[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciałeś chyba powiedzieć: przemarynuje.Z całą pewnością wymoczysz mózg w kilkunastu litrach piwa.Nie czułem się na tyle dobrze, żeby się odcinać.Za dużo miałem do przetrawienia.- Jutro rano zobaczę się z majorem.Potem zrobimy jeszcze parę wywiadów.Jeśli nie natrafię na coś rzeczywiście wystrzałowego, pojutrze ruszamy do Kantardu.- Może przekupimy księdza, żeby wymodlił dla nas zawieszenie broni? - odezwał się Morley.- Jestem tu, ale nie skaczę z radości na myśl, że mógłbym tam iść.- A myślisz, że ja tak?XXVIIByły przerwy.Co najmniej pomieszane.Poszedłem do mojego majora natychmiast po śniadaniu, na które zjadłem trzy jajka, delikatnie podsmażone na tłuszczu z ćwierci kilograma bekonu, powoli doprowadzonego do stanu chrupkości, w towarzystwie góry ciasteczek otrębowych, dokładnie posmarowanych masłem i ociekających konfiturą truskawkową.Morley szalał z rozpaczy.Chyba miewał już bezsenne noce z powodu mojego zdrowia.Wyszedł wraz ze mną i rzucił się na poszukiwanie korzonków, jagód, trawy, kory i temu podobnych rzeczy, które tylko znajdują się w jednym miejscu na tyle długo, żeby zdążył się na nie rzucić.Trojaczki skierowały się nad wodę, by dalej czekać na swoich krewnych.Miałem szczerą nadzieję, że nigdzie takowi nie istnieją.Co prawda, już takie moje zatracone szczęście, że jeśli gdzieś są, to zbiegną się tu jak sierotki przed kościół.Nie musiałem długo czekać ani rozmawiać ze zbyt wieloma osobami, zanim zobaczyłem się z majorem.Poczułem się nieco lepiej.Major pozdrowił mnie dość niedbale, wziął do ręki list, przejrzał go uważnie pod kątem informacji dla Rady Wojennej Vena-geti, wreszcie stwierdził:- Wygląda to nieźle.Pójdzie zaraz w torbie następnego kuriera, który uda się w tym kierunku.- Nie sprawdzi pan na obecność atramentu sympatycznego? Obdarzył mnie jednym z tych dobrych, lodowatych spojrzeń,które praktykuje się przed lustrem podczas golenia.Pozwoliłem mu spłynąć po sobie jak woda po kaczce.- Coś pan dzisiaj taki mądry, co?- Defekt osobowości.Spędziłem pięć lat w służbie wewnętrznej.Trudno brać poważnie cokolwiek, co nie wisi u stryczka na szyi.- Czy naprawdę zależy panu, żeby ten list został doręczony? Nie powiedziałem mu, że nie mam nadziei, aby przedostał sięprzez najbliższy kosz na śmieci.Pocieszająco poklepał mnie po ramieniu.- Proszę już nas nie nachodzić - oznajmił.- Damy znać, kiedy przyjdzie odpowiedź.Nie mogłem mu powiedzieć, że list przyniosłem tylko dla zachowania pozorów.Ale on sam chyba też potrafił to sobie wyobrazić.- Widzę, że nie zależy panu na tym liście.Najwyraźniej ktoś z naszych zlitował się w zamian za odpowiednio gorący wyraz wdzięczności.Milczałem jak ryba.- Widzę, że to prawda - stwierdził.- Tak też sądziłem.Nie musi pan być zdziwiony.Nie tylko niektórzy z nas potrafią myśleć, ale jest paru takich.głównie majorów i pułkowników, którzy wiedzą nawet, jak zasznurować sobie buty.Ale nie będę panu zawracał tym głowy, jeśli odpowie mi pan w zamian na kilka innych pytań.- Dlaczego?- Powiedzmy, że szukam świeżego punktu widzenia na pewne sprawy.- Strzelaj pan.- Zacznę od listy nazwisk.Kiedy usłyszy pan jakieś, które zabrzmi znajomo, proszę mi powiedzieć, co pan wie o nim lub o niej.- To wszystko?