się, Johnny.Słowa te, mimo wewnętrznego sprzeciwu Nichollsa, zrobiły na nim wrażenie.Podniecenie, powaga, żarliwość były obce Kapok-Kidowi.- Nie zobaczymy się więcej - spokojnie mówił Kapok-Kid.- Czy uczynisz coś dla mnie, Johnny?- Nie wygłupiaj się! - ze złością już odciął Nicholls.- Skąd u diabła.- Zabierz to ze sobą.- Kapok-Kid wyciągnął kartkę papieru i wcisnął Nichollsowi w dłoń.- Czy odczytasz?- Tak, mogę - Nicholls opanował złość.- Tak, mogę odczytać.- Na kartce wypisane było nazwisko i adres.Nazwisko dziewczyny znad Tamizy.- A więc to jej imię? - mówił cichutko.- Juanita.Juanita.- Wymawiał je starannie po hiszpańsku.- Moja ulubiona piosenka i imię.- Naprawdę? - serdecznie dopytywał się Kapok-Kid.- Mówisz prawdę? Moje również, Johnny.- przerwał na chwilę.- Jeśli.no wiesz, nie uda mi się.to, Johnny.odwiedzisz ją?- Co ty pleciesz, chłopie? - Nicholls poczuł się nieswojo.Na wpół żartobliwie, na wpół z irytacją stuknął go w pierś.- W tym kombinezonie możesz pływać aż do Murmańska.Sam tak gadałeś setki razy.Kapok-Kid roześmiał się.Nadrabiał miną.- Pewnie, pewnie.Pamiętam, że mówiłem.Ale, Johnny, odwiedzisz ją?- Niech to wszyscy diabli! Odwiedzę! - krzyknął.- Pójdę tam, ale teraz już najwyższy czas, abym szedł gdzie indziej.Chodźmy!Zgasił światło, szarpnął drzwi i stanął na progu.Powoli cofnął się, zatrzasnął z powrotem drzwi i zapalił światło.Kapok-Kid stał bez ruchu, patrząc na niego spokojnie.- Przepraszam, Andy - mówił skruszony Nicholls.- Nie wiem, co mi się stało.- Poniosło cię - z humorem odparł Kapok-Kid.- Zawsze przeraża cię myśl, że ja mogę mieć rację, a nie ty.Nicholls wstrzymał oddech.Przymknął oczy.Wyciągnął rękę.- No to, Vasco, wszystkiego najlepszego - uśmiechnął się z trudem.- Nie martw się, bracie, odwiedzę ją.To przyrzekam.Juanita.Ale jeśli cię tam spotkam, to - mówił groźnie - to.- Dziękuję ci, Johnny.Bardzo dziękuję.- Kapok-Kid był uszczęśliwiony.- Powodzenia, chłopie.Vaya con Dios! To ona zawsze tak mówiła.Powiedziała to przy moim odjeździe.Vaya con Dios!W pół godziny później Nicholls robił już operacje na „Sirrusie".Była godzina czwarta czterdzieści pięć.Lekki wiaterek wiał od północy, doskwierał mróz.Fale wydawały się znacznie wyższe i dłuższe.Uszkodzony „Sirrus", przygniatany tonami lodu, walczył z nimi jak podczas sztormu.Niebo nadal było urzekająco przejrzyste, bez chmurki.Zorza polarna przygasła i na nowo zamrugały gwiazdy.Nad konwojem rozbłysła piąta z kolei świeca.Dokładnie o czwartej czterdzieści pięć daleko na południu usłyszeli ciężkie pomruki armat.Może w minutę potem na skraju widnokręgu zabłysły pociski oświetlające.Wszyscy wiedzieli, co zaszło.Został zaatakowany tropiący łódź podwodną „Viking".Atak musiał być skoncentrowany, gwałtowny i skuteczny.Ogień artyleryjski szybko ucichł.Niepokojący był fakt, że nie odezwało się radio.Nigdy się nie dowiedziano, jaki przebieg miała walka.Z „Vikinga" nikt nie ocalał.Ledwie przebrzmiało echo armat, gdy nad konwojem zahuczały motory condora.Zbliżał się na pełnych obrotach w płytkim locie nurkowym.Na kilka sekund ukazał się pod własną świecą.Lecz przeleciał za szybko, żeby można było dokładnie wycelować.Niebo rozwarło się, rozbłysnęło tak jasno, jakby świeciło słońce w południe.Olbrzymiej siły świece oślepiały ludzi.Mimo że źrenice zwęziły się do wielkości główek od szpilki, nie można było spojrzeć w górę.Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, nadleciały bombowce.Atak był zorganizowany znakomicie.W pierwszej fali atakowało dwanaście bombowców.Na każdy statek przeważnie nalatywały dwie maszyny.Turner obserwował atak z mostku; widział, jak bombowce nurkowały z dużą szybkością i wyrównywały, zanim choć jedno działo „Ulissesa" zdążyło otworzyć ogień.Zaskoczenie udało się.W ataku samolotów - których sylwetki stawały się coraz wyraźniejsze - było coś dobrze mu znanego.Nagle wszystko stało się jasne: to heinkle, heinkle 111.Właśnie te maszyny uzbrojone były w torpedy powietrzne, których obawiał się najbardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •