[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to we wszystkich wioskach naszychwzięto się z zapałem do przekuwania żelaza na groty dzid i strzał.Co do broni, której nieumieliśmy sporządzać sami, to poleciłem zakupić dla mnie jej zapas kupcom luteckim, naka-zując im zachowanie tajemnicy.Kazałem wykopać kilka dużych dołów w lesie i oczyścićniektóre pieczary w skałach, aby tam chować zapasy ziarna; wycofałem również z pracyokoło roli część koni, które karmiono obecnie owsem, aby mogły służyć na wojnie.Powzią-łem też stały zwyczaj wysyłania w regularnych odstępach czasu posłańców do wszystkichznaczniejszych naczelników plemienia Paryzów, aby zasięgać od nich języka i dzielić się znimi wieściami, które ze swej strony sam mogłem zdobyć.Gdy tylko jacy podróżni przejeż-dżali przez nasz kraj, chociażby nawet nie po drodze im było zajeżdżać do Szarej Skały, za-praszałem ich przez posłańców jak najuprzejmiej do siebie, po czym wypytywałem ich owszystko, co tylko wiedzieli, widzieli lub słyszeli.Dość często też odwiedzałem Lutecję, gdzie mnie podejmowano gościnnie.I jeśli my, zlewego brzegu, byliśmy niezle powiadomieni o ruchu w kraju Karnutów i Senonów, to znówLutecjanie zawsze wiedzieli, co się działo u Nerwiów, Aduatyków, Trewerów i Eburonów.Wymieniłem bydło, którego mogłem się pozbyć bez wielkiej szkody dla gospodarstwa, nakonie, zakupując ich tyle, ile tylko kupcy z Lutecji mogli mi dostarczyć.Na konie w tym rokubył taki popyt, że za rumaka bojowego, który przedtem wart był trzy byki, trzeba było daćobecnie siedem lub osiem byków.Zima minęła, nastąpiło lato, po nim jesień, a jeszcze niemogłem dać hasła powstania.Cała Galia, a więc i my, Paryzowie, zbierała się w sobie jakdziki zwierz do skoku.W roku następnym po mej wojnie z Lutecją nie było właściwie żadnego większego ruchuw Galii prócz bardzo prędko stłumionego powstania Karnutów i Senonów oraz więcej jużsprawiających kłopotu Rzymowi uporczywych walk Ambioryksa eburońskiego i kilku po-mniejszych wodzów bolgijskich i germańskich.Rok ten zaznaczył się w mym życiu osobi-stym kilkoma zdarzeniami, których tu nie mogę ominąć.Na wiosnę, gdy kwiaty o żółtej bar-wie poczynają ukazywać się na polankach leśnych, przyjechał do Szarej Skały senator Lu-tecji, Weriugodumno, stary przyjaciel mego ojca, aby mnie zawiadomić, że Cezar zwołujepowszechne zebranie ludów galijskich i sprzymierzeńców Rzymu do Samarobriva11, miastaAmbianów, i że Paryzowie winni tam również wysłać swych delegatów. Więc jedzcie do Samarobriva, jeśli chcecie! odparłem. Ja nie jadę.Czyż jestemsprzymierzeńcem Rzymian? Zresztą stąd do Samarobriva jest co najmniej trzy dni drogi.Toza wiele.Jeśli Cezar ma mi coś do powiedzenia, sam może się tu potrudzić.Senator Weriugodumno, starzec o rozumnym, trochę ironicznym spojrzeniu, popatrzył michwilę prosto w oczy. Tak ci, młody przyjacielu, zależy na bytności Cezara u ciebie? Miej się na baczności! Boto wielki pan, który nie trudzi się dla byle małej uczty, na te zaś, na które się zjawia, przy-prowadza ze sobą kilkadziesiąt tysięcy towarzyszy, zbrojnych w hełmy stalowe, a za pochod-nie służą mu nasze wioski płonące? Słuchaj ciągnął dalej, ujmując mą rękę w swe dłonie słuchaj mię dobrze! Cezar jest mocno podrażniony, że zmuszono go odrabiać to, co już osą-dził za dokonane, a więc odbywać po raz drugi kampanię zimową w puszczach a błotach izaroślach ciernistych krajów Eburonów, Nerwiów, Trewerów i Menapów.Wścieka się, żemusi walczyć znowu z ludami, które miał już za ostatecznie pokonane, unicestwione niemal, iktóre niespodzianie zmartwychwstają.%7łołnierze jego są też wyczerpani tą ostatnią kampanią iw dodatku na tych biedakach z północy nie zdobyli w postaci.łupów wojennych ani skórki11Dzisiejsze Amiens.Samarobriva po celtycku: most na Sommie.51zajęczej.Cezar nie byłby od tego, aby pozwolić im dla rozrywki na złupienie jakiegoś krajuchociażby o tyle o ile zasobnego, gdzie by można znalezć sporo złota, bydła i niewolników.Apodobne zgromadzenia, jak w Samarobriva, zwołuje on przecież co roku, tylko że Paryzowienie byli dotąd leszcze zapraszani na nie, być może dlatego, że są ludem zbyt drobnym.A mo-że Cezar przypuszcza, że stanowimy część plemienia Senonów, co też było w istocie prawdąza czasów przodków naszych.Mniejsza o to w tym roku nas zaprasza.Posłuchaj no terazuważnie, co ci powiem.Tych, którzy nie udadzą się na zaproszenie do Samarobriva, będzieuważał za swych otwartych wrogów i na nich to przed innymi wypuści sforę swych psówzgłodniałych.Karnutowie i Senonowie tam nie pójdą.To ich rzecz.Naszą zaś nie ściągnąćRzymian na siebie. Zwykły system! zawołałem. Chodzi o to, kto uniknie pierwszego ciosu.Trzeba jed-nak, aby ktoś zaczął! Wybornie! odpowiedział mi Weriugodumno z przekąsem. Mówisz jak bohater! Do-brze, zaczynajmy więc.Rozpoczynajmy taniec.Na początek Paryzowie nie pokazują się wSamarobriva.Cezar tę nieobecność stwierdzi jednym rzutem oka.W danej chwili każdyoporny jego wezwaniu jest dlań już nieprzyjacielem.Ma zaś cztery legiony pod ręką, licztylko: Fabiusza, Quintusa Cycerona, Krassusa i Treboniusza.Ze sprzymierzeńcami iberyj-skimi, balearskimi, kreteńskimi, numidyjskimi i niestety! galijskimi w dodatku, co uczyniz pięćdziesiąt tysięcy ludzi.Wszystko to w przeciągu jakich trzech dni może się zjawić u nas.Czyś gotów na przyjęcie tych gości? Paryzowie są mężni odrzekłem nieco niepewnie. Tak, lecz będzie nas dziesięć tysięcy przeciwko pięćdziesięciu.Zważ przy tym, że mię-dzy nami znajdzie się też sporo przygodnych wojowników, nie znających wcale wojennegorzemiosła: zle uzbrojonych wieśniaków, rzemieślników, oderwanych od swych pracowni,niewolników, którym dość obojętną rzeczą będzie zmienić pana.%7łołnierze zaś rzymscy sąwojownikami co się zowie, zahartowanymi na upały i mrozy, wprawnymi do wdrapywaniasię po skałach i brodzenia po błocie, wytrzymałymi w całodziennym marszu w wodzie pokolana.Zobaczysz, jak się oni zagospodarują w twej wiosce, zwłaszcza Numidowie czarno-ocy i Balearowie, dla których nawet byle gwózdz ma wartość! Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]