- Na razie.Wyłapałem trzy i pół na trzydzieści.Jednym z nich był Zeck Zack.Drugie należało do dowódcy Venageti, z którym mój oddział walczył na wyspie, a który potem brał udział w ataku na Full Harbor.Trzecią osobą był karłowaty sukinsynek rozstrzelany za przywłaszczenie, defraudacje, oszustwa i łapówkarstwo, co oznacza w praktyce, że został przyłapany na okradaniu wojska i niepłaceniu odpowiednich udziałów właściwym oficerom.Połówka było to nazwisko, które gdzieś słyszałem, ale nie mogłem sobie uzmysłowić gdzie ani w jakich okolicznościach.O ile się zorientowałem, Zeck Zack był jedyną osobą z tego grona, która pozostała przy życiu.Udałem, że nie rozpoznałem jednego nazwiska.Należało ono do człowieka, który był uwięziony z Klausem Kronkiem w dniu jego śmierci.- Czy to wszystko? - Nie mogłem skojarzyć żadnego powiązania między nazwiskami z listy.Może naprawdę nie miały ze sobą nic wspólnego, a może było to oczywiste dla osoby, która wiedziała, kim, u licha, są ci wszyscy ludzie.- Prawie.Wydaje się, że jest pan tym, za kogo się podaje.Dużo pan szperał tu i tam, wtykał nos nie zawsze tam, gdzie trzeba.Czy nie wpadł pan na nic, co mogłoby się wydać interesujące z punktu widzenia człowieka w mojej sytuacji?Przypuszczał, że wiem, co to za sytuacja.Teraz już wiedziałem.- Nie - skłamałem.Myślałem, że spełnię mój patriotyczny obowiązek, składając zeznanie przeciw Sairowi.Po przyjściu do majora podjąłem jednak nieświadomie decyzję, że zapomnę o wszystkim.- Czy zastanowiłby się pan nad możliwością wykonania niewielkiego zadania dla Karenty w tym samym czasie, kiedy zajmuje się pan swoimi sprawami? Nie byłoby to zbyt czasochłonne i nie powinno odwieść pana od własnych zadań.- Nie.Wyglądał, jakby chciał się pokłócić.- Odbębniłem już mój tak zwany obowiązek patriotyczny -stwierdziłem.- Przez pięć lat mojego życia robiłem wszystko,żeby ich banda złodziei nie pokonała naszej bandy złodziei.Za żadne skarby nie dam się znowu wpuścić w te maliny.Przyszła mi do głowy pewna myśl.To się czasem zdarza.Zauważył, jak iskrzy.- Tak?- Mógłbym pójść na wymianę.- Miałem na sprzedaż księdza.- Jeśli powie, mi pan, gdzie znajdę Kayean Kronk.- Nie mogę.- O?- Nie słyszałem o niej aż do chwili, kiedy pan wczoraj wspomniał jej nazwisko.Moje biuro nigdy się nią nie interesowało.- Tak mi się też wydawało.Dziękuję, że poświęcił mi pan w swej uprzejmości aż tyle czasu.Ruszyłem w kierunku drzwi.- Garrett.Zajrzyj tu, kiedy wrócisz z Fort.- Spojrzał na mnie tak, jakbym go wykołował do tego stopnia, że omal nie zdradził tajnego imienia Imperatora.- Zajrzyj, kiedy będziesz wracał.Może wymienimy parę historyjek.- Dobrze.Wyszedłem, zanim zdecydował, że może warto by mi się lepiej przyjrzeć.Dzionek zapowiadał się zbyt uroczo, żeby tak po prostu wrócić do gospody, zabrać Morleya i udać się po raz kolejny do izby cywilnej.Poranek był jakby stworzony do tego, by leżeć i wdychać orzeźwiający wietrzyk od morza.Skierowałem się na nabrzeże.Trojaczki na pewno będą potrzebowały pomocy, żeby odszukać swoich krewniaków.Biedactwa, tak trudno je zauważyć.Leżały dokładnie w takiej pozycji, jaką sobie wymarzyłem -rozwalone na słońcu na stercie worków ziarna przeznaczonych dla wojska, które czekały na transport do fortów Kantardu.Od strony nabrzeża grolle były całkiem niewidoczne.Wdrapałem się na górę z zimnym gąsiorkiem pod pachą.Posłałem go w rundkę, po czym zapytałem:- Tak tam, Dojango? Są jakieś wieści od rodziny?Gąsiorek ważył o połowę mniej, zanim wrócił do moich rąk.pociągnąłem solidny łyk i puściłem go dalej.- Wiesz co, Garrett, masz świetne wyczucie czasu.Chodź tu.- Zanim wstał, zaopiekował się gąsiorkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